biogram

Urodził się w 1954 roku w Kluczborku. 


W latach 1974–1979 studiował malarstwo w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych na Wydziale Malarstwa, Grafiki i Rzeźby we Wrocławiu.


Dyplom z wyróżnieniem uzyskał w Pracowni Malarstwa profesora Konrada Jarodzkiego i Pracowni Malarstwa w Architekturze i Urbanistyce profesora Mieczysława Zdanowicza. 

W 2014 roku otrzymał tytuł profesora sztuk plastycznych. 
Prowadzi Pracownię Malarstwa na Wydziale Malarstwa i Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych im. E. Gepperta we Wrocławiu.


Uprawia malarstwo, grafikę i rysunek. Bierze udział w wystawach indywidualnych i zbiorowych w kraju i za granicą (Niemcy, Bułgaria, Norwegia, Szwecja, USA, Belgia, Czechy, Grecja, Wielka Brytania, Rosja, Włochy, Rumunia, Mołdawia, Łotwa, Słowacja, Japonia).


Nagrody i wyróżnienia, m. in.:

  • 1988, Wystawa Rysunku Dydaktyków Malarstwa i Rysunku, PWSSP  Wrocław  (nagroda)
  • 1997, VIII Salon Plastyki EGERIA 97, BWA Ostrów Wlkp (nagroda BWA w Kaliszu)

  • 1998, VIII Międzynarodowa Wystawa Grafiki i Exlibrisu, Kalisz (nagroda Muzeum Literatury w Warszawie)

  • 1999, XXXIV  Konkurs  Malarstwa  BIELSKA JESIEŃ,  BWA  Bielsko Biała  (wyróżnienie)
  • 2000, Międzynarodowa  Wystawa  Miniatury,  Częstochowa  (wyróżnienie)
  • 2006, III  Międzynarodowy  Konkurs  Rysunku,  Wrocław  (nominacja do nagrody)

Jest autorem projektu witraża (1981) oraz projektów i realizacji plafonu dla neosecesyjnej kawiarni teatru KALAMBUR we Wrocławiu (zrekonstruowanego po pożarze w 1993 roku).


szkic do autoportretu

zamiast wstępu

Sztuka, ta najbardziej ambitna, od wieków porusza zawsze te same uniwersalne tematy dotyczące, przede wszystkim, kondycji człowieka, jego egzystencji. Robi to jednak za każdym razem inaczej, bo nie tylko my sami ulegamy nieustannej metamorfozie, ale i świat wokół nas ustawicznie się zmienia. Malarstwo też ciągle ewoluuje, poszukując języka, który byłby najbardziej adekwatny do aktualnie przekazywanych treści.


Interesuje mnie takie właśnie malarstwo, które próbując wiarygodnie opisywać współczesny mu świat, poszukuje nowego, ale też subiektywnego języka. 


Zapewne nikt, żyjący w dzisiejszych czasach, nie uwierzyłby w szczerość, choćby najpiękniejszego wyznania miłosnego wypowiedzianego w archaicznym języku Kochanowskiego.



Obrazy namalowane w 1978 roku

Moje poszukiwania w rysunku, ale także w malarstwie, przez lata konsekwentnie zmierzały do skonstruowania własnego alfabetu znaków, metaforycznych i symbolicznych form oraz struktur, za pomocą których mógłbym wyrażać własne emocje i przemyślenia, nie powielając zużytych schematów formalnych.

Dlatego też zawsze przywiązywałem szczególną wagę do rysunku, który, moim zdaniem, jest odpowiedzialny za intelektualną wymowę malarstwa. Nie oznacza to, że deprecjonuję kolor, bez którego przecież malarstwo nie istnieje. 

Doceniam jego wyjątkową wymowę, uwielbiam te hipnotyzujące harmonie barw angażujące wszystkie zmysły, magiczne synestezje. Jednak ograniczanie się do bezrefleksyjnego studiowania koloru, podobnie jak naśladowanie zużytych konwencji, przebrzmiałych czy modnych stylów malarskich, uważam za zajęcie jałowe i anachroniczne. Biegłość warsztatowa może być jedynie środkiem do celu, ale nie celem samym w sobie.


Rysunki wykonane w latach 1980 i 1981

Mamy też już za sobą rewolucyjne doświadczenia awangardy, w której malarstwo koncentrowało się wyłącznie na samym sobie.  Zarówno awangardy zajmującej się ewolucją formy, jak i tej deprecjonującej znaczenie formy na rzecz treści. Awangarda poszerzyła naszą wiedzę o malarstwie, ale też obdarzyła nas bezgraniczną wolnością. Wolnością,  z której nie jest tak łatwo korzystać, jak z gotowych wzorców poprzednich epok, kiedy rodziły się wielkie artystyczne style i kierunki w sztuce. Chociaż w świetle tych doświadczeń malarstwo nie musi już niczego udowadniać, to nigdy nie przestanie definiować, poprzez nowe pokolenia malarzy, swej współczesnej im tożsamości. W dzisiejszych czasach malarstwo poszukuje swojej odrębności zwłaszcza w kontekście dynamicznego rozwoju nowych elektronicznych mediów, które polaryzują artystyczne postawy i na nowo podgrzewają odwieczny spór o granice malarstwa.

Kilkanaście lat temu, na Biennale Sztuk w Wenecji w 1999 roku, miałem okazję podziwiać całkiem udane, bezsprzecznie świeże i pełne ekspresji próbki abstrakcyjnego malarstwa wykonanego przez… małpy i słonie. Dało mi to sporo do myślenia. Podjąłem wówczas decyzję, że nigdy więcej nie namaluję efektownego, lecz pozbawionego refleksji, abstrakcyjnego obrazu, będącego rezultatem wyłącznie spontanicznej ekspresji czy wrażliwości dziecka. Nie będę udawał, że jestem małpą, że jestem dzieckiem, że jestem prymitywem, bo choć to czasami wygodne, bezpieczne i efektowne, to tak rozumiane malarstwo jest dla mnie nieznośnie lekkie, niepełne, pozbawione jakiejś ważnej cząstki mnie samego, mojej osobowości, która, co tu kryć, jest nieco bardziej złożona niż u małpy czy dziecka. Z tego samego powodu, jako że nie jestem naukowcem, nie interesuje mnie angażowanie malarstwa do zabaw i gier pseudonaukowych. Jeśli malarstwo pełni jakieś funkcje poznawcze to wyłącznie w odniesieniu do indywidualnego odbiorcy, który obcując z nim lepiej poznaje samego siebie, rozwija swoją wrażliwość i samoświadomość.

Dlatego też malując, a w ślad za tym, analizując swą własną twórczość, warto strzec się nie tylko efekciarstwa, banału i egzaltacji, ale też intelektualnego bełkotu.


Obrazy namalowane w latach 1994 i 1995

Dzisiaj przywiązuję jednakowo dużą wagę zarówno do formy, jak i treści, które, aby dzieło było dojrzałe i pełne, muszą być wewnętrznie spójne i dążyć do wzajemnej równowagi. Moje malarstwo nie jest ideowo zaangażowane, nie pełni jakichkolwiek funkcji utylitarnych, nie służy wprost jakimś pozaartystycznym celom. Wystarczy, że będzie otwarte na otaczającą je rzeczywistość i ciekawe zarówno nowych przemyśleń w sztuce, jak i zmieniającego się wokół nas świata zewnętrznego, które nigdy nie pozostaną mu obojętne. Moje credo artystyczne nie ma wymowy uniwersalnej. Nie zamierzam nikomu narzucać swoich własnych poglądów dotyczących istoty i celu malarstwa, uzasadniających sens jego uprawiania. Każdy dojrzały malarz musi zrobić to na własny rachunek. Wybór rodzaju malarstwa, często metodą mozolnych prób i błędów jest sprawą prywatną, więc tutaj żaden artysta nie może się mylić.

Mówienie, a zwłaszcza pisanie o malarstwie, nazbyt często razi mnie nieporadnością. Zważywszy, że nic tak nie plami artysty jak atrament, nie jest to też zajęcie zbyt komfortowe. Zwłaszcza wtedy, gdy nie mamy swoich własnych przemyśleń, pisanie o malarstwie staje się namacalnym dowodem, że nie mamy nic ważnego do powiedzenia. Używanie języka, który garściami czerpie ze słownika wyrazów obcych, efektowna cytatomania wyrwanych z kontekstu myśli wielkich filozofów to maniera używana niestety również przez malarzy, którym powinno zależeć na dobrym kontakcie z odbiorcą. Zwłaszcza, że najczęściej nie jest on dostatecznie przygotowany do odbioru sztuki współczesnej i w kontakcie z nią łatwo się zniechęca. Jednak to właśnie malarze mogą być wyposażeni w najbardziej przekonujące argumenty uzasadniające sens i ciągle na nowo formułujące definicję malarstwa. To oczywiste, że język jest zwierciadłem naszych myśli. Próbować więc nazwać coś, co ustawicznie wymyka się wszelkim definicjom, znaczy dla mnie tyle, co zrozumieć i, choćby na swój prywatny użytek, uczciwie zdefiniować sens oddawania mu większego kawałka własnego życia.

Mój prywatny dekalog malarza to zbiór 10 zasad, którymi kieruję się w pracy artystycznej, ale także oceniając różnorodne przykłady malarstwa współczesnego.

PO PIERWSZE - uprawianie malarstwa ma dla mnie bardzo osobisty, pozakomercyjny sens, dlatego też idę swoją własną drogą. Nie korzystam z gotowych szablonów, utartych i bezpiecznych ścieżek wytyczonych przez poprzedników. Nie chodzi tutaj o wymyślanie koła na nowo, ale o elementarną samodzielność, wolną od ślepego naśladownictwa. Czym innym jest prowadzenie twórczego dialogu z artystami różnych epok, których dzieło nas inspiruje, a czym innym jest radosne kopiowanie wypracowanych przez nich rozwiązań lub koniunkturalne uleganie aktualnym modom. 


PO DRUGIE - nie zamierzam eksploatować w nieskończoność swoich własnych pomysłów i rozwiązań formalnych, choćbym był do nich szczególnie przywiązany. Każde naśladownictwo rodzi powierzchowność, mechaniczną manierę i w konsekwencji pozbawia twórczej energii. Będąc samopowielającymi się replikatorami przestajemy być twórcami.


PO TRZECIE - moje malarstwo powinno zawierać w sobie jakiś, choćby tylko przeczuwany, pierwiastek bezinteresownej szczerości, wynikający ze światopoglądu oraz czasu i miejsca, w których tworzę. Paradoksalnie, to samotna jednostkowa niepowtarzalność zmierza do wymiaru uniwersalnego. Niekonformistyczna postawa pozwala na uniknięcie myślenia konwencjonalnego i w konsekwencji działania stadnego. Introjekcja nie sprzyja dociekliwemu zadawaniu pytań, uporczywemu szukaniu odpowiedzi, czyli twórczej kreacji, której naturalną pożywką jest niezgoda, idealistyczny bunt. Z dwojga złego wolę już postawę wiecznie zdziwionego dziecka, niż skostniałego dogmatyka, który wszystko wie, ma gotowe recepty i wdrukowane definicje.


PO CZWARTE - malarstwo nie jest dyscypliną naukową i nie odkrywa prawd obiektywnych, a raczej porusza emocje, prowokuje do myślenia i, co najważniejsze, odsłania przeczuwane przez nas tajemnice. Dobry obraz jest jak bazyliszek, który zanim nas pochłonie najpierw zahipnotyzuje magią koloru i niespodziewanie wybudzi z intelektualnego letargu.


PO PIĄTE - tak jak każdy współczesny obraz realistyczny powinien, moim zdaniem, prowadzić wyrafinowaną grę z abstrakcją, tak dla obrazu abstrakcyjnego punktem odniesienia powinna być realistyczna rzeczywistość. W dobrym obrazie, niezależnie od konwencji, malarz potrafi uchwycić delikatną równowagę pomiędzy tym, co jest istotą malarstwa, czyli jego wartościami formalnymi, a tym, co też jest nie bez znaczenia — jego pozaartystycznym opakowaniem.


PO SZÓSTE - warsztat, narzędzia, technika nie powinny przesądzać o tym, czy mamy do czynienia z malarstwem, czy jest to już może inna dyscyplina sztuki. W sztuce współczesnej granice pomiędzy poszczególnymi dyscyplinami są bardzo płynne. Przy dzisiejszym poziomie technologii, każdą technikę malarską można powielić w jakości porównywalnej z oryginałem, co stawia pod znakiem zapytania sens pojęcia unikatu. Unikatowa powinna być nie tyle technika, co forma dzieła, będąca rezultatem autentycznej kreacji artystycznej. Poszukując nowego wyrazu dla współczesnej nam rzeczywistości, nie możemy wykluczać nowoczesnych technologii. Deprecjonowanie przez ortodoksyjnych malarzy powszechnie stosowanych, w mniej lub bardziej zawoalowany sposób, technik cyfrowych w malarstwie jest jak zawracanie kijem rzeki.


PO SIÓDME - w sztuce, podobnie jak w ekonomii myślenia, warto stosować brzytwę Ockhama, która jest pochwałą prostoty i syntezy w poszukiwaniach formalnych i ideowych. To, że „nie należy mnożyć bytów ponad potrzebę” nie oznacza, że nie należy eksperymentować metodą prób i błędów, bo jest to podstawą wszelkiej twórczości. Oznacza to, że warto unikać bełkotu i bezrefleksyjnego seryjnego powielania własnych obrazów.


PO ÓSME - nie lubię obrazów, na których widoczne są krople potu artysty, tak samo jak nadmiernej nonszalancji demonstracyjnie lekceważącej warsztat. W pierwszym i w drugim przypadku mam wrażenie, że artysta skrzętnie ukrywa przede mną, że nie ma nic do powiedzenia, lub też cynicznie kokietuje mnie swoją biegłością warsztatową.


PO DZIEWIĄTE - przemawia do mnie takie malarstwo współczesne, które pobudza do refleksji, którego oddziaływanie nie sprowadza się wyłącznie do cieszenia oka. Nudzi mnie powierzchowne malarstwo estetyzujące, służące dobremu samopoczuciu.


PO DZIESIĄTE - dobre współczesne malarstwo ciągle na nowo rekonstruuje, wyłącznie za pomocą przekazu formalnego, obraz naszej egzystencji daleko wykraczający poza fotograficzny obraz współczesnego świata. Służy temu przede wszystkim rysunek, odpowiedzialny za ideową wymowę dzieła artystycznego. Rysunek jest znakiem firmowym współczesnego artysty. Ale dopiero rysunek, trafnie, choć najczęściej intuicyjnie, powiązany z kolorem, ukazuje dobitnie czy artysta ma coś interesującego do powiedzenia w malarstwie. 

geneza

Moja droga artystyczna jest wypadkową życiowych (artystycznych i pozaartystycznych) doświadczeń, przeczytanych książek, egzystencjalnego światopoglądu (zwłaszcza w wydaniu Alberta Camusa) i nieco „introspektywnej” osobowości.


Urodziłem się w małym miasteczku, dwudziestopięciotysięcznym Kluczborku, który przez większość Polaków znany jest z zabawnego skeczu w kultowym filmie "Rejs". Spędziłem tam beztrosko pierwsze siedem lat życia. Dlatego też to miejsce nie tylko budzi dzisiaj we mnie coraz częściej nostalgię za czasem bezpowrotnie utraconym, ale ma też jakąś niewytłumaczalną magiczną moc Króliczej Nory, która wabi mnie, jak Alicję w krainie czarów, by wskoczyć w nią głową w dół, gdy moja krucha świadomość własnego istnienia zatoczy pełen obrót.


Nie pamiętam, dlaczego i kiedy połknąłem bakcyla malarstwa. Wiem tylko jedno, że jak głęboko sięgam pamięcią, zawsze towarzyszyły mi w dzieciństwie, jak u większości dzieciaków, kredki i akwarele. Były to przecież czasy, w których telewizory należały do sfery marzeń, a istnienia internetu, smartfona, czy AI nikt jeszcze nie przeczuwał. Pewnie w jakimś stopniu zawdzięczam tę dziecięcą pasję rodzicom, którzy, jak sądzę, byli ze mnie i mojego hobby, dumni. Tylko mama od czasu do czasu żartowała sobie, że powinienem zacząć odkładać skórki od chleba, bo z malarstwa nie da się żyć – i w końcu  muchy mnie zjedzą. 


Pewnie o mojej zawodowej przyszłości zdecydował przypadek. Może właśnie to – wspomnienie pięciolatka, które należy do moich najbardziej sugestywnych śladów pamięci z Kluczborka. Wiąże się ono z muchami żerującymi na śmietniku, których mieniące się w słońcu barwy zahipnotyzowały mnie do tego stopnia, że nie czułem nawet smrodu rozkładających się w upale odpadków, wylewających się z kubłów na śmieci. Te sprzeczne uczucia: zachwyt nad opalizującymi barwami malachitowych odwłoków, zmieszany z odpychającym uczuciem wstrętu i nieznośnie nieosiągalnym pragnieniem posiadania, wyrył się głęboko w mojej pamięci. 


Malarstwo pozwala na utrwalenie tej nieuchwytnej zmysłowej ulotności, którą można zatrzymać  jedynie na chwilę pod powiekami. Dopiero po latach uświadomiłem sobie, że tamto doświadczenie pięciolatka mogło być tym momentem, który wyzwolił we mnie to moje nienasycenie kolorem. W takim razie bliższe i dalsze konsekwencje tego epizodu, jak reakcja łańcuchowa, byłyby całkiem oczywiste. Czasem bywa i tak, że niektóre nasze dziecięce marzenia szczęśliwie się spełniają. 


Do czasu ukończenia przeze mnie szkoły podstawowej w Ostrowie Wielkopolskim, mój ojciec z dumą, bardzo skrupulatnie, gromadził dyplomy uczestnictwa, nagrody i wyróżnienia w konkursach plastycznych. Naturalną więc konsekwencją tych zainteresowań było zdawanie egzaminów do liceum plastycznego. Koleżanka z mojej klasy była bliską krewną podziwianego przeze mnie wrocławskiego artysty, który pochodził z Ostrowa Wielkopolskiego, znanego wówczas „malarza Ikarów”, Zbigniewa Paluszaka. Pokazała mu moją teczkę z pracami i tak znalazłem się we Wrocławiu. Pamiętam, jak przed egzaminami, stojąc późną nocą na przystanku tramwajowym przy Dworcu Głównym usłyszałem tajemnicze skrzypienie szyn tramwajowych i magiczny stukot kół drewnianego tramwaju, który wyłaniał się z mroku, by zabrać mnie do hotelu. Zostałem wówczas oczarowany Wrocławiem i postanowiłem, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tutaj pozostać.


1967

1969

1971

1972

1974

1979

W 1974 roku ukończyłem z wyróżnieniem pięcioletnie Państwowe Liceum Plastyczne. W tym samym roku zdałem egzaminy do Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. Pierwszy rok studiów nie należał do udanych. Nie byłem ślepy na zachodzące w sztuce współczesnej przemiany i odczuwałem bardzo silną potrzebę zmian w swojej własnej twórczości, a do tego przede wszystkim potrzebowałem większej samodzielności. Dlatego też byłem bardzo szczęśliwy, gdy profesor Alfons Mazurkiewicz, w tamtych latach postać bardzo kontrowersyjna ze względu na niekonwencjonalny program kształcenia, przyjął mnie od II roku studiów do swojej pracowni. To nie była łatwa pracownia dla studentów, bo lata siedemdziesiąte dwudziestego wieku nie były łatwymi czasami dla malarstwa. Studiowanie w niej wymagało samodzielnego myślenia i osobistego zaangażowania. Niestety, na pierwszych zajęciach ze studentami w pracowni profesor zmarł. Szczęśliwie pracownię malarstwa i rysunku przejął wówczas profesor Konrad Jarodzki, którego wyjątkowa osobowość, łagodne usposobienie i pełna aprobaty tolerancja sprzyjająca swobodnej, twórczej postawie studenta, była dla mnie zawsze niedościgłym wzorem nauczyciela akademickiego. Jego wyrafinowane malarstwo, utrzymane w subtelnej, zawężonej lecz rozmalowanej w niuansach gamie kolorów, już w tamtych latach, podobnie jak twórczość Alfonsa Mazurkiewicza, budziło mój najwyższy szacunek i niekłamane uznanie. Twórczość tych dwóch malarzy to dla mnie, obok Józefa Hałasa, najwybitniejsze przykłady wrocławskiej szkoły malarstwa. Na studiach nie marnowałem czasu — malowałem bardzo dużo, głównie nocami.

1975

1978

1989

1999

2006

W szkole bywałem coraz rzadziej, w ostatnich latach uczestnicząc niemalże wyłącznie w  pracownianych spotkaniach i studenckich przeglądach. W trakcie studiów utrzymywałem bliskie związki z Ośrodkiem Teatru Otwartego „Kalambur”, projektując foldery do spektakli teatralnych, biorąc udział w działaniach parateatralnych i realizując własny spektakl teatralny do sztuki Samuela Becketta zatytułowanej „Kroki”, w ramach prowadzonego przez profesora Mieczysława Zdanowicza przedmiotu „Malarstwo w Architekturze i Urbanistyce”. Ważnym dla mnie doświadczeniem, wpływającym na osobowość i kształtującym mój stosunek do świata i ludzi, był również udział w warsztatach parateatralnych organizowanych przez Jerzego Grotowskiego i Andre Gregory w ramach Uniwersytetu Poszukiwań Teatru Narodów we Wrocławiu w 1975 roku. W roku 1979, tuż przed obroną pracy dyplomowej z malarstwa, dowiedziałem się o planach zatrudnienia mnie na stanowisku asystenta na godzinach zleconych w Pracowni Malarstwa i Rysunku prowadzonej przez profesora Konrada Jarodzkiego oraz w Pracowni Malarstwa w Architekturze i Urbanistyce prowadzonej przez profesora Mieczysława Zdanowicza. Na szczęście, mimo towarzyszącym obronie emocjom spowodowanym tą informacją, obroniłem pracę dyplomową z wyróżnieniem.

Na początku nowego roku akademickiego złożono mi jeszcze jedną zaskakującą propozycję: zaproponowano mi zatrudnienie w macierzystej uczelni, tym razem na pół etatu, w Pracowni Malarstwa i Rysunku na Wydziale Architektury Wnętrz i Wzornictwa Przemysłowego, prowadzonej przez Janusza Kaczmarskiego.

Po rozmowie z profesorem, którego wcześniej nie znałem, a który wywarł na mnie wrażenie człowieka otwartego i wszechstronnie wykształconego erudyty, zdecydowałem się przyjąć tą trzecią propozycję. Pracowałem z Kaczmarskim trzy lata. Zanim w 1989 roku Rada Wydziału Architektury Wnętrz i Wzornictwa powierzyła mi samodzielne prowadzenie zajęć z rysunku i malarstwa, asystowałem jeszcze wykładowcom Janinie Żemojtel, Elżbiecie Chodżaj-Smolińskiej i Reginie Konieczce-Popowskiej.


W pracowni 204, 1980

2004

Muzeum Kroller-Miller, Otterlo Holandia, 2002

Luboradów, 2003

Jednakże to współpraca z Januszem Kaczmarskim należała do wyjątkowych i to nie tylko w mojej pracy dydaktycznej. Spotykaliśmy się z profesorem i studentami również poza zajęciami w pracowni, bądź to prowadząc dyskusje na temat przeczytanych lektur dotyczących sztuki współczesnej, bądź to słuchając prywatnych koncertów w wykonaniu syna artysty — Jacka Kaczmarskiego — słynnego barda „Solidarności”. Chociaż różniliśmy się w bardzo wielu kwestiach światopoglądowych i artystycznych, rozmowy z Kaczmarskim miały znaczący wpływ na moją późniejszą pracę zawodową i artystyczną. Zawsze chciałem postrzegać swoją pracę artystyczną, jako swoistą odmianę prywatnego, pisanego bardzo osobistym charakterem, pamiętnika. Dlatego też, począwszy od II połowy lat siedemdziesiątych (będąc jeszcze na studiach), koncentrowałem się w malarstwie na zagadnieniach czysto formalnych, czemu sprzyjała wyjątkowo liberalna w tamtych latach atmosfera wrocławskiego strukturalizmu. Dlatego też, moje poszukiwania rysunkowe i malarskie, moje eksperymenty formalne, zawsze miały charakter ewolucyjny, bez gwałtownych wolt i zaprzeczeń wcześniejszym dokonaniom.

Uważam, że nie tylko w malarstwie, ale i w każdej innej dziedzinie twórczości, nic nie dzieje się bez przyczyny, nic nie jest krystalicznie dziewiczą nowością. Każdy nasz akt twórczy jest fragmentem długiego łańcucha rozwoju, łańcucha dokonań naszych poprzedników. Teraźniejszość jest wypadkową doświadczeń przeszłości. Nawet te, pozornie gwałtowne, rewolucje w malarstwie są tylko naturalną konsekwencją wcześniejszych przemyśleń i dokonań wielu pokoleń artystów je poprzedzających. Już na studiach zdawałem sobie też sprawę, że najdoskonalszym narzędziem konstruowania własnego i niepowtarzalnego charakteru wypowiedzi w malarstwie jest rysunek. Jeśli więc nie chcę, aby moje malarstwo było jednowymiarowe, odwoływało się wyłącznie do emocji, do wrażeń estetycznych, ale także prowokowało do myślenia, muszę systematycznie rysować. Miłą zachętą do kontynuowania własnej drogi rysunkowej była nagroda, jaką otrzymałem w 1988 roku na zorganizowanym przez prof. Mieczysława Zdanowicza uczelnianym konkursie rysunku dla wykładowców PWSSP we Wrocławiu. To właśnie rysunek zdecydował w późniejszych latach o ewolucyjnych zmianach w moim malarstwie. Ale w tamtych latach moje eksperymenty rysunkowe biegły jeszcze równolegle obok malarstwa, któremu bezpośrednio służyły, tak zwane szkice koncepcyjne.

1998

Luboradów, 2004


Z cyklu „Ecce Homo”, 1982, ołówek, brystol, 70x100

obrazy ezoteryczne (1980-1997)

Cechą wspólną abstrakcyjnych obrazów z pierwszego okresu po studiach, od strony formalnej były: wzajemnie przenikające się, bądź też mniej lub bardziej dynamicznie zestawione ze sobą „miękkie” struktury o charakterze biologicznym z geometrycznymi konstrukcjami architektonicznymi porządkującymi układy kompozycyjne. Zależało mi wówczas, aby modelowane światłocieniowo ezoteryczne obrazy budziły u odbiorcy przede wszystkim surrealistyczny nastrój tajemniczości i metafizycznego niepokoju. Krótko po ukończeniu studiów, w 1981 roku, otrzymałem zlecenie zaprojektowania neosecesyjnego witraża, a następnie, w latach 1983-86, zaprojektowania i realizacji plafonu dla teatru „Kalambur”. Była to moja własna interpretacja tego stylu. Realizacja tych zleceń nie pozostała jednak bez wpływu na moje ówczesne malarstwo sztalugowe.


Obrazy namalowane w latach 1981 i 1983

Kalambur, Wrocław, 1988

W 1997 roku wziąłem udział w VIII Salonie Plastyki „Egeria” w Ostrowie Wielkopolskim, gdzie uzyskałem nagrodę Biura Wystaw Artystycznych w Kaliszu za obraz zatytułowany „Jean Baptiste Clamence”. Nagroda ta była jednocześnie podsumowaniem i ostatecznym zamknięciem drugiego etapu moich poszukiwań w malarstwie, dla którego cechą charakterystyczną był światłocieniowy modelunek.


Obrazy namalowane w latach 1996 i 1997, olej, płótno, 130x150, 130x150

„Jean Baptiste Clamence”, 1996, olej, płótno, 120x150

W twórczości związanej z architekturą daje się zauważyć zafascynowanie secesją. Malarstwo plafonów i projekty witraży nawiązują do tego kierunku. Jest to jednak własna interpretacja stylu, który traktowany jest jako punkt wyjściowy do nowych poszukiwań. Jeszcze bardziej niezależne są jego poszukiwania w malarstwie sztalugowym. Przy pozornie pogodnej i jasnej harmonii barw, przebija ostra i nieubłagana konsekwencja konstrukcji formalnych. Pozorna sprzeczność tkwi również w łączeniu intelektualnego i analitycznego stosunku do kompozycji z podświadomą i ukrytą, a jednak wyczuwalną, gwałtownością uczuć. Sprzeczności tkwiące w obrazach Marka Jakubka czynią je trudnymi do jednoznacznej oceny i odbioru. Są wielowarstwowe i niepokojące. Można z nimi obcować i wielokrotnie na nowo odczytywać. Nieco inny jest świat rysunku tego autora. Stosowanie unifikacji motywów czyni z tych rysunków rodzaj stron książki z pokrytymi alfabetem magicznymi stronami. Można je czytać, interpretować przekazywane treści. Rodzajem czcionki jest elementarne wyobrażenie życia, jak serce, mózg człowieka. Anatomiczna ikonografia konturowa tych znaków stanowi rodzaj muzycznego pulsu istnienia.

Wrocław, 19.06.1989, prof. Konrad Jarodzki

Obrazy namalowane w latach 1990-1995, olej, płótno, 120x150

Malarstwo Marka Jakubka w sposób płynny i naturalny chłonie podniety swego czasu. Jego twórczość malarska bardzo wyraźnie i właściwie bezkolizyjnie odbiera impulsy starej secesji, osadzając je na solidnym gruncie abstrakcji w jej wrocławskiej specyfice lakonizmu, sterylnej niemal, bliskiej chłodu, czystości technicznej. Tego rodzaju synteza byłaby zaskakująca, gdyby nie to, że opozycyjne światy sztuki bywają takimi tylko dla teoretyków. Dla malarza są one zawsze częścią aktualnej rzeczywistości, z której korzysta, lub którą odtrąca. Rodzi się pytanie, czy zracjonalizowane, starannie przemyślane, nieomal wyspekulowane malarstwo Marka Jakubka opuszcza jasne obszary „laboratorium form”, przesuwając się na tereny niezdefiniowanych znaczeń, nieokreślonych pojęć, losu śmierci, tajemnicy — na obszary irracjonalizmu? Możliwe, że tak. Zdaje się to potwierdzać pogłębiona przestrzeń jego kompozycji (która zazwyczaj sygnalizuje wzrost zainteresowań treściowych), niepokój ruchu form w obrazach, dramatyzm znaku — hieroglifu, często powtarzającego się w jego twórczości. Świadczyłyby o tym również jego rysunki (występujące jako samodzielny gatunek twórczości), a przede wszystkim rysunki z cyklu Ecce Homo.

Warszawa, 18.06.1989, prof. Janusz Kaczmarski

„Osa czczona”, 1997, olej, płótno, 250x120

Bez tytułu, 1997, olej, płótno, 240x110

Bez tytułu, 1997, olej, płótno, 130x150

Bez tytułu, 1998, olej, płótno, 120x150

„Most Royal”, 1996, olej, płótno, 120x150

„Taxi”, 1997, olej, płótno, 120x150

30 ptaków simurga (1996)


Rysunki z cyklu „30 ptaków Simurga”, 1996, ołówek, karton

W 1996 roku powstał cykl ponad dwudziestu rysunków zatytułowany „30 ptaków Simurga”. Choć wcześniej prezentowałem swoje prace rysunkowe m. in. w Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie, przygotowywałem indywidualne wystawy rysunku i miniatur rysunkowych, była to moja pierwsza próba realizacji dużego całościowego cyklu na jeden wspólny temat. Inspiracją do tej realizacji była zawarta w „Zoologii fantastycznej” J. L. Borgesa legenda o uniwersalnym humanistycznym przesłaniu.

Przebywający daleko król ptaków Simurg gubi gdzieś w Chinach jedno ze swych przepięknych piór; ptaki zmęczone panującą anarchią postanawiają go szukać. Wiedzą, że imię ich króla znaczy trzydzieści ptaków. Wiedzą, że jego zamek leży na górze czy też w górach Kaf, które otaczają Ziemię. Z początku niektóre ptaki się boją: słowik wyżala się ze swej miłości do róży, papuga opisuje swą piękność, przez którą znajduje się w klatce; przepiórka nie może żyć bez gór, czapla bez bagien, a sowa bez ruin. Wreszcie decydują się na swą niebezpieczną przygodę; przelatują ponad siedmioma dolinami (albo morzami): przedostatnia nazywa się Zamęt, ostatnia — Unicestwienie. Wiele z tych skrzydlatych pielgrzymów ucieka. Inne giną podczas przeprawy. Trzydzieści, oczyszczonych przez cierpienia, osiąga górę, na której mieszka Simurg. Wreszcie go widzą. Rozumieją, że one są Simurgiem, że Simurg to każdy z nich i one wszystkie razem.

/J.L. Borges „Zoologia fantastyczna”/

Jest to piękna metafora drogi do doskonałości dająca, dzięki wyjątkowo plastycznemu językowi argentyńskiego pisarza, znakomity materiał do nieskrępowanej wyobraźni rysunkowej. Zadanie to ostatecznie zamknęło etap krystalizowania się podstaw mojego własnego pisma w rysunku.

Rysunek z cyklu „30 ptaków Simurga”, 1996, ołówek, karton, 40x40

TEATR WYOBRAŹNI. Prace przyciągają wzrok czystą, precyzyjną kreską, sugerującą, iż mamy do czynienia z ascetyczną, zimną formą wypowiedzi artystycznej. To jednak zaledwie pierwsze wrażenie. Każdy, kto wczyta się uważnie w szkice Marka Jakubka, odkryje w nich nie tylko głębie przestrzeni, lecz również bogatą fabułę. Jedni, zgodnie z sugestią tytułu wystawy, odnajdą w rysunkach wątki związane z ptakiem Simurgiem i przygodami jego skrzydlatych braci. Drudzy, szybując swobodnie szlakami wyobraźni, doszukają się w nich dowcipów i głębokich myśli, symboli i skojarzeń bliskich tylko im samym. Bo prace Jakubka niczego nie narzucają, niczego nie dookreślają. Są one jedynie zaproszeniem do wspólnej gry, którą podejmuje widz wślizgując się uchylonymi przez autora szkiców drzwiami do krainy baśni i życia, mitu i rzeczywistości.

Ewa Han, Słowo Polskie, 12.12.1996

PTAKI KRÓLA SIMURGA. Niezwykle sprawnie kreślone linie zamykają w konturach nierzeczywiste kształty. Impresje na temat form organicznych, choć abstrakcyjne i niekonkretne, mają w sobie coś bardzo prawdziwego — jakieś wspomnienie mikrocząsteczkowej struktury, fascynacje kosmiczną przestrzenią, jakąś cielistą krwistość i pomarszczenie materii. Te nie dopowiedziane, lecz same w sobie konkretne figury rozpływają się w rytmach łagodnych powtórzeń, by zaraz załamać się w gwałtownej linii upadku. Brak tu nachalności anegdoty mimo nagłego krzyku splątania i sąsiadującego z nim stonowanego zasłuchania.

Agata Saraczyńska, Gazeta Wyborcza, 13.12.1996

Rysunek z cyklu „30 ptaków Simurga”, 1996, ołówek, karton, 50x40

Rysunek z cyklu „30 ptaków Simurga”, 1996, ołówek, karton, 50x40

lusterka pana lao (1997)

W 1997 roku ponownie przygotowałem cykl kilkunastu rysunków, tym razem w różnorodnych technikach kredkowych (pastelowych, świecowych i zwykłych), noszący tytuł „Lusterka Pana Lao”. Inspiracją do powstania rysunków była legendarna, wymyślona przez Olivera Goldsmitha, postać Lao, którego magiczne zwierciadła nie tyle naśladowały nasze rysy, gesty i grymasy, ile wiernie odbijały nasze myśli i uczucia. Formalnym założeniem cyklu było studium, a raczej wariacje na temat multiplikacji. Multiplikacje były od dawna ważnymi świadomie stosowanym przeze mnie elementem warsztatu rysunkowego: wprowadzając rytm do obrazu stwarzają wrażenie ruchu, a przede wszystkim wzmacniają sugestywność kształtu rysunkowej formy.

Z cyklu „Lusterka Pana Lao”, 1997, ołówek, kredka, karton, 70x60

Z cyklu „Lusterka Pana Lao”, 1997, technika mieszana, karton, 70x40

Z cyklu „Lusterka Pana Lao”, 1997, technika mieszana, karton, 60x40

Z cyklu „Lusterka Pana Lao”, 1997, kredka, karton, 60x40

Obrazy Marka Jakubka są zbudowane z elementów wykradzionych światom: widzialnemu i wyśnionemu. Motywy zaczerpnięte z otoczenia, zobaczone na jawie to wizerunki rzeczy albo ich powidoki wzięte z reklam, filmów przyrodniczych, z barwnej, skąpanej w świetle neonów, ulicy… Włączone do kolekcji malarza zostają tam uwolnione od aktualnego biegu zdarzeń, od naporu powszedniego dziania się. Wycięte z kontekstów i pozbawione dawnych znaczeń, staną się wkrótce wdzięcznym tworzywem malarskich metafor. 


Formy splatają się, przenikają, przeobrażają jedna w drugą i napęczniałe szybują ku jasnym odległym płaszczyznom. Płaszczyzny tła bywają też ciemne i zrytmizowane. Najczęściej widzi się kształty organiczne; zoomorficzne lub „fitogeniczne”, ale spotyka się także bryły i figury geometryczne. Obrazy Jakubka przypominają barwne diapozytywy albo witraże urzekające pogodnym jedwabnym kolorytem. Barwa, najistotniejszy czynnik każdej realizacji malarskiej, ma tu decydujący wpływ na nastrój. Uaktywnia formy i wiąże je w większe związki. Czasem Jakubek zestraja barwy w gamy i akordy, albo przeciwstawia je sobie na podobieństwo kontrapunktu w muzyce. Korzysta też niekiedy z rozwiązań monochromatycznych. 


Kompozycja obrazów, raczej otwarta, pozwala na snucie domysłów z jakiej większej całości zostały wyjęte i czy mogło by się jeszcze obok nich coś znaleźć. Jeśli widz da się wciągnąć do takiej gry, to jego wyobraźnia potraktuje każdy obraz jak klatkę filmową, kadr rozerwanej sekwencji, którą warto zrekonstruować. W rysunkach Jakubek sam komponuje takie sekwencje. Ażurowe, misterne jak najdelikatniejsze koronki, zdumiewają ekspresją najprostszego, ale wyzyskanego do końca tworzywa — ołówkowej kreski. Ołówek prowadzony pewną ręką artysty, wyczarowuje kształty egzotycznych stworów, dziwnych roślin, kreuje fantastyczne światy z pogranicza świadomości i nieświadomości. Jeśli przyjrzymy się rysunkom to zobaczymy, że autor wypełniając płaszczyznę znakami, kształtuje ją według powiązanych rytmów, stosuje odbicia lustrzane, multiplikacje, metamorfozy form. Podobne lub identyczne formy składają się na mniej lub więcej zagęszczone układy, jak w kalejdoskopie, albo budują rytm ornamentalny, który według H. Hofstattera oznacza nie dekorację, lecz przeniknięcie wszelkiego dziania się porządkiem duchowym.

Wrocław, 23.02.1999, prof. Leszek Mickoś

partytury (1998-2005)

W 1998 roku nastąpiły bardziej znaczące zmiany. Powstały wówczas pierwsze kompozycje z cyklu liczącego kilkanaście obrazów, zatytułowanego „Partytury”. Podjąłem wówczas decyzję o uproszczeniu malarskich środków wyrazu, rezygnując z efektownego malarskiego modelunku światłocieniowego. Po raz pierwszy pojawił się też wówczas w moich obrazach rysunek, wyznaczający kształty płasko malowanych abstrakcyjnych form i sugerujący ich trzeci wymiar.

Obrazy namalowane w latach 2005 i 2006, olej, płótno, 130x150, 130x170


Obrazy namalowane w latach 1999 i 2005, olej, płótno, 130x150


Obrazy z cyklu „Partytury”, namalowane w latach 1998-2000, olej, płótno, 130x150


Obrazy z cyklu „Partytury”, namalowane w latach 1999-2002, olej, płótno,130x150

Rok później, w 1999, pierwszy obraz z tego cyklu, zatytułowany „Partytury I” otrzymał wyróżnienie na XXXIV konkursie malarstwa „Bielska Jesień” w Bielsku-Białej. Historyk i krytyk sztuki Adam Szymczyk w katalogu do wystawy pokonkursowej napisał: „(…) ostrzeżenie przed mnożeniem bytów ponad potrzebę pojawia się (…) w „Partyturach” Marka Jakubka, gdzie formy przypominające pieczone kurczęta zaludniają powierzchnię dużego płótna w sposób sugerujący ironiczne wykorzystanie tropu „serialnego” w sztuce najnowszej oraz równie nieczyste odniesienie do notacji sztuki współczesnej.”

„Partytury I”, 1998, olej, płótno, 130x150

„Partytury V”, 1998, olej, płótno, 130x150

WAHADŁO


Kilku brytyjskich dżentelmenów, którym nie brakowało poczucia humoru, spotykało się raz w roku w jednym z londyńskich hoteli, zawsze trzynastego w piątek, na trzynastym piętrze, w pokoju nr 13,  a jedynym celem tych spotkań było rytualne rozbicie trzynastu luster. O tej zabawnej ceremonii, rodem z „Latającego Cyrku” Monty Pythona, przeczytałem  jakieś trzydzieści lat temu i wtedy wydała mi się, oczywistą dla każdego, kpiną z  naszej atawistycznej skłonności do zabobonów. Pamiętam, że jeśli ktoś w moim środowisku przyznawał się do jakiegoś przesądu, robił to raczej z zażenowaniem, któremu towarzyszyło zazwyczaj porozumiewawcze zmrużenie oka. W tamtych latach byłem człowiekiem bardzo naiwnym, wierząc w rychłe zwycięstwo rozumnych przekonań racjonalnego umysłu nad, kurczącą się ze wstydem, irracjonalną wiarą. W najśmielszych snach nie przypuszczałem, że walka rozumu z urojeniami będzie tak bardzo wyrównana, że pozycja wiedzy naukowej jest tak krucha i na dodatek stale się waha. 


Od wieków ramię wahadła z uporem wychyla się raz w jedną, raz w drugą stronę. Historia wahadła to niekończący się pojedynek mroku i światła, bezkrytycznej wiary z eksperymentalnie sprawdzalną nauką. Czyżby Karl Popper miał rację twierdząc, że w przeciwieństwie do wiedzy naukowej, nasza ignorancja pozostanie zawsze nieograniczona i nieskończona? W tym wszystkim najsmutniejsze jest właśnie to, że dla wahadła niewielkie znaczenie ma fakt, stałego upowszechnia się nauki, która systematycznie niweluje obszary niewiedzy, stanowiące naturalną pożywkę dla dziwacznych wierzeń i wszelkiej maści szarlatanów. 


Jednak w dzisiejszych czasach wiedza naukowa osiąga tak wysoki poziom wyrafinowania, że staje się coraz bardziej niedostępna dla przeciętnego zjadacza chleba, który łaknie prostych odpowiedzi na trudne pytania i uwielbia patrzeć na świat w czarno-białych barwach. Nauka nie daje prostych i łatwych odpowiedzi więc niestety coraz częściej wymaga zaufania do uznanych w naukowym świecie autorytetów. To prawda, że największym wrogiem prawdy nie są fakty lecz przekonania, zwłaszcza te  uporczywie wpajane nam w dzieciństwie: w zbyt często ogłupiającym dzieciaki przedszkolu i niestety w jeszcze częściej brutalnie indoktrynującej religijnie szkole. Wiara nie jest sprawą prywatną. Religie są nam wdrukowywane metodą przemysłową. Później trudno się dziwić, że nie brakuje wokół nas znanych, niekiedy wybitnych w swojej dziedzinie, naukowców, którzy bez żenady, otwarcie przyznają się, do bezkrytycznego godzenia tych dwóch wzajemnie wykluczających się światów: doświadczalnie sprawdzalnego świata nauki i pełnego tajemnic metafizycznego świata zabobonów. Wymyślili sobie (Stephen J. Gould) niebezpieczną pseudonaukową teorię odrębnych i rozłącznych magisteriów, zwaną NOMA (Non-Overlapping Magisteria), usprawiedliwiającą ich intelektualną indolencję w kwestiach światopoglądowych.


Mamy XXI wiek. Tak trudno zrozumieć, a jeszcze trudniej zaakceptować dlaczego znów żyjemy w mrocznych czasach. Wiara w cuda, moce nadprzyrodzone, w astrologię czy medycynę alternatywną jest dziś powszechna i co najgorsze, nie tylko w Polsce,  z i n s t y t u c j o n a l i z o w a n a.


*

Wykres wahadła, ilustrujący powyższe przemyślenia, to ciekawe zadanie konceptualne dla rysownika. Może rysunek naszego wahadła powinien przypominać wykres ruchu wahadła Foucaulta, którego kolejne wychylenia nigdy nie wracają do tego samego punktu, jako że wahadło jednocześnie wykonuje powolny lecz stały postęp w ruchu obrotowym. Ale historia uczy nas, że te kolejne wahnięcia, od światła do mroku i z powrotem, są coraz krótsze, więc droga wahadła w płaszczyźnie jest też coraz krótsza. Może więc, wykres tej drogi wahadła ilustrujący rozwój naszej zachodniej cywilizacji mógłby przypominać rysunek, widzianego z góry, rozwiniętego kwiatka chryzantemy. Może tak, ale trochę to banalne, prawda?

„Wahadło”, 2004, olej, płótno, 130x150

rysunek (1998-2012)

W 1998 roku powstał trzeci cykl czterech rysunków — grafik do sonetów Adama Mickiewicza. W tym samym roku, na Międzynarodowej Wystawie Grafiki Ekslibrisu, grafika zatytułowana „Stepy Akermańskie” uzyskała nagrodę Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie.

Dwa lata później, w 2000 roku, na Międzynarodowym Konkursie Miniatury w Częstochowie uzyskałem wyróżnienie za miniatury rysunkowe. Brałem też udział we wszystkich Międzynarodowych Triennale Rysunku organizowanych przez wrocławską ASP, uzyskując w 2006 roku nominację do nagrody.

„Ajudah”, pióro, karton, 24x21

„Stepy Akermańskie”, 1998, pióro, karton, 24,5x21

„Ałuszta”, ołówek, karton, 70x50

Miniatura z cyklu „Partytury”, 2000, pióro, karton, 6x6,9

obrazy metaforyczne (2006-2012)

Chociaż już w poprzednich latach bardzo często rozwiązywałem najciekawsze motywy rysunkowe w niezliczonych wariantach i różnych technikach rysunkowych, malarskich i mieszanych, od roku 2006 w mojej pracy artystycznej rozpoczął się proces pełnej integracji malarstwa sztalugowego i rysunku. Zaanektowałem do obrazów na płótnie, które wówczas powstały, wcześniejsze rysunki, które stanowiły odrębny i autonomiczny obszar moich artystycznych poszukiwań. 


Cechą charakterystyczną wszystkich obrazów z tego cyklu jest powiększenie formatu płótna do wielkoformatowego i jednocześnie znacznie bogatsza, czasem wręcz zagęszczona, materia rysunkowa; niekiedy koronkowa, jak w obrazie „30 ptaków Simurga” — przypominająca inwazję „szarańczy”, zwielokrotnionych i jakby poruszających się detali, innym znów razem zróżnicowana w splątanych, jak w obrazie „Patrzący w dół”, arabeskowych strukturach. Najczęściej są to abstrakcyjne impresje form organicznych, których znaczenie odbiorca może sobie swobodnie interpretować, rzadziej multiplikacje wywołujące jednoznaczne skojarzenia przedmiotowe, jak skorpiony w obrazie „Bazyliowe pole”, czy czaszki w obrazie „Hekate”. Nazywam ten cykl dziesięciu obrazów metaforyczno-symbolicznym. Niemalże wszystkie (z wyjątkiem płócien: „Kolekcja motyli” i „Wroniawy”) mają swoje źródło inspiracji w prozie, poezji, ludowych mądrościach i przesądach.


Źródła inspiracji do obrazu „622 upadki Bunga” nie trzeba tłumaczyć nie tylko miłośnikom prozy Witkacego, którego pierwsza groteskowa powieść o demonicznej kobiecie femme fatale, pani Akne, jest pieczołowicie przechowywana we wrocławskiej Bibliotece im. Ossolińskich.


„Spleen” odnosi się do wiersza o tym samym tytule ze zbioru wierszy „Kwiaty zła” Charlesa Baudelaire’a. 


„Bazyliowe pole” to metafora ludowego wierzenia, które ostrzega nas, że zbyt intensywne wąchanie bazylii wonnej powoduje zalęganie się skorpionów w mózgu. Czyż nie jest to piękna metafora naszych ludzkich słabości? 


„Wroniawy” to sentymentalna podróż do czasów dzieciństwa. 


„Butterfly Collection” to reminiscencje z mojej trzydziestoletniej podróży artystycznej, zaklęte w miniaturową mozaikę obrazów, które rodziły się na płótnach w ubiegłych latach. 


 „Hekate” to starożytna bogini ciemności, mistrzyni czarów władająca ludzkim losem 

i podziemnym światem zmarłych. W "Makbecie" Wiliama Szekspira, Hekate mówi do służących jej czarownic: zadufanie, same wiecie – największy wróg śmiertelnych w świecie.


„Patrzący w dół” to żyjące gdzieś na krańcach świata, paskudne zwierzę zwane Katoblepas.

„Kolekcja motyli”, technika mieszana, 140x210

„Kolekcja motyli”, technika mieszana, płótno, 140x203

„Hekate”, technika mieszana, płótno, 140x203

„Don Kichot”, technika mieszana, płótno, 140x204

„Patrzący w dół”, ołówek, karton, 200x140

„Wroniawy”, ołówek, karton, 200x140

„Patrzący w dół”, technika mieszana, płótno, 200x140

„Wroniawy”, technika mieszana, płótno, 200x140

KATOBLEPAS


– Jestem gruby, smętny, niemiły, zajmuję się wyłącznie obwąchiwaniem błota, w którym leżę. Mam łeb tak ciężki, że nie jestem w stanie go unieść. Z wolna okręcam go dookoła mego ciała, po czym uchylonymi wargami i językiem wyrywam trujące zioła, zwilgotniałe od mego oddechu. Pewnego razu zżarłem sobie nogi i nawet tego nie zauważyłem. 

– Nikt, Antoniuszu, nie widział mych oczu, a ten, co je zobaczył, padł martwy. Gdybym tylko podniósł moje obrzękłe różowawe powieki – zmarłbyś natychmiast („Kuszenie świętego Antoniego” Gustav’a Flauberta)


Katoblepas (po grecku: patrzący w dół). narodził się w czasach gdy o świecie i o nas samych nie wiedzieliśmy jeszcze zbyt wiele, więc nasza nieposkromiona wyobraźnia, inspirowana strachem i ciekawością, zaludniała religijne mitologie nieprzebranym bogactwem dziwacznych, często odrażających, stworów. Sapkowski w swoim Bestiariuszu dodaje, że inną nazwą tej bestii jest Gorgon, bo niczym sławetna Gorgona, ludzki rodzaj wzrokiem zabija.


Jego najstarszy opis pochodzi najprawdopodobniej od Pliniusza Starszego żyjącego w I wieku naszej ery, który w swojej „encyklopedii” "Historia naturalna" (8.77) wspomina to zmyślone zwierzę żyjące ponoć w mrocznych rejonach bagien i mokradeł na krańcach Etiopii, niedaleko źródeł Nilu. Odnieść można wrażenie, że jest to zniekształcony opis realnie istniejącego afrykańskiego zwierzęcia, przekazywany z ust do ust pocztą pantoflową, wreszcie odpowiednio ubarwiony ku przestrodze lub też ku uciesze gawiedzi, kochającej się bać, tak jak i dzisiaj, łaknącej horroru. 


Znany jest również plastyczny opis, tego potworka w dziele „O naturze zwierząt”, rzymskiego pisarza Aeliana z II wieku naszej ery. Ponownie ta zagadkowa istota pojawia się w 1874 roku, w ulubionej książce Gustav’a Flauberta, zatytułowanej „Kuszenie świętego Antoniego”: jako „czarny karłowaty bawół z łuskowatą głową wieprza, opadającą ku ziemi, połączoną z tułowiem cienką szyją, długą i słabą, niby opróżnione jelito. Zazwyczaj tarza się w błocie, łapy jego giną pod długą, sztywną grzywą, która pokrywa jego pysk”:


Oczywiście, wszelkie podobieństwo katoblepasa do znanych nam, realnych mniej czy bardziej człekokształtnych postaci, jest całkowicie przypadkowe. Ten potworek jest wyłącznie wytworem naszej koszmarnej fantazji.

„Bazyliowe pole”, ołówek, karton, 200x140

„30 ptaków Simurga”, ołówek, karton, 200x140

„Bazyliowe pole”, technika mieszana, płótno, 200x140

„30 ptaków Simurga”, technika mieszana, płótno, 200x140

„Spleen”, 1998, ołówek, karton, 200x140

„622 upadki Bunga”, 1998, ołówek, 200x140

„Spleen”, 1998, technika mieszana, płótno, 200x140

„662 upadki Bunga”, 1998, technika mieszana, płótno, 200x140

autoportrety (2010-2012)

W latach 2010-2012 powstało kilka obrazów z nowego cyklu, w którym dla wzmocnienia osobistej wymowy prezentowanych treści, wprowadzam swój własny zwielokrotniony nagi portret. Jedynym rekwizytem, który jest obecny na wszystkich obrazach z tego cyklu są okulary. Okulary bardzo mocno zrosły się z moim wyobrażeniem własnego wizerunku, widzianego codziennie w lustrze przy porannej toalecie od trzynastego roku życia. Mam wrażenie, że bez nich przedstawiam obcego człowieka.


Taką samą wagę przywiązuję w tych obrazach do treści jak i do formy, do rysunku, jak i do koloru oraz kompozycji, oczyszczając je ze zbędnych elementów. Po ukończeniu obrazu starannie dobieram tytuł, niekiedy pozostawiając tytuł roboczy, który inspirował mnie podczas pracy nad obrazem. Zdaję sobie sprawę, że czysta abstrakcja, czyli forma, która niczego nie wyraża nie istnieje, bo jest to sprzeczne z procesem psychofizjologicznego postrzegania otaczającej nas rzeczywistości i kreowania rzeczywistości wewnętrznej naszej wyobraźni. Jednak malarstwo realistyczne powinno również zawierać w sobie znaczące pierwiastki abstrakcyjne, bo tylko one decydują o wartościach artystycznych obrazu. Każdy obraz realistyczny ma także swoją warstwę abstrakcyjną. Aby tą równowagę, subtelną grę formy i treści, abstrakcji i realizmu, uchwycić, próbuję strzec się nadmiaru, przesady i krzyku tak samo, jak braku koloru i nadmiernej ciszy w obrazie, który tak łatwo może stać się tylko nudnym rysunkiem, nużącą pustką. Tutaj nie ma miejsca na pomyłkę, fałsz jest łatwo wyczuwalny. Realizuję w tych obrazach potrzebę sprawdzenia rezultatów wieloletnich eksperymentów formalnych, potrzebę użycia nie tyle wypracowanych wcześniej rekwizytów abstrakcyjnego laboratorium form, co trafnego koloru i własnego specyficznego charakteru pisma rysunkowego do wyrażania osobistych przemyśleń i idei w konwencji realistycznej.


Powstało dotychczas siedem obrazów wielkoformatowych. Tytuł obrazu „Zespół krasnoludków towarzyszących” to nieco ironiczny komentarz do znanej psychiatrom, ale także nam wszystkim z autopsji, ludzkiej przypadłości każącej postrzegać innych ludzi w znacznie mniejszych wymiarach niż mają w rzeczywistości. Obrazy „Salut I” i „Salut II” są bardzo osobistą ilustracją filozofii egzystencjalisty Alberta Camusa zawartej w powieści „Upadek”. Dla mnie Camus jest nie tylko przenikliwym znawcą naszej (samotnej i absurdalnej) egzystencji, ale i mądrym terapeutą, nadającym naszemu życiu właściwe proporcje i budzącym optymizm. „Tarcza” to obraz, który kiedyś obiecałem namalować mojemu, nieżyjącemu już, mentorowi profesorowi Mieczysławowi Zdanowiczowi. Obraz „Statek męże zdobi” jest nieco przewrotną parafrazą staropolskiego przysłowia: „Statek miasta muruje, statek męże zdobi”.

„Tarcza”, technika mieszana, płótno, 200x140

„Salut I”, technika mieszana, płótno, 200x140

„Salut II”, technika mieszana, płótno, 200x140




„Statek męże zdobi”, technika mieszana, płótno, 200x140

Każde spotkanie z twórczością Marka Jakubka to spotkanie z elegancją formy, kompozycji i koloru. Jego wystylizowane i upozowane obrazy są jednak dla mnie czymś więcej niż tylko wyrafinowaną, komiksową estetyką, dekoracyjnym sztafażem, są przecież też wehikułem czasu dla wyobraźni, przenoszącym nas precyzyjnie o te przeszło sto lat wstecz do zapomnianej epoki Fin de sieclu, z jej nieodłącznymi kabaretami, rewiami i operetką. Świata zasiedlonego przez przeróżnych bonvivantów, dekadentów i rozkapryszone „elegantki” z mieszczańskim rodowodem. 


Stile floreale, Jugendstil, Art Nouveau, czyli Secesja, panoszyły się niepodzielnie w całej Europie w okolicy 1900 roku i światowej wystawy w Paryżu. Jej wyrafinowane ornamenty, wystylizowane motywy: kobiety, kwiaty, motyle, owady, jaszczurki… wdzierały się na wszystkie przedmioty codziennego użytku: tkaniny, meble, obrazy i porcelanę… osaczały nas ułudą harmonii i zbytku, która miała zakryć groźne widmo wielkich katastrof, jakie wisiało nad światem. Jak to zwykle bywa, paradoksalnie, im bardziej to złowrogie widmo chaosu próbowały ukryć, tym bardziej je wieszczyły.


Któż z nas, w jakimś okresie swojego życia, nie był zauroczony obrazami Gustawa Klimta, plakatami Alfonsa Muchy czy budynkami Antonio Gaudiego?


Marek Jakubek, w przeciwieństwie do większości z nas, z jakichś powodów, pozostał wierny tej fascynacji na całe życie. Tym samym jego twórczość jest rodzajem pajęczej nici łączącej te dwie odległe w czasie epoki. To przebranie, ta maska, za którą Marek się ukrył, nie oznacza jednak jakiejś formy eklektyzmu. Pozory mylą. Bo w końcu, czy te epoki: modernizmu i post-modernizmu są tak znowu odległe? Czy i dziś nie żyjemy w królestwie mody i urody; świecie zasiedlonym przez rozmaitych: bon vivantów, dekadentów i rozkapryszone elegantki? Czy i dziś nad światem nie zbierają się jakieś groźne chmury?


Patrzę na Marka pastelowy, wspaniale zakomponowany obraz „Statek męże zdobi”, na którym zwielokrotniona figura autora podtrzymuje na swoich barkach żaglowiec— świat. I choćby się Marek dwoił i troił, to nikt z nas — odbiorców, łącznie z autorem, nie ma pewności, że uda się go udźwignąć; a nawet jeśli się uda, to istnieje przecież uzasadniona obawa, że mimo najlepszych intencji autora — nasz sfatygowany świat — żaglowiec po prostu, najzwyczajniej sam się w powietrzu rozpadnie.

Janusz Jaroszewski



„Zespół krasnoludków towarzyszących”, technika mieszana, płótno, 200x140

„Ślepcy”, 2013, technika mieszana, płótno, 206x140 cm

„Widzę więcej, stojąc na ramionach olbrzymów”, 2015, techn. mieszana, płótno, 

    140x200 cm

obrazy szczelinowe (2011–2012)

„Husaria”, technika mieszana, płótno, 146x209

W drugiej połowie 2012 roku powstał jeszcze jeden cykl, składający się z dziewięciu tzw. „obrazów szczelinowych”, w których, różnej wysokości i zawsze tej samej szerokości, wąskie pasy kompozycji rysunkowo-malarskich ujęte są w szczęki dwóch jednolitych płaszczyzn koloru (kwadratowej i prostokątnej) o identycznych we wszystkich obrazach proporcjach. Kompozycja obrazów szczelinowych wiąże się z pewnym wspomnieniem z dzieciństwa, które mocno zapadło mi w pamięć. Kiedy ma się dziesięć lat rodzice raczej nie pozwalają na oglądanie filmów dla dorosłych. Kiedyś jednak udało mi się obejrzeć duży fragment filmu z gatunku tych wielkich amerykańskich dramatów psychologicznych. Nie pamiętam czy było to „Kto się boi Virginii Woolf?”, czy „Kotka na gorącym blaszanym dachu”. Niestety moja mama wreszcie zauważyła obecność dzieciaka i uznała, że nie jest to film dla mnie. Byłem jednak tak pochłonięty tajemniczą opowieścią z życia dorosłych, którą przecież nie do końca rozumiałem, że siedząc pod drzwiami w ciemnym przedpokoju, dalszy ciąg filmu obejrzałem zerkając przez dziurkę od klucza. Film wydał mi się jeszcze bardziej tajemniczy, i jeszcze bardziej fascynujący.


W obrazach szczelinowych zacząłem rozwijać wybrane ze szkicownika fragmenty bądź całe motywy rysunkowe, dodając nowe elementy i tworząc wariacje na wybrany temat. Chciałem, aby otwarta kompozycja obrazów stwarzała wrażenie patrzenia przez szczelinę jak przez przysłowiową dziurkę od klucza, wywoływała wrażenie sekretnego podglądania z ukrycia, które niczym zakazany owoc, rozbudza pragnienie posiadania, a tym samym wzmacnia doznania wzrokowe i rozbudza wyobraźnię. Przesuwające się przed naszymi oczyma kształty, których znaczenia jedynie się domyślamy, sugerują nam istnienie większej całości, bardziej przeczuwanej niż znanej nam rzeczywistości, do której jednak nie mamy wstępu. Dopóki będzie w nas żywe pragnienie przeniknięcia do świata po drugiej stronie lustra, do tej tajemniczej rzeczywistości wyobraźni, dopóty będziemy spokojni o to, że malarstwo jednak się czymś różni od tego, co uważane jest za jego przeciwieństwo, a tym samym będziemy pewni, że pogłoski o śmierci malarstwa były mocno przesadzone.


„Partytura”, technika mieszana, płótno, 146x201

„Er.Ka.”, technika mieszana, płótno, 146x194

„Orszak”, technika mieszana, płótno, 146x192

„Gril”, technika mieszana, płótno, 146x194

„Rafa”, technika mieszana, płótno, 146x196

„Dzięciołowska”, technika mieszana, płótno, 146x192

„My koguty”, technika mieszana, płótno, 146x193

„Smuga”, technika mieszana, płótno, 146x208

"Husaria II", technika mieszana, płótno, 146x146 cm

twarzołapy (20116-2019)

Cykl obrazów zatytułowany "Twarzołapy" to malarskie wariacje na temat maski, która w różnych postaciach i odmianach istnieje od zamierzchłych czasów. Najstarsze, znane nam z autopsji, to te,  z muzeów, rytualne maski sprzed prawie 10 000 lat. Ale używano ich zapewne kilkadziesiąt tysięcy lat wcześniej. Świadczy o tym malarstwo naścienne w paleolitycznych grotach. Ich pierwotną funkcją było zazwyczaj jednoczesne ukrywanie, odsłanianie i kreowanie informacji o nas samych. Dzisiaj pełnią też role terapeutyczne i lecznicze. Doskonałym przykładem prostej klasycznej funkcji maski jest wizerunek uśmiechniętego wąsacza Guya Fawkesa. Ten religijny fanatyk paradoksalnie stał się dzisiaj symbolem już nie tylko haktywistów spod znaku Anonymous -  ale uniwersalnym symbolem nieposłuszeństwa   i oporu wobec władzy ograniczającej wolność.


Wszystko zaczęło się od skrupulatnej dokumentacji fotograficznej kosmetycznych masek z wrocławskiego gabinetu odnowy i hotelowych SPA. Jednak bezpośrednim impulsem do podjęcia tego tematu w malarstwie były dwa krótkie epizody szpitalne z maską w tle. Jeden ratujący moje życie, drugi leczący mój sen.



                                                                PANI TRUEBEAM

           

Przez moment miałem wrażenie, że jestem tym nieszczęśnikiem Kane'em z kosmicznego statku Nostromo, na którego twarzy kurczowo zacisnął się ksenomorf. Nie mogłem poruszyć głową. Przed chwilą przylgnęła do niej, szyta na miarę ażurowa maska. Tak ciasna, że czułem jak jej perforacja wrzyna się w moje guzy czołowe i miarowo odpychają ją rytmicznie pulsujące policzki. Z trudem otwarłem oczy. Leżałem unieruchomiony w kanciastych objęciach krystalicznie zimnej TrueBeam. Kręciła się nade mną, delikatnie obracając, na przemian, moje i swoje ciało. Wyglądem przypominała przerośniętą maszynę do szycia. To nie był karnawałowy taniec. A ta maska nie była wenecka. 


Przeróżne maski towarzyszą nam przez całe życie. Najbardziej kochamy te karnawałowe. Pozwalają nam tak łatwo przepoczwarzyć się z brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia. Ponieść wyobraźni. Najpierw dziecięcej, potem dziecinnej. Pozwalają oddać się, niekiedy wyrafinowanej, czasem perwersyjnej, rzadko wyuzdanej fantazji. Choćby takiej zaspokajającej, mniej czy bardziej uświadomione, potrzeby wyrośniętych chłopców. Chociaż na chwilę odrywają nas od szarej rzeczywistości. Dają wytchnienie, fantastycznie uwalniając nas od naszej własnej tożsamości. Pomagają nam nie tylko odpocząć, ale i nabrać do siebie większego dystansu. 


Miejscem gdzie maska osiąga wyrafinowaną doskonałość w sensie dosłownym i w przenośni jest teatr. Miarą doskonałości aktora jest umiejętność przywdziewania niewidzialnych masek, pozwalających na sugestywne podszywanie się pod inną osobę. Maska realna triumfowała  w czasach kiedy teatr był wyłączną domeną mężczyzn, którzy odgrywali również role kobiece. Taki był starożytny teatr grecki czy czternastowieczny japoński teatr noh. Urodą i finezją wyróżniają się japońskie maski teatralne symbolizujące walkę dobra ze złem. To prawdziwa elita (zwłaszcza hon-men). Bliższe naszej śródziemnomorskiej kulturze symboliczne maski teatru greckiego nie tylko nadal sublimują ludzkie skłonności emocjonalne, ale też ciągle prowokują do rozważań na temat kondycji człowieka współczesnego.


Ale maska karnawałowa, czy teatralna, to tylko namiastka sztuki do dziś masowo uprawianej, może też bardziej wyrafinowanej - rytualnego, upiększającego czy podkreślającego status społeczny makijażu. Makijaż ma swój udokumentowany początek w starożytnim Egipcie, gdzie narodził się jakieś 12 000 lat przed naszą erą. Malowanie migdałowych oczu w stylu Nefretete było tu powszechne, również wśród mężczyzn i dzieci. Za sprawą gejsz, makijaż osiągnął szczyty doskonałości w IX wieku w Japonii. Zwany był tutaj - Shirouri. Natomiast jeszcze w osiemnastowiecznej Francji, która dzisiaj jest dla nas synonimem kultury wysokiej (wersal potocznie oznacza wytworne maniery) makijaż - zastępował mydło. Dzisiaj na całym świecie makijaż to maska permanentna, stale obecna we współczesnej przestrzeni. Jak bardzo podnosi samoocenę, wie każda istota, która bez niego czuje się taka naga.   

                                                                      

W przeciwieństwie do makijażu, maska to najczęściej tylko martwy przedmiot, rekwizyt ułatwiający przemianę. Bierzemy ją do ręki i ukrywamy za nią twarz nie tylko w dobrych intencjach. Maska może być symbolem zniewolenia i paskudnie realnym narzędziem tchórzliwej bezkarności. Nigdy nie przestaną mnie szokować "szczere wyznania" muzułmanek żarliwie przekonujących ile to szczęścia przysparza im zaszczyt noszenia burek i czadorów. Żadnej formy gwałtu nie może usprawiedliwić szacunek dla kulturowej różnorodności. Przerażająco monstrualny mizoginizm chorych ideologii i cynicznej hipokryzji.   

                                                                                                                       

Maski potrafią nami manipulować. Zwłaszcza te, które tak trudno dostrzec na swojej twarzy. Każdy z nas, bez wyjątku, stale odgrywa w życiu jakieś, mniej czy bardziej udane role, wiele ról: jesteśmy dziećmi, bywamy rodzicami, lekarzami (to chyba wszyscy), nauczycielami (też), itd. Wcielając się w te role, czasami nosimy maski i towarzyszące im mundurki zbyt długo (jak przykrótkie ubranka, z których wyrośliśmy). Bywa też, że lądują na naszej twarzy w dojrzałym wieku. Mundurujemy się przecież przez całe życie. Podkreślamy swój status społeczny, maskujemy apetyt na władzę. Uzbrajamy się, nie zdając sobie sprawy jak bardzo to nas uwiera i degraduje. Ale jeśli, wrośnięte w nas, jakimś cudem potrafimy w porę dostrzec, pozwalają nam niekiedy odzyskać autentyczną twarz. Dają nam szansę dorosnąć. Jerzy Grotowski uświadomił mi kiedyś, jeszcze w studenckich latach, jak bardzo takie maski nas okaleczają.  


______________________________________________________________________________________________________


Ale są też takie maski zwykłe, surowe w swoim majestacie i tak przyjazne jak ta, którą mam właśnie na twarzy. Za chwilę jeszcze raz usłyszę jej metaliczny dźwięk, kiedy będą ją zdejmować i znów na jakiś czas przestanę o niej myśleć. Ta maska nie kokietuje urodą, jest po prostu brzydka, ale lubię ją za to co dla mnie robi. Jednak nie będę za nią tęsknić kiedy zniknie bo przestanie być potrzebna. Póki co, nie pozwoli o sobie zapomnieć. Wystarczy teraz spojrzeć w lustro, by ujrzeć jej, powoli zanikający, enigmatyczny wzór przypominający tatuaż aborygena. 


28.10.- 07.11. 2016 r.





"Rewolucje" 2016, technika mieszana, wymiary 300x126 cm

Maszynka do odbijania palmy; 2016; techn. mieszana; 100x238 cm

"Gniazdo węża", 2017, technika mieszana, wymiary 97x174 cm

"Ulepiony z gliny II" 2018, tech.własna, 110x199 cm

"Tatoo", 2018, techn.własna, 110x227 cm 

"Rysopis IV", 2019, tech.własna, 133x220 cm


"Bezdech I" 2019, technika lateksowa, 110x126 cm

"Bezdech II", 2019, technika lateksowa, 175x100 cm

portfolio

pejzaże wewnętrzne

Śliskoszczękacze I; 1978; olej, płótno; 130x110

Śliskoszczękacze I; 1978; olej, płótno; 130x110

Bez tytułu; 1978; olej, płótno; 130x110

Bez tytułu; 1978; olej, płótno; 130x110

genesis

Genesis 1; ołówek, brystol;  100x70

Genesis 1; 1981; ołówek, brystol;  100x70

Genesis 2; ołówek, brystol; 100x70

Genesis 2; 1981; ołówek, brystol; 100x70

Genesis 4; ołówek, brystol; 100x70

Genesis 4; 1981; ołówek, brystol; 100x70

Genesis 5; ołówek, brystol; 100x70

Genesis 5; 1981; ołówek, brystol; 100x70

Mandala; ołówek, brystol; 70x100

Mandala; 1981; ołówek, brystol; 70x100

ekce homo

Ekce Homo 1; ołówek, brystol; 100x70

Ekce Homo 1; 1982; ołówek, brystol; 100x70

Ekce Homo 2; ołówek, brystol; 100x70

Ekce Homo 2; 1982; ołówek, brystol; 100x70

Ekce Homo 4, 1982; ołówek, brystol, 70x100

Ekce Homo 4, 1982; ołówek, brystol, 70x100

Ekce Homo 5, 1982; ołówek, brystol, 70x100

Ekce Homo 5, 1982; ołówek, brystol, 70x100

RAJSKIE DRZEWO, 1982; ołówek, brystol, 70x100

RAJSKIE DRZEWO, 1982; ołówek, brystol, 70x100

Ekce Homo 6; ołówek, brystol; 100x70

Ekce Homo 6; 1982; ołówek, brystol; 100x70

Ekce Homo 7; ołówek, brystol; 100x70

Ekce Homo 7; 1982; ołówek, brystol; 100x70

Ekce Homo 8; ołówek, brystol; 100x70

Ekce Homo 8; 1982; ołówek, brystol; 100x70

obrazy ezoteryczne

Śliskoszczękacze 2; 1981; olej, płótno; 110x130

Śliskoszczękacze 2; 1981; olej, płótno; 110x130

Tronująca wg Giorgione; 1982; olej, płótno; 110x130

Tronująca wg Giorgione; 1982; olej, płótno; 110x130

B-612; 1992;  olej, płótno; 120x150

B-612; 1992;  olej, płótno; 120x150

Kokon; 1993; olej, płótno; 120x150

Kokon; 1993; olej, płótno; 120x150

Bez tytułu; 1993; 120x150

Bez tytułu; 1993; 120x150

Bez tytułu; 1994; olej, płótno; 120x150

Bez tytułu; 1994; olej, płótno; 120x150

Bez tytułu; 1994; olej, płótno; 120x150

Bez tytułu; 1994; olej, płótno; 120x150

Bez tytułu; 1995; olej, płótno; 120x150

Bez tytułu; 1995; olej, płótno; 120x150

Jean Baptiste Clamence, 1996,  olej, płótno, 120x150

 Jean Baptiste Clamence, 1996,  olej, płótno, 120x150

Bez tytułu, 1996, olej, płótno, 120x150

Sny, 1996  olej, płótno, 110x90

Sny, 1996  olej, płótno, 110x90

Taxi; 1997; olej, płótno; 120x150

Taxi; 1997; olej, płótno; 120x150

Most Royal; 1996; olej, płótno; 120x150

Most Royal; 1996; olej, płótno; 120x150

Bez tytułu; 1997; olej, płótno; 130x150

Bez tytułu; 1997; olej, płótno; 130x150

Bez tytułu; 1997; olej, płótno; 130x150

Bez tytułu; 1997; olej, płótno; 130x150

Osa czczona; 1997, olej, płótno; 250x120

Osa czczona; 1997, olej, płótno; 250x120

Bez tytułu; 1997; olej, płótno; 240x110

Bez tytułu; 1997; olej, płótno; 240x110

Bez tytułu; 1998; olej, płótno; 120x150;

Bez tytułu; 1998; olej, płótno; 120x150;

30 ptaków Simurga

30 ptaków Simurga; 1996; ołówek, karton; 50x40

30 ptaków Simurga; 1996; ołówek, karton; 50x40

30 ptaków Simurga 2; 1996; ołówek, karton; 50x40

30 ptaków Simurga 2; 1996; ołówek, karton; 50x40

30 ptaków Simurga 3; 1996; ołówek, karton; 60x40

30 ptaków Simurga 3; 1996; ołówek, karton; 60x40

30 ptaków Simurga 4; 1996; ołówek, karton; 60x40

30 ptaków Simurga 4; 1996; ołówek, karton; 60x40

30 ptaków Simurga 5; 1996; ołówek, karton; 60x40

30 ptaków Simurga 5; 1996; ołówek, karton; 60x40

30 ptaków Simurga 6; 1996; ołówek, karton; 60x40

30 ptaków Simurga 6; 1996; ołówek, karton; 60x40

30 ptaków Simurga 7; 1996; ołówek, karton; 60x40

30 ptaków Simurga 7; 1996; ołówek, karton; 60x40

30 ptaków Simurga 3; 1996; ołówek, karton; 60x40

30 ptaków Simurga 8; 1996; ołówek, karton; 60x40

30 ptaków Simurga 3; 1996; ołówek, karton; 60x40

30 ptaków Simurga 9; 1996; ołówek, karton; 60x40

30 ptaków Simurga 3; 1996; ołówek, karton; 60x40

30 ptaków Simurga 10; 1996; ołówek, karton; 60x40

30 ptaków Simurga 11; 1996; ołówek, karton; 60x40

30 ptaków Simurga 11; 1996; ołówek, karton; 60x40

Złota kaczka z Dynasowej Góry; 1996; ołówek, karton; 40x50

Złota kaczka z Dynasowej Góry; 1996; ołówek, karton; 40x50

30 ptaków Simurga; 1996; ołówek, karton; 40x50

30 ptaków Simurga; 1996; ołówek, karton; 40x50

30 ptaków Simurga; 1996; ołówek, karton; 60x42

30 ptaków Simurga; 1996; ołówek, karton; 60x42

30 ptaków Simurga.16; 1996; ołówek, karton; 40x40

30 ptaków Simurga.16; 1996; ołówek, karton; 40x40

30 ptaków Simurga.17; 1996; ołówek, karton; 40x40

30 ptaków Simurga.17; 1996; ołówek, karton; 40x40

30 ptaków Simurga.18; 1996; ołówek, karton; 40x40

30 ptaków Simurga.18; 1996; ołówek, karton; 40x40

30 ptaków Simurga.19; 1996; ołówek, karton; 40x40

30 ptaków Simurga.19; 1996; ołówek, karton; 40x40

lusterka Pana Lao

 Jean Baptiste Clemence; 1997; kredki, karton; 70x40

Jean Baptiste Clemence; 1997; kredki, karton; 70x40

Bez tytułu 2; 1997; ołówek, kredki, karton; 60x40

Bez tytułu 2; 1997; ołówek, kredki, karton; 60x40

Lusterka Pana Lao; 1997; kredki świecowe, karton; 60x40

Lusterka Pana Lao; 1997; kredki świecowe, karton; 60x40

Lusterka Pana Lao.7, kredki, karton, 60x50

Lusterka Pana Lao.7, kredki, karton, 60x50

Lusterka Pana Lao; 1997; kredki, karton; 60x50

Lusterka Pana Lao; 1997; kredki, karton; 60x50


Lusterka Pana Lao 4; 1997; kredki świecowe, karton; 50x40

Lusterka Pana Lao 4; 1997; kredki świecowe, karton; 50x40

Lusterka Pana Lao; 1997; kredki świecowe, karton; 50x40

Lusterka Pana Lao; 1997; kredki świecowe, karton; 50x40

sonety

Stepy Akermańskie; 1998; pióro, karton; 24,5x21

Stepy Akermańskie; 1998; pióro, karton; 24,5x21

Ajudah; 1998; pióro, karton; 30x21

Ajudah; 1998; pióro, karton; 30x21

Ałuszta; 1998; ołówek, karton; 70x50

Ałuszta; 1998; ołówek, karton; 70x50

partytury

Partytury I; 1998; olej, płótno; 130x150

Partytury I; 1998; olej, płótno; 130x150

Partytury III; 1999;  olej, płótno; 130x150

Partytury III; 1999; olej, płótno; 130x150

Partytury IV; 1999; olej, płótno; 130x150

Partytury IV; 1999; olej, płótno; 130x150

Partytury V; 1998;  olej, płótno; 130x150

Partytury V; 1998; olej, płótno; 130x150

Partytury VI; 1998; olej, płótno; 130x150

Partytury VI; 1998; olej, płótno; 130x150

Partytury VII; 200; olej, płótno; 130x150

Partytury VII; 2000; olej, płótno; 130x150

Partytury X; 2002; olej, płótno; 130x150

Partytury X; 2002; olej, płótno; 130x150

Partytury XII; 2005; olej, płótno; 130x150

Partytury XII; 2005; olej, płótno; 130x150

Przemiana; 2005; olej, płótno; 130x150

Przemiana; 2005; olej, płótno; 130x150

Wahadło; 2004; olej, płótno; 130x150

Wahadło; 2004; olej, płótno; 130x150

Skurcz; 2006; olej, płótno; 130x170

Skurcz; 2006; olej, płótno; 130x170

obrazy metaforyczne

Hekate; 2012; techn. mieszana, płótno; 203x140

Hekate; 2012; techn. mieszana, płótno; 203x140

Don Kichot; 2012; techn. mieszana, płótno; 204x140

Don Kichot; 2012; techn. mieszana, płótno; 204x140

Kolekcja motyli; 2012; techn. mieszana, płótno; 203x140

Kolekcja motyli; 2012; techn. mieszana, płótno; 203x140

30 ptaków Simurga; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200

30 ptaków Simurga; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200

Bazyliowe pole; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200

Bazyliowe pole; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200

Patrzący w dół; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200

Patrzący w dół; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200

Spleen; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200

Spleen; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200

Wroniawy; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200

Wroniawy; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200


622 upadki Bunga; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200

622 upadki Bunga; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200


autoportrety

Statek męże zdobi; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200 cm.

Statek męże zdobi; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200 cm.

Zespół krasnoludków towarzyszących; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200 cm.

Zespół krasnoludków towarzyszących; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200 cm.

Salut I; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200 cm.

Salut I; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200 cm.

Salut II; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200 cm.

Salut II; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200 cm.

Ślepcy; 2013; techn. mieszana, płótno; 206x140 cm.

Ślepcy; 2013; techn. mieszana, płótno; 206x140 cm.

Tarcza; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200 cm.

Tarcza; 2012; techn. mieszana, płótno; 140x200 cm.

Widzę więcej, stojąc na ramionach olbrzymów; 2015; techn. mieszana, płótno;      140x200 cm.

Widzę więcej, stojąc na ramionach olbrzymów; 2015; techn. mieszana, płótno; 140x200 cm.

obrazy szczelinowe

Gril; 2012; techn. mieszana, płótno; 146x194 cm

Gril; 2012; techn. mieszana, płótno; 146x194 cm

Orszak; 2012; techn. mieszana, płótno; 146x192 cm

Orszak; 2012; techn. mieszana, płótno; 146x192 cm

ER.KA; 2012; techn. mieszana, płótno; 146x194 cm

ER.KA; 2012; techn. mieszana, płótno; 146x194 cm

Kryptogram; 2012; techn. mieszana, płótno; 146x201 cm

Kryptogram; 2012; techn. mieszana, płótno;
146x201 cm

Dzięciołowska; 2012; techn. mieszana, płótno; 146x192 cm

Dzięciołowska; 2012; techn. mieszana, płótno; 146x192 cm

Rafa; 2012; techn. mieszana, płótno; 146x196 cm

Rafa; 2012; techn. mieszana, płótno; 146x196 cm

My koguty; 2012; techn. mieszana, płótno; 146x193 cm

My koguty; 2012; techn. mieszana, płótno; 146x193 cm

Smuga; 2013; techn. mieszana, płótno; 146x208 cm

Smuga; 2013; techn. mieszana, płótno; 146x208 cm

Husaria 2; 2013; techn. mieszana, płótno; 150x200 cm

Husaria 2; 2013; techn. mieszana, płótno; 150x200 cm


tarcze

Tarcza ze spaloną tęczą; 2014; techn. mieszana; 110x110 cm

Tarcza ze spaloną tęczą; 2014; techn. mieszana; 110x110 cm

Rewolucje; 2014; techn. mieszana; 110x110 cm

Rewolucje; 2014; techn. mieszana; 110x110 cm

A jednak się kręci; 2014; techn. mieszana; 110x110 cm

A jednak się kręci; 2014; techn. mieszana; 110x110 cm

Czas jest najprostszą rzeczą; 2014; techn. mieszana; 110x110 cm

Czas jest najprostszą rzeczą; 2014; techn. mieszana; 110x110 cm

Pozytywka; 2014; techn. mieszana; 110x110 cm

Pozytywka; 2014; techn. mieszana; 110x110 cm

Maszynka do odbijania palmy; 2014; techn. mieszana; 110x110 cm

Maszynka do odbijania palmy; 2014; techn. mieszana; 110x110 cm

Werk; 2014; techn. mieszana; 110x110 cm

Werk; 2014; techn. mieszana; 110x110 cm

Metronom; 2015; techn. mieszana; 110x110 cm

Kabała; 2015; techn. mieszana; 110x110 cm

Kabała; 2015; techn. mieszana; 110x110 cm

Maszynka do klepania EGO; 2015; techn. mieszana; 110x110 cm

Maszynka do klepania EGO; 2015; techn. mieszana; 110x110 cm

weduty bimorficzne

Dżuma; 2016; techn. mieszana; wymiary: 120x300 cm

Dżuma; 2016; techn. mieszana; wymiary: 120x300 cm

twarzołapy

Rewolucje; 2016; techn. mieszana; wymiary 300x126 cm

Rewolucje; 2016; techn. mieszana; 300x126 cm

Maszynka do odbijania palmy; 2016; techn. mieszana; 100x238 cm

Maszynka do odbijania palmy; 2016; techn. mieszana; 100x238 cm

Gniazdo węża; 2017; techn. mieszana; 97x174 cm

Gniazdo węża; 2017; techn. mieszana; 97x174 cm

Ulepiony z gliny; 2017; tech. mieszana; 100x187 cm

Ulepiony z gliny II; 2018; tech.własna; 110x199 cm


Tatoo; 2018; techn.własna, 110x227 cm 

Rysopis VI; 2018; tech.własna; 133x220 cm

Rysopis VI; 2019; tech.własna; 133x220 cm

Bezdech I; 2019; technika lateksowa; 110x126 cm

Bezdech 2; 91x180cm; latex; 202

Bezdech II; 2021; technika lateksowa; 175x100 cm

spis wystaw

Wystawy indywidualne

  • 1988 Wystawa malarstwa i rysunku – Galeria „Kalambur,“ Wrocław
  • 1989 Wystawa malarstwa i rysunku – PWSSP, Wrocław

  • 1992 Wystawa malarstwa i rysunku w miniaturze – BWA, Ostrów Wlkp

  • 1996 „Trzydzieści ptaków Simurga“ (szkice rysunkowe) – Galeria Sztuki Współczesnej
            ZPAP, Wrocław

  • 1997 Wystawa malarstwa – BWA, Ostrów Wlkp 
  • 1997 „Obiekty ezoteryczne“(malarstwo) – Galeria „Refektarz,“ Krotoszyn
  • 1997 Wystawa malarstwa – BWA Kalisz

  • 1997 Wystawa rysunku – Galeria „Refektarz,“ Krotoszyn

  • 1997 „Lusterka pana Lao“ (rysunek) – Galeria „Kalambur,“ Wrocław

  • 1998 Wystawa malarstwa – Galeria Sztuki Współczesnej „Profil,“ Poznań

  • 1999 Wystawa malarstwa i rysunku – ASP, Wrocław

  • 2003 Wystawa malarstwa – VI Dni Kultury Polskiej w Brunszwiku, Gifhorn, Niemcy

  • 2004 Wystawa malarstwa – Polski Instytut Kultury, Bruksela, Belgia

  • 2006 Wystawa malarstwa – Galeria Teatru Współczesnego, Wrocław

  • 2012 Wystawa malarstwa – Muzeum Ziemi Rawickiej, Rawicz

  • 2012 Wystawa malarstwa – Galeria Refektarz, Krotoszyn

  • 2012 Wystawa grafiki – Galeria Sztuki Współczesnej ME, Kępno

  • 2013 „Wingloteria“ (malarstwo) – Powiatowa Galeria Sztuki Współczesnej,  Ostrów Wlkp

  • 2013 „Wingloteria“ (malarstwo) – Galeria MOKIS, Oleśnica

  • 2013 „Szkic do autoportretu“ (malarstwo) – Galeria w Ratuszu, Leszno

  • 2013 „Fetysz“ (malarstwo) – Galeria Linia, Wrocław

  • 2013 „Okruchy Rozplatanej Tęczy“ (malarstwo) – Galeria Sztuki, Legnica

  • 2014 „Markowe Szczyty“ (malarstwo, rysunek) – Galeria Akwarium, Polanica Zdrój

  • 2015 „Przez dziurkę od klucza /W wierzy z kości słoniowej/“ – Galeria Profil, Poznań  
  • 2018 „Malachitowe muchy”, Muzeum Dzierżona, Kluczbork


Wystawy zbiorowe

  • 1979 „Dyplom79“ – „Zachęta“ Warszawa
  • 1980 Lipsk, Sofia – wystawy podyplomowe
  • 1980 „Wiosenne Konfrontacje Młodych“ – BWA Wrocław
  • 1981 „XXXV-lecie ZPAP na Dolnym Śląsku“  - BWA Wrocław
  • 1987 Wystawa wrocławskiej PWSSP Wrocław – Mons, Belgia
  • 1988 Wystawa rysunku dydaktyków PWSSP; PWSSP,  Wrocław (nagroda Mieczysława
            Zdanowicza)
  • 1988 „XXV-lecie ruchu plastycznego w Ostrowie Wlkp“ – „Galeria Młodych Twórców“
            Ostrów Wlkp
  • 1989 „IV Międzynarodowe Triennale Rysunku“ – Muzeum Architektury Wrocław
  • 1989 „Pejzaże“ – Mały Salon BWA, Wrocław
  • 1989 „Rysunek (pokaz studyjny) – Centrum Sztuki Współczesnej, Warszawa
  • 1989 „Sztuka i literatura“ – Muzeum Narodowe, Wrocław
  • 1990 „200 lat szkolnictwa artystycznego we Wrocławiu“ – Wiesbaden, RFN
  • 1992 „Kontynuacje – Wrocław 92 – Muzeum Narodowe, Wrocław
  • 1992 Pokonkursowa Wystawa Rysunku o Grand Prix Faber Castel – BWA, Poznań
  • 1993 Rekonstrukcja plafonu neosecesyjnej kawiarni teatru „Kalambur“
  • 1994 Wystawa malarstwa i rysunku – Reno (Nevada USA)
  • 1995 „Szkoła plastyczna we Wrocławiu – tradycja i teraźniejszość“ Halle, RFN
  • 1996 „50 lat PWSSP we Wrocławiu“ – Muzeum ASP, Wrocław
  • 1997 Ogólnopolska wystawa pokonkursowa „Sztuka książki“, Warszawa
  • 1997 VIII Salon Plastyki „Egeria 97“ Galeria Sztuki Współczesnej BWA Ostrów Wlkp
            (nagroda BWA w Kaliszu)
  • 1997 IV Biennale Małych Form Malarskich,  Toruń
  • 1998 Międzynarodowa Wystawa Grafiki i Exlirbrisu „Adam Mickiewicz w 200. Rocznicę
            Urodzin“ - Kalisz (Nagroda Muzeum Literatury w Warszawie)
  • 1998 IX Salon Plastyki „Egeria 98“ – Galeria Sztuki Współczesnej BWA, Ostrów Wlkp
  • 1999 Pokonkursowe wystawy grafiki „Adam Mickiewicz w 200. Rocznicę Urodzin“
            Ostrów Wielkopolski, Szczecin, Ołomuniec (Czechy), Kraków   
  • 1999 IV Ogólnopolski Salon Sztuki – BWA, Ostrowiec Świętokrzyski
  • 1999 XXXIV Konkurs Malarstwa „Bielska Jesień“ – BWA, Bielsko-Biała (wyróżnienie)
            wystawy pokonkursowe – Słupsk, Bydgoszcz, Konin, Zielona Góra
  • 2000 I Międzynarodowy Konkurs Rysunku – Muzeum Architektury, Wrocław
  • 2000 „Współczesna Polska Sztuka Książki“ – Warszawa
  • 2000 X Ogólnopolski Salon Plastyki „Egeria 2000“ – BWA, Ostrów Wlkp
  • 2000 Pokonkursowe wystawy I Międzynarodowego Konkursu Rysunku:BWA ŁódźBWA
            BydgoszczBWA SłupskBWA LegnicaASP Gdańsk
  • 2000 Międzynarodowa Wystawa Miniatury, Częstochowa (wyróżnienie
  • 2000 XVIII Festiwal Polskiego Malarstwa Współczesnego, Szczecin
  • 2001 50 – lecie Wydziału Architektury Wnętrz i Wzornictwa Przemysłowego ASP we
            Wrocławiu, Muzeum Architektury, Wrocław
  • 2002 Muzyka w Malarstwie ,  Tychy
  • 2002 Grafika i Rysunek 2002,  Arsenał, Wrocław
  • 2003 II Międzynarodowy Konkurs Rysunku – Muzeum Architektury,  Wrocław
  • 2004 Wystawa Malarstwa i Rysunku Prowadzacych i Studentów Pracowni 204 ASP
            Wrocław, Wrocławskie Centrum Prasowe, Wrocław
  • 2004 Wystawa rysunku,  Kielce, Sandomierz, Czestochowa
  • 2004 Wystawa „Malarstwo 2004“, Wrocław
  • 2005 Wystawa rysunku, Leszno
  • 2005 Wystawa malarstwa, ASP, Gdańsk
  • 2006 Wystawa Malarstwa i Rzeźby Katedry Kształcenia Ogólnoplastycznego 
             Architektury Wnętrz i Wzornictwa, Muzeum ASP Wrocław
  • 2006 III Międzynarodowy Konkurs Rysunku, Muzeum Architektury, Wrocław
  • 2006 Prezentacja Dokonań ASP Wrocław, Muzeum Narodowe, Wrocław
  • 2007 Festiwal Sztuki, Edynburg, Szkocja
  • 2007 Pokonkursowe wystawy III Międzynarodowego Konkursu RysunkuMiejska Galeria
            Sztuki, ŁódźGaleria Neapoli, Saloniki, GrecjaGaleria Studio, Warszawa
  • 2009 IV Międzynarodowy Konkurs Rysunku, Muzeum Miejskie, Wrocław
  • 2011 Wystawa Jubileuszowa 100-lecia Związku Artystów Plastyków “ PO SETCE”,  BWA,
             Wrocław
  • 2011 “Co je tu, co tu neni” – wystawa prezentująca aktualny dorobek artystów
            wrocławskich, Oblastni Galerie,  Liberec, Czechy
  • 2011 Wystawa rysunku i form okołorysunkowych pt: „Tablica/board“, Galeria BWA,
           Legnica
  • 2012 Wystawa Katedry Malarstwa ASP Wrocław, Galeria Kobro, Łódż
  • 2012 Wystawa artystów związanych z wrocławską ASP pt: „Horyzonty/Nieobecne“,
           Muzeum Fotografii, Goerlitz
  • 2012 Wystawa rysunku pt: „Rysunkowe amplifikacje. Współcześni artyści w dialogu
            z wielkimi dziełami, Miejskie Biuro Wystaw Artystycznych, Leszno
  • 2012 XI Międzynarodowy Jesienny Salon Sztuki, Galeria BWA, Ostrowiec Świętokrzyski
  • 2012 Wystawa malarstwa trzech katedr malarskich Wydziału Malarstwa i Rzeźby ASP
            we Wrocławiu, Galeria Centrum Sztuk Użytkowych ASP, Wrocław (wystawa
            towarzysząca Sympozjum w Luboradowie pt. „Malarstwo czyli co“)
  • 2012 V Międzynarodowy Konkurs Rysunku, Muzeum Architektury, Wrocław
  • 2013 „Kryptogram“ – wystawa malarstwa, Galeria Sztuki Współczesnej, Brzeg
  • 2013 „Noc“ (Nightfall“) – wystawa malarstwa artystów związanych z ASP we Wrocławiu,
            Częstochowskie Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych, Konduktorownia,  Wrocław
  • 2013 „Impromptu Śląskie“ – wystawa malarstwa dydaktyków Wydziału Malarstwa
            i Rzeźby, Klub Pracowników Politechniki Śląskiej, Gliwice
  • 2013 „Flagi sztuki“ – prezentacja grupy wrocławskich artystów związanych z ASP
            w ramach wystawy Sztuki Intermedialnej, towarzyszącej Festiwalowi „Podwodny
            Wrocław“ – statek wycieczkowy pływający po Odrze, Wrocław
  • 2013 VII Międzynarodowe Biennale Malarstwa i Tkaniny Unikatowej, Muzeum Miasta
            Gdyni, Gdynia
  • 2013 „Wolta”. Wystawa malarstwa dydaktyków Wydziału Malarstwa i Rzeźby Akademii
            Sztuk Pięknych we Wrocławiu - ASP Wrocław
  • 2013 „Nonfinito”. Wystawa malarstwa dydaktyków Wydziału Malarstwa i Rzeźby
            Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu - ASP CSU Wrocław
  • 2014 „małe = DUŻE” – wystawa katedr malarskich Akademii Sztuk Pięknych we
            Wrocławiu – Galeria „Refektarz”, Krotoszyn
  • 2014 Wystawa malarstwa studentów i prowadzących X Pracownię Malarstwa nr 204,
            ASP  we Wrocławiu - „Galeria za Szybą”, ASP Wrocław
  • 2014 „Miniatura”. Wystawa malarstwa i rzeźby dydaktyków Wydziału Malarstwa i Rzeźby
            Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu - ASP Wrocław
  • 2014 „Artyści Dolnego Śląska – Malarze” – Galeria Socato, Wrocław
  • 2015 „Papier” – wystawa rysunku katedr malarskich Akademii Sztuk Pięknych we
            Wrocławiu, Galeria Centrum Kultury Zamek, Leśnica
  • 2015 „Malarstwo, Malarstwo” – wystawa malarstwa katedr malarskich Akademii
            Sztuk Pięknych we Wrocławiu, ASP Wrocław
  • 2015 „Imago Mundi” - Ponzano Treviso, Włochy
  • 2015 Wystawa malarstwa towarzysząca sympozjum „Od bieli do czerni”; Muzeum Ziemi
            Rawickiej - Ratusz, Rawicz
  • 2015 „Dwa Punkty“, wystawa prac dydaktyków zatrudnionych w katedrach malarskich  
            wydziału MiRz, Prudnicki Ośrodek Kultury, Galeria na Poddaszu, Prudnik
  • 2015 “Of Painting off Painting“; wystawa prac dydaktyków zatrudnionych
            w katedrach  malarskich wydziału MiRz, Pushkinskaya - 10 Art Center Muzeum
            Nonkonformizmu, Petersburg, Rosja
  • 2015 “Pracownia IKS”, wystawa malarstwa studentów i prowadzących pracownię
            malarstwa ASP we Wrocławiu, nr 204, Galeria Muzeum Powozów; Galowice
  • 2015 „Kierunek Malarstwo“; wystawa malarstwa dydaktyków zatrudnionych w katedrach
            malarskich wydziału MiRz, Ośrodek Działań Artystycznych, Piotrków Trybunalski
  • 2015 “Warszawa Centralna - Wrocław Główny“, wystawa malarstwa dydaktyków
            zatrudnionych w katedrach malarskich wydziału MiRz, galeria Salon Akademii,
            Warszawa
  • 2016 “Wrocław Now!“, wystawa prac dydaktyków zatrudnionych w katedrach malarskich
            wydziału MiRz, Galeria Casa Matei, Kluż-Napoka, Rumunia
  • 2016 “100+”, wystawa malarstwa wielkoformatowego dydaktyków zatrudnionych
            w katedrach malarskich wydziału MiRz, Akademia Sztuk Pięknych, Katowice
  • 2016 “Wrocław Now!“, wystawa malarstwa dydaktyków zatrudnionych w katedrach
            malarskich wydziału MiRz, Mołdawska Narodowa Galeria Sztuki, Mołdawia
  • 2016 “70x70”, wystawa prac dydaktyków zatrudnionych w katedrach malarskich
            wydziału MiRz, Galeria przed Aulą ASP we Wrocławiu, Wrocław
  • 2016 Wystawa malarstwa w Petersburgu, Rosja
  • 2016 “Flagi Sztuki” – plenerowa „uliczna“ prezentacja autorskich flag grupy artystów
            związanych z ASP we Wrocławiu.
  • 2017 Wystawa malarstwa, Galeria Narodowa, Syktywkar, Rosja, luty 2017.

    2017  „Rysopis w biegu”, Narodowe Muzeum Sztuki, Ryga, Łotwa, 15.03-08.04.2017. 

    2017  „32 Miejsca”, galeria Zakamarek, Gliwice, 07-23.04.2017.

    2017  Tekst do katalogu wystawy “Wratislavia Pro Bratislava, Bratislava Pro

             Wratislavia”, 

    2017  “Wratislavia Pro Bratislava, Bratislava Pro Wratislavia”, galeria Kunsthalle

             Bratislava i galeria mesta Bratislava Pallfy palace 3rd floor, Bratysława, Słowacja,

             październik 2017.

    2017  “Wratislavia Pro Bratislava, Bratislava Pro Wratislavia”, artykuł do kwartalnika 

              ARTLUK 2 (37) 2017 o wystawie wrocławskiej ASP w Bratysławie.

     2018  „A My po SK - Ekspresja, Struktura, Kolor”, Muzeum Architektury, Wrocław, 

              08.03-30.04.2018.

     2018  Wystawa malarstwa, Auditorium Comicum, Uniwersytet Wrocławski, Wrocław, 15-

              25.06.2018.

     2018  “100 LAT”, Pałac Sztuki, Lwów, Ukraina, marzec 2018

     2018  “Limited Vision”, Art Trace Gallery oraz 3331 Arts Chiyoda, Tokio, Japonia, 

              19/07/2018 – 03/08/2018.

     2018  „Limited Vision II”, Narodowe Forum Muzyki, Wrocław, 19.10 - 19.11.2018 r.

     2019  “Kredyt”, galeria Runde Ecke, Drezno, Niemcy, 24.05.2019 r.


Nagrody i wyróżnienia

  • 1988 Wystawa rysunku dydaktyków PWSSP (nagroda prof. Mieczysława  
            Zdanowicza)       
  • 1997 VIII Salon Plastyki EGERIA 97, BWA Ostrów Wlkp (nagroda BWA w Kaliszu)       
  • 1998 VIII Międzynarodowa Wystawa Grafiki i Exlibrisu, Kalisz (nagroda Muzeum
            Literatury w Warszawie)        
  • 1999 XXXIV Konkurs Malarstwa BIELSKA JESIEŃ, BWA Bielsko Biała (wyróżnienie)

  • 2000 Międzynarodowa Wystawa Miniatury, Częstochowa (wyróżnienie) 
  • 2006 III Międzynarodowy Konkurs Rysunku, Wrocław (nominacja do nagrody)                                                                                                                      

Realizacje plastyczne

  • 1981 Projekty do neosecesyjnego witraża dla teatru KALAMBUR,  Wrocław
           (zrealizowanego w 1981r.)
  • 1983-86 projekty i realizacja plafonu do kawiarni POD KALAMBUREM
                (zrekonstruowanego po pożarze w 1993 r.).    

wystawy indywidualne

Wystawa malarstwa i rysunku, Galeria „Kalambur”, Wrocław, 1988






Wystawa malarstwa i rysunku w miniaturze, BWA, Ostrów Wlkp., 1992







„30 ptaków Simurga”, wystawa rysunku, Galeria Sztuki Współczesnej ZPAP, Wrocław, 1996

Przebywający daleko król ptaków Simurg gubi gdzieś w Chinach jedno ze swych przepięknych piór, ptaki zmęczone panującą anarchią postanawiają go szukać. Wiedzą, że imię ich króla znaczy trzydzieści ptaków. Wiedzą, że jego zamek leży na górze czy też w górach Kaf, które otaczają Ziemię. Z początku niektóre ptaki się boją: słowik wyżala się ze swej miłości do róży, papuga opisuje swą piękność, przez którą znajduje się w klatce; przepiórka nie może żyć bez gór, czapla bez bagien, a sowa bez ruin. Wreszcie decydują się na swą niebezpieczną przygodę; przelatują podczas przeprawy. Trzydzieści, oczyszczonych przez cierpienia, osiąga górę, na której mieszka Simurg. Wreszcie go widzą. Rozumieją, że one są Simurgiem, że Simurg to każdy z nich i one wszystkie razem. (J. L. Borges, „Zoologia fantastyczna”).

Marek Jakubek







Wystawa malarstwa, BWA, Kalisz, 1997


Jan Lebenstein, którego malarstwo jest mi bardzo bliskie, powiedział kiedyś, że w pracy malarza, która z samej swojej natury jest pracą w samotności, satysfakcję przynosi wrażenie, że dotyka się czegoś poza sobą, że z abstrakcji liniii plam na obrazie powstaje inna, nowa rzeczywistość. Momentów takich nie jest wiele, choć każdy obraz jest wysiłkiem łapania „absolutu za nogi”. Ale takie momenty są chwilami ratunku dla siebie, oderwania się od nicości, od siebie samego. Myślę, że nagrodą za ten wysiłek są napotkania z odbiorcą, naszego malarstwa na wernisażach, ale przede wszystkim wewnętrzne przekonanie po latach, że niezależnie od wyników tego malowania, nie zmarnowało się czasu.

Marek Jakubek




Rozmowa z Markiem Jakubkiem, artystą malarzem

Prace wystawiane przez Pana w Ostrowie uderzały przede wszystkim bogactwem kolorów. Czy czuje się Pan kolorystą? Do jakiej orientacji, czy może formacji, zaliczyłby się Pan?


Słowo kolorysta jest dzisiaj bardzo pojemne. Właściwie wszystko można byłoby pod to pojęcie podciągnąć. Sam oczywiście też tak bym najchętniej siebie określił, choć byłoby to przesadą. Swą drogę artystyczną zacząłem od abstrakcjonizmu geometrycznego, od wyabstrahowania pewnych charakterystycznych cech, jakie istnieją w naturze. Interesował mnie pewien podział, rytm w obrazie, kompozycja. Teraz staję się jednak bardziej romantyczny. Coraz częściej zdaję sobie sprawę, że moje obrazy są mataforyczne. Formy stają się bardziej romantyczne, choć nie chcę, by były jednoznaczne. Forma powinna być tajemnicza, figura winna przemieniać się z tłem. Dobrze gdy forma nie jest przystawalna do konkretnego, istniejącego w rzeczywistości przedmiotu. W odbiorze staje się to wszystko chyba jeszcze bardziej metafizyczne. Tworzę takie swoje pismo z elementów abstrakcyjnych, które umieszczone w różnych kontekstach, zestawieniach znaczą coś innego, ulegają ciągłej reinterpretacji. Szczególnie bliski jest mi nurt, którego twórcy w specyficzny sposób odwołują się do naszej wyobraźni. Inspiruje ich wewnętrzny świat naszej podświadomości. Malarstwo to ze względu na wieloznaczność zawartych w nim treści, wymaga szczególnej dyscypliny formalnej, konstruowania własnego,jednostkowego języka, który wyzwalałby u odbiorcy nie tylko silne przeżycie metafizyczne, ale pobudzał do wewnętrznej refleksji.

Czy wobec tego można nazwać Pana malarstwo symbolicznym? Jak Pan pojmuje symbol w malarstwie? czy np....symbol feniksa, do którego nawiązuje Pan w jednym z obrazów, traktowany jest jednoznacznie?

Właściwie to ja nie jestem symbolistą. Bliżej mi do surrealistów, którzy zwrócili uwagę na istnienie podświadomości człowieka. To właśnie owa podświadomość przeobraża się w obrazy symboliczne, stąd w tym rozumieniu moje malarstwo może być pojmowane jako symboliczne. Pewne elementy geometryczne wiążą się z elementami biologicznymi. To spięcie wydaje mi się szalenie frapujące, wywołuje emocje, stan zaskoczenia. Raczej nie jestem malarzem, którego celem jest tylko odtwarzanie rzeczywistości czy jej naśladowanie. odczuwam potrzebę spotkania z tajemnicą. Malarstwo pozbawione tajemniczości, jakiejś gry wyobraźni, która wykracza poza rzeczywistość, jest puste.

Poprzednia Pana wystawa w Ostrowie to było malarstwo miniaturowe. Teraz wielkoformatowe. czy temat dyktuje format? Wspomniałam, że Pańskie obrazy są pełne ciepłych barw, ale z drugiej strony zimnej precyzji.

Cały czas robię miniatury, zarówno rysunki, jak i malarstwo. To wszystko się wzajemnie przenika. Pewne pomysły rysunkowe rozpracowuję potem w innych formatach, technikach. Zdecydowana wagę przywiązuję jednak do rysunku, do precyzji. To wynika jakby z mojej natury. Jestem podobny do takiego średniowiecznego rzemieślnika, który zanim przystąpił do malowania np.. fresku, bardzo starannie przygotował sobie rysunek. Potem kartony przenosił na deskęi właściwie później niewiele już ingerował wprowadzając kolor. Cały proces koncepcyjny jest już w moim rysunku. W nim się najczęściej formułuje. rysując widzę już kolor. Później dopiero zastanawiam się jedynie, czy obraz rozwiązać w gamie monochromatycznej, czy z udziałem dwóch, trzech, pięciu kolorów. Z tym, że każdego kolejnego dnia jakby na nowo ten obraz dostrzegam, bo cała praca polega na takim...

Dotykaniu rzeczywistości?

Dotykaniu, ale dla dokonywania wyboru co pozostawić, a co wyrzucić. Z reguły staram się szanować rysunek, pewien pomysł, który wcześniej sobie wypracowałem, stąd kolor nie dyktuje całości. To co najważniejsze rozgrywa się na samym początku. Ta cała emanacja, zabawa z wyobraźnią, taka pewna ekspresja emocjonalna. Im bardziej zbliżam się ku końcowi, tym bardziej malarstwo moje pozbawiam zewnętrznych znamion ekspresji, np. starannie niweluję wszelki ślad pędzla. Kiedyś malowałem w sposób bardziej swobodny. Wszystko nie było tak bardzo dopracowane, ale to wynikało z mojej wewnętrznej potrzeby wytwarzania pewnej iluzji.

Nie przywiązuje Pan jakiegoś specjalnego znaczenia do tytułów? Nie chce Pan, by widz odbierał Pana wizję jednoznacznie?Nie bawi się pan nawet w gry językowe.

Nie. Są artyści, którzy nieraz używali w tytułach pewnych dowcipów, metafor, np. Tadeusz Brzozowski wymyśla fantastyczne tytuły. Wielu twórców za pomocą inteligentnego tytułu dowcipnie komentuje swoje dzieło. To byłoby mi najbliższe. Sam zdecydowanie nie chcę ukierunkować odbiorcy. Przyznam się, że wszystkie moje obrazy mają jednak swoje tytuły, np. ten ze strony tytułowej katalogu nosi tytuł „B 612”. Na pewno wszyscy pamiętają, że była to nazwa asteroidu, na którym mieszkał Mały Książe. To jest jego planeta. Rysując, tę formę nie wiedziałem, że to będzie wyspa Małego Księcia. Kiedy się pojawiła na kartce, to zacząłem sobie ją wyobrażać. Wyspa zaczęła żyć własnym życiem i wówczas pojawiły się elementy np. spalonej zapałki. Wszystko to jest bardzo metaforyczne. Wyraża pewną moją smutną prawdę - pustej planety Księcia.

Czy Pańska twórczość inspirowana jest przede wszystkim wyobraźnią? Z poprzedniej wypowiedzi wynika, że jest to też książka. A feniks to filozofia Wschodu?

Podobno sztuka jest niczym innym jak filozofowaniem. Często bywa tak, że dopiero w momencie, kiedy coś się tam dzieje na zarysowanej przeze mnie kartce, zaczynam coś sobie tam wyobrażać, widzieć. Z pewnością namalowane przeze mnie tematy mają odniesienia do wyobraźni, do lektur, czasami do muzyki, której słucham, filozofii, rzeczywistości. Wszystko zaczyna się od elementu, który decyduje. Również dobrze, malując wyspę Małego Księcia, mogłem zbudować ją na czerwonym tle inaczej rozwiązując obraz. W tym przypadku ukierunkowała mnie jednak przeczytana książka,jej klimat, nastrój.


(Agnieszka Gibasiewicz)

Malarstwo jak kobieta


Piękne, czyste kolory obrazów, dużo światła i pogody sprawiły, że nastrój w ostrowskiej Galerii Sztuki Współczesnej w czasie wernisażu wystawy Marka Jakubka był niemal radosny. Artysta, poza malarstwem abstrakcyjnym, które zaprezentował w Ostrowie, uprawia również malarstwo i rysunek w miniaturze. Jego „abstrakcje” można odczytać różnie - każdy musi znaleźć swój klucz. Prace, choć czyste technicznie, skrywają wiele znaczeń.


- Malarstwo powinno opowiadać o sobie samo. Ja zrobiłem swoje, reszta należy do państwa - powiedział Jakubek, zachęcając do oglądania swoich prac.


Marek Jakubek urodził się w Kluczborku, ale w latach 1961-69 mieszkał w Ostrowie (uczył się  wtedy w szkole podstawowej). Do dziś pozostają tu jego rodzice i siostra. Jakubek uważa więc Ostrów za swoje miasto rodzinne. Po ukończeniu studiów we wrocławskiej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych na Wydziale Malarstwa, Grafiki i Rzeźby, Jakubek pozostał na uczelni na stanowisku adiunkta - prowadzi pracownię malarstwa i rysunku i przygotowuje się do habilitacji. Ma za sobą wiele wystaw. Zaczął od warszawskiej „Zachęty” w 1979 roku. Wystawiał w Lipsku, Oslo, Sofii, w triennale rysunku we Wrocławiu i w Poznaniu. Ostanie lata to obecność w galeriach USA i RFN. W Ostrowie można było oglądać jego prace dwukrotnie w 1988 roku zaprezentował swoje malarstwo i w 1992 roku pokazał rysunki w miniaturze. Wystawa, którą rozpoczął wernisaż w dniu 10 stycznia, pokazuje 13 prac dużego formatu (dosłownie i w przenośni). Poproszony o parę słów o sobie i swojej pracy, Jakubek powiedział, że nie potrafi mówić obiektywnie o tym co robi, brak mu dystansu


- Z malarstwem jest jak z kobietą, którą się kocha, widzi się ją przez pryzmat miłości. To ekscentryczna kobieta o dwóch twarzach, wymagająca - kradnie każdą chwilę. Godzina z nią spędzona zmienia się w minutę, a rok w miesiąc. Jest jak syrena, która mnie wabi... - opowiadał artysta. - Moje prace są bardzo uwarunkowane emocjonalnie. Jestem romantykiem, a malarstwo to moje powołanie - mówi Jakubek

(bi)






„Obiekty Ezoteryczne”, wystawa malarstwa, Galeria „Refektarz”, Krotoszyn, 1997



Monumenty w refektarzu


Artysta urodził się w 1954 roku w Kluczborku. Studiował na Wydziale Malarstwa, Grafiki i Rzeźby we Wrocławskiej PWSSP. Obecnie prowadzi pracownię malarstwa i rysunku na Wydziale Architektury Wnętrz i Wzornictwa Przemysłowegow ASP we Wrocławiu. Rysuje i maluje - zarówno formy ogromne jak i miniaturowe. W dniach od 7-21 lutego w REFEKTARZU prezentowana jest wystawa jego „monumentów” .- Jan Lebenstein, którego malarstwo jest mi bardzo bliskie, powiedział kiedyś, że w pracy malarza (...) satysfakcję przynosi wrażenie, że dotyka się czegoś poza sobą, że (...) powstaje inna, nowa rzeczywistość. Wystawa w galerii potwierdza słowa artysty. Barwne plamy i linie o różnym nasyceniu kolorem pozwalają wyobraźni domyślać się istnienia subiektywnej, pozaempirycznej rzeczywistości. Na wernisażu wystawy Marek Jakubek dał się poznać jako ciepły i wrażliwy człowiek. Choć ucieka od prezentacji swoich prac, przyznał, że jedną z nich nawiązuje do „Małego Księcia” Exupery'ego. Wystawa Obiektów Ezoterycznych, która przybyła do Krotoszyna z Ostrowa, ma pochlebne recenzje w prasie. Być może latem, po tej prawdziwej eksplozji barw i kształtów, zagości w naszym mieście zagadkowy i urzekający rysunek miniaturowy Jakubka, z równie otwartą kompozycją, lecz oparty na kapryśnej, czarnej kresce.

(ela)





Wystawa malarstwa, BWA, Kalisz, 1997



„Na schodach Wieży Zwycięstwa mieszka od zarania dziejów A Bao A Qu, wrażliwy na zalety ludzkiej duszy. Spoczywa na pierwszym stopniu pogrążony w letargu, a budzi sie tylko wtedy, gdy ktoś wstępuje na schody. Zbliżanie się obcych wlewa weń życie i zapala w nim wewnętrzne światło. Równocześnie ciało jego i niemal przezroczysta skóra zaczynają w nim drgać. Kiedy ktoś wchodzi na schody, A Bao A Qu wiesza mu się u pięt i podąża za nim czepiając się brzegów nierównych stopni, wydeptanych przez całe pokolenia pielgrzymów. Gdy tak pokonuje stopień po stopniu, wzmaga sie jego ciepłota, udoskonala jego forma, a światło, jakim promieniuje, staje się coraz jaśniejsze. Świadectwem wrażliwości A Bao A Qu jest fakt, że dopiero na ostatnim stopniu przybiera właściwy sobie kształt, jeśli osoba wchodząca jest duchowo rozwinięta. W przeciwnym razie A Bao A Qu ogarnia jakby paraliż, ciało jego przestaje się formować i nie dokończone, w nieokreślonym kolorze, migocze niepewnym blaskiem. A Bao A Qu cierpi, że nie może osiągnąć pełnej postaci, i jego ledwie dosłyszalna skarga przypomina szelest jedwabiu. Ale kiedy kobieta bądź mężczyzna, którzy go ożywili, są czyści, A Bao A Qu dochodzi do ostatniego stopnia już całkowicie uformowany, roztaczając wokół żywe, błękitne światło. Ten zwrot ku życiu jest bardzo krótkotrwały, bo kiedy pielgrzym zstępuje w dół, A Bao A Qu stacza się wraz z nim i opada aż do pierwszego stopnia, gdzie zgaszony, wyzbyty konturów oczekuje następnego przybysza. Właściwie zobaczyć go można tylko w połowie schodów, gdzie jego rozciągliwe jak macki ciało, które pomaga mu w tej wspinaczce, zaczyna wyraźnie się zarysowywać. Niektórzy twierdzą, że patrzy całym ciałem, a w dotyku przypomina skórę brzoskwini.”

/J. L. „Borges Zoologia fantastyczna”/


Jest taki nurt w malarstwie na przestrzeni wieków /szczególnie mi bliski/, którego twórcy  w specyficzny sposób odwołują się do naszej wyobraźni. Ich celem nie jest naśladowanie  bądź porządkowanie świata, który nas otacza. Inspiruje ich wewnętrzny tajemniczy świat naszej podświadomości. Odmienność tego świata można wyrazić jedynie za pomocą symbolu i metafory. Malarstwo to, ze względu na wieloznaczność zawartych w nim treści, wymaga szczególnej dyscypliny formalnej, konstruowania własnego, jednostkowego języka, który wyzwalałby u odbiorcy nie tylko silne przeżycie metafizyczne, ale pobudzał do wewnętrznej refleksji. „Obraz powinien zawsze być odbiciem głębokiego doznania, a głębokie doznanie znaczy dziwne, zaś dziwne znaczy - mało znane lub nieznane” /Giorgio de Chirico/. To ezoteryczne malarstwo, niczym mityczny A Bao A Qu, w kontakcie z odbiorcą ulega ustawicznym przemianom, ciągłej reinterpretacji. Jego znaczenie i intensywność doznań zależy od nas samych, od stopnia emocjonalnego zaangażowania, naszych zdolności do odkrywania antypodów własnego umysłu, kreatywnej wyobraźni. Mam niekłamaną nadzieję, że w czasach tak modnej komputerowej „rzeczywistości wirtualnej”, charakterystycznej dla najmłodszego pokolenia, nie zaniknie ta wysublimowana potrzeba aktywnego obcowania z malarstwem angażującym nie tylko zmysły ale i sferę duchową odbiorcy.

Marek Jakubek





Wystawa rysunku, Galeria „Refektarz”, Krotoszyn, 1997


Ptaki Króla Simurga Zbiór szkiców rysunkowych Marka Jakubka pokazywanych w Galerii Sztuki Współczesnej Krystyny Kowalskiej, choć nosi tytuł „Trzydzieści ptaków Simurga”, nie jest ilustracją do opowiadania J.L. Borgesa z „Zoologii fantastycznej” .Nie znajdziemy tu ani wizerunków skrzydlatych istot, ani widoków okolic, które przemierzyć musiały ptaki w drodze do siedziby swego władcy. Niezupełnie ujawni się też borgesowska pointa o oczyszczeniu i zjednoczeniu w Simurgu (imię to znaczy 30 ptaków). Odwiedzając galerię, będziemy mogli jednak zobaczyć dwadzieścia rysunków tak zagadkowych i urzekających jak proza argentyńskiego pisarza. Niezwykle sprawnie kreślone linie zamykają w konturach nierzeczywiste kształty. Impresje na temat form organicznych, choć abstrakcyjne i niekonkretne, mają w sobie coś bardzo prawdziwego - jakieś wspomnienie mikrocząsteczkowej struktury, fascynację kosmiczną przestrzenią, jakąś cielistą krwistość i pomarszczenie materii. Te niedopowiedziane, lecz same w sobie konkretne figury rozpływają się w rytmach łagodnych powtórzeń, by zaraz załamać się w gwałtownej linii upadku. Brak tu nachalności anegdoty mimo nagłego krzyku splątania i sąsiadującego z nim stonowanego zasłuchania. Prawdę powiedziawszy, nie spodziewałam się po twórcy neosecesyjnego, ze wszech miar dekoracyjnego plafonu w kawiarni Pod Kalamburem tak niepokojących i absorbujących wyobraźnię przedstawień.

Agata Saraczyńska


Teatr wyobraźni „Trzydzieści ptaków Simurga” to tytuł wystawy szkiców rysunkowych Marka Jakubka, inspirowanych „Zoologią fantastyczną”,J. L. Borgesa, którą oglądać można w Galerii Sztuki Krystyny Kowalskiej na wrocławskich Jatkach. Prace przyciągają wzrok czystą, precyzyjną kreską, sugerującą, iż mamy do czynienia z ascetyczną, zimną formą wypowiedzi artystycznej. To jednak zaledwie pierwsze wrażenie. Każdy, kto „wczyta się” uważnie w szkice Marka Jakubka, odkryje w nich nie tylko głębię przestrzeni, lecz również bardzo bogatą fabułę. Jedni, zgodnie z sugestią tytułu wystawy, odnajdą w rysunkach wątki związane z ptakiem Simurgiem i przygodami jego skrzydlatych braci. Drudzy, szybując swobodnie szlakami wyobraźni, doszukają się w nich dowcipów i głębokich myśli, symboli i skojarzeń bliskich tylko im samym. Bo prace Jakubka niczego nie narzucają, niczego nie dookreślają. Są one jedynie zaproszeniem do wspólnej gry, którą podejmuje widz wślizgując się uchylonymi przez autora szkiców drzwiami do krainy baśni i życia, mitu i rzeczywistości.

Ewa Han





„Lusterka Pana Lao”, wystawa rysunku, Galeria „Kalambur”, Wrocław, 1997






Wystawa malarstwa, Galeria Sztuki Współczesnej „Profil”, Poznań, 1998


Odwołania do podświadomości

Niezwykłe, splątane kształty i feeria barw, to pierwsze wrażenie, jakie odnosi każdy oglądający najnowsze prace Marka Jakubka, artysty z Wrocławia gościnnie wystawiającego swoje prace w zamkowej galerii "Profil". Jak twierdzi sam artysta, są to otwarte i zróżnicowane układy form o charakterze biologicznym, stanowiące jego ostatnie eksperymenty. Dla Marka Jakubka największe znaczenie ma forma i rysunek, bo to właśnie one określają dzieło, nadają mu określoną treść. Dzięki temu można uniknąć pospolitości i dosłowności, a prace zyskują tajemniczą, nieopowiedzianą głębię. Artysta ceni sobie efekt zaskoczenia, co osiąga łącząc ze sobą zupełnie nieoczekiwane elementy - formy biologiczne sąsiadują z geometrycznymi, a widoczna w niektórych pracach fascynacja secesją nadaje im wdzięki i lekkość. Wszystkie obrazy są próbą zatrzymania odcinków czasu ważnych dla artysty, przetworzonych przez jego sposób widzenia świata i rzeczywistości. Jednak każdy odkrywa malarstwo Marka Jakubka na swój sposób, odwołującsię do własnej podświadomości - i to jest w jego pracach najbardziej fascynujące.

(el)





„VI Dni Kultury Polskiej w Brunszwiku”, wystawa malarstwa, Gifhorn, Niemcy, 2003





Wystawa malarstwa, Galeria Teatru Współczesnego, Wrocław, 2006





Wystawa malarstwa, Muzeum Ziemi Rawickiej, Rawicz, 2012






Wystawa malarstwa, Galeria „Refektarz”, Krotoszyn, 2012







Wystawa grafiki, Galeria Sztuki Współczesnej ME, Kępno, 2012 








„Wingloteria”, wystawa malarstwa, Powiatowa Galeria Sztuki, Ostrów Wlkp., 2012






„Wingloteria”, wystawa malarstwa, Galeria MOKiS, Oleśnica, 2013





„Szkic do autoportretu”, Leszno 2013





„Okruchy rozplatanej tęczy”, Legnica 2013





"Fetysz", Wrocław 2013





“Markowe Szczyty” w Polanickiej Galerii Sztuki „Akwarium”






"Przez dziurkę od klucza", Galerii Sztuki PROFIL, Poznań 2015

wystawy zbiorowe

„XXV-lecie ruchu plastycznego w Ostrowie Wlkp.” , „Galeria Młodych Twórców”, Ostrów Wlkp., 1981







„IV Międzynarodowe Triennale Rysunku”, Muzeum Architektury, Wrocław, 1988





Artyści plastycy „Ostrowianie”, „Galeria Młodych Twórców”, Ostrów Wlkp., 1988





„Rysunek (pokaz studyjny)”, Centrum Sztuki Współczesnej, Warszawa, 1989





„Pejzaże”, Mały Salon BWA, Wrocław, 1989





„200 lat szkolnictwa artystycznego we Wrocławiu” , Wiesbaden, RFN, 1990





„Kontynuacje – Wrocław 92", Muzeum Narodowe, Wrocław, 1992




„Szkoła plastyczna we Wrocławiu – tradycja i teraźniejszość”, Halle, RFN, 1994





VIII Salon Plastyki „Egeria 97”, Galeria Sztuki Współczesnej BWA, Ostrów Wlkp.,(nagroda BWA w Kaliszu), 1997





Ogólnopolska wystawa pokonkursowa „Sztuka książki”, Warszawa, 1997





IV Biennale Małych Form Malarskich, Toruń, 1997





Międzynarodowa Wystawa Grafiki i Ekslibrysu, „Adam Mickiewicz w 200. Rocznicę Urodzin”, 1998





IX Salon Plastyki „Egeria 98” , Galeria Sztuki Współczesnej BWA, Ostrów Wlkp., 1998





IV Ogólnopolski Salon Sztuki, BWA, Ostrowiec Świętokrzyski, 1999





XXXIV Konkurs Malarstwa „Bielska Jesień”, BWA, Bielsko-Biała (wyróżnienie)wystawy pokonkursowe: BWA Słupsk ▪ BWA Bydgoszcz, Galeria Wieży Ciśnień, Konin ▪ BWAZielona Góra, 1999





„Targi książki”, Galeria Ekslibrisu, Kraków, 1999/2000





I Międzynarodowy Konkurs Rysunku, Muzeum Architektury, Wrocław, 1999/2000





„Współczesna Polska Sztuka Książki”, Warszawa, 2000





X Ogólnopolski Salon Plastyki „Egeria 2000”, BWA, Ostrów Wlkp., 2000





Międzynarodowa Wystawa Miniatury, Częstochowa (wyróżnienie), 2000





XVIII Festiwal Polskiego Malarstwa Współczesnego, Szczecin, 2000





„Jacy jesteśmy”, Powiatowa Galeria Sztuki Współczesnej, Ostrów Wlkp., 2001





50–lecie Wydziału Architektury Wnętrz i Wzornictwa Przemysłowego ASP we Wrocławiu,Muzeum Architektury, Wrocław, 2001





Muzyka w Malarstwie, Tychy, 2002





Grafika i Rysunek 2002, Arsenał, Wrocław, 2002





XI Salon Plastyki „Egeria”, Powiatowa Galeria Sztuki Współczesnej, Ostrów Wlkp., 2002





II Międzynarodowy Konkurs Rysunku, Muzeum Architektury, Wrocław, 2003





Wystawa „Malarstwo 2004”, z cyklu Dolnośląskie Wystawy Sztuki „Ciąg dalszy”, Wrocław, 2004





„Wrocław w Gdańsku”, wystawa malarstwa, ASP, Gdańsk, 2005





Wystawa Malarstwa i Rzeźby Katedry Kształcenia OgólnoplastycznegoArchitektury Wnętrz i Wzornictwa, Muzeum ASP, Wrocław, 2006





III Międzynarodowy Konkurs Rysunku, Muzeum Architektury, Wrocław, 2006




„Wieżowce Wrocławia”, Muzeum Narodowe, Wrocław, 2006





Wystawa Akademii sztuk Pięknych, Muzeum Narodowe, Wrocław, 2006





60-lecie Akademii Sztuk Pięknych, Wrocław, 2006






„Autoportret na A4”, Festiwal Sztuki, Edynburg, Szkocja, 2007




„Lalka teatralna”, Wystawa malarstwa studentów i pedagogówWydz. Malarstwa Rzeźby, Teatr Lalek, Wrocław, 2008





IV Międzynarodowy Konkurs Rysunku, Muzeum Miejskie, Wrocław, 2009





Wystawa Jubileuszowa 100-lecia Związku Artystów Plastyków „PO SETCE”, BWA, Wrocław





Wystawa rysunku i form okołorysunkowych pt: „Tablica/board”, Galeria BWA, Legnica, 2011





Wystawa artystów związanych z wrocławską ASP pt.: „Horyzonty/Nieobecne”,Muzeum Fotografii, Goerlitz, Niemcy, 2011/2012





„Czy dzisiejsza sztuka jest romantyczna?”, wystawa Katedry Malarstwa ASP Wrocław,▪ Galeria Kobro, Łódź, 2012

Czy dzisiejsza sztuka jest romantyczna?


Wystawa „Romantyzm i romantyczność w sztuce polskiej XIX i XX wieku” pokazywana w salach warszawskiej Zachętyw 1975 r. stała się inspiracją do stworzenia pokazu sztuki dydaktyków Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu. Wystawa, która dzisiaj zmusza do zastanowienia i refleksji artystów i widzów: Czy dzisiejsza sztuka jest romantyczna? Co oznacza romantyzm dzisiaj? Czy było to zjawisko jednorazowe, osadzone w kontekście historycznym? Czy postawa romantyczna zniknęła bezpowrotnie? Czy romantyzm jest wciąż pisany od nowa? Czy poszukiwania ducha romantyzmu w wieku XXI powinny zaczynać się w nas samych?

Termin romantyzm ma swoje źródło w lingua romana. Stąd romanca, romans - powieść, opowieść. Z czasem zaczęto określać tym mianem nie tylko fantastyczne opowieści rycerskie, ale również niezwykłości dnia codziennego, piękne pejzaże, malownicze krajobrazy, awanturnicze postaci, postawy właściwe różnego rodzaju marzycielom, melancholikom, dziwakom i fantastom. Dopiero wiek XVIII, to zwrot przede wszystkim w Anglii, gdzie ze zjawiska marginalnego, romantyzm staje się centralnym, głosząc postawę programową, ideową. Zaczyna przemawiać w różnych dziedzinach sztuki, wraz z własnym stosunkiem do przeszłości, narodowej i ogólnoeuropejskiej tradycji, literatury, malarstwa. Romantyzm staje się postawą uniwersalną, sposobem życia oraz nową dominującą formą europejskiej kultury.

Historyczny romantyzm jest wolnością sztuki. Wolnością od cenzury, prawideł, opinii i konwencji. Ta wolność, powtarzająca się podczas każdego kryzysu była wolnością od struktur ideologicznych, powstawała z odwróconego stosunku sztuki do ideologii, będąc ich źródłem, zamiast z nich wypływać. Właśnie ta wolność odróżnia to złote półwiecze od wszystkich podobnych czy analogicznych epok. Ta siła i dominacja sztuki prawdopodobnie już nigdy się nie powtórzy. Nasza wystawa pt.: „Czy dzisiejsza sztuka jest romantyczna?” jest próbą odpowiedzi na to i inne pytania. Jako komisarze wystawy mamy nadzieję, że zestaw prac na wystawie będzie odpowiedzią na postawiony problem, zawarty w tytule wystawy. Naszym celowym zamysłem podczas pracy nad pokazem była rezygnacja z kuratorskiej formy wystawy, wierząc, że każdy z uczestników samodzielnie spróbuje odpowiedzieć obrazem, filmem lub instalacją na postawione w tytule wystawy pytanie: „Czy dzisiejsza sztuka jest romantyczna?”

Uczestnikami wystawy są dydaktycy Wydziału Malarstwa i Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych im. Eugeniusza Gepperta we Wrocławiu: Aleksander Dymitrowicz, Andrzej Klimczak-Dobrzaniecki, Andrzej Rafałowicz, Anna Kołodziejczyk, Anna Szewczyk, Daria Milecka, Janusz Jaroszewski, Jarosław Grulkowski, Kamil Moskowczenko, Leszek Mickoś, Łukasz Huculak, Marek Jakubek, Marek Kulig, Marian Waldemar Kuczma, Marta Borgosz, Marta Szymczakowska, Michał Marek, Norman Smużniak, Paweł Lisek, Piotr Błażejewski, Michał Sikorski, Stanisław Ryszard Kortyka, Tomasz Schwarz, Waldemar Graczyk, Wojciech Lupa, Zdzisław Nitka. Naszą wystawę mamy zaszczyt pokazać w Galerii „Kobro”, w Akademii Sztuk Pięknych im. Władysława Strzemińskiego w Łodzi.





„Rysunkowe amplifikacje”. Współcześni artyści w dialogu z wielkimi dziełami,Miejskie Biuro Wystaw Artystycznych, Leszno, 2012





„Przestrzeń pomiędzy nami”, Wiesbaden, Niemcy, 2012






Wystawa Katedr Malarskich, Galeria Centrum Sztuk Użytkowych, Wrocław, 2012





Międzynarodowy Jesienny Salon Sztuki „Homo Quadratus Ostroviensis”,Muzeum Miejskie, Wrocław, 2012





V Międzynarodowy Konkurs Rysunku, Muzeum Architektury, Wrocław, 2012





„Ostateczny Kryptogram”, Akademia sztuk Pięknych, Wrocław, 2013




„Noc” (Nightfall), Częstochowskie Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych,Konduktorownia, Częstochowa, 2013


Autor: Marek Jakubek
Tytuł obrazu: Hekate

Hekate to starożytna bogini ciemności, mistrzyni czarów władająca ludzkim losem i podziemnym światem zmarłych. W „Makbecie” Wiliama Szekspira, Hekate mówi do służących jej czarownic: „zadufanie, same wiecie – największy wróg śmiertelnych w świecie”.

teksty

charakterystyka twórczości

Marek Jakubek swoim malarstwem poszukuje adekwatnego języka i sposobu wyrażaniaosobistych treści, do opisywania świata, który go otacza. Konsekwentnie przez lata buduje - w zakresie dyscyplin w jakich tworzy - własne abecadło znaków, metaforycznych isymbolicznych form oraz struktur, za pomocą których mógłby obrazować swoje emocje i przemyślenia.

Szczególną wagę przywiązuje do rysunku, nie tylko jako podstawy warsztatu. Przypisuje mu odpowiedzialność za „intelektualną wymowę malarstwa”. Rysunek stał się dla artysty także autonomiczną formą wypowiedzi artystycznej. Inspiracje czerpie z „doświadczeń, przeczytanych książek, egzystencjalnego światopoglądu (zwłaszcza w wydaniu Alberta Camusa), i introspektywnej osobowości”. Tworząc „pisze” osobisty, otwarty na otaczającą rzeczywistość pamiętnik. Pracuje, realizując cykle malarsko-rysunkowe.


Początkowo, od drugiej połowy lat siedemdziesiątych, jego malarstwo koncentrowało się na zagadnieniach czysto formalnych. Były to abstrakcyjne obrazy, w których współgrały „kształty o charakterze biologicznym z geometrycznymi konstrukcjami architektonicznymi”. W latach 90-tych XX wieku istotnym zabiegiem formalnym, który często stosuje w swoich pracach, są multiplikacje. Przełomowym jest rok 2009, kiedy to nastąpiła pełna integracja malarstwa i rysunku. Udało mu się ostatecznie połączyć wszystkie charakterystyczne cechy postrzępionej, prowadzonej szerokim duktem pojedynczej ołówkowej kreski oraz malarstwa olejnego, w którym wysublimowany kolor tworzy harmonię pomiędzy narracją aabstrakcją.

Powstają wówczas cykle obrazów wielkoformatowych:

  • obrazy metaforyczno–symboliczne:
    Płótna, zbudowane z gęstej materii rysunkowej inspirowane poezją, prozą, a także odwołujące się do ludowych mądrości i przesądów.
  • portrety egzystencjalne: Akt artysty staje się elementem cyklu „egzystencjalnych autoportretów”, w których jedynym rekwizytem są okulary artysty.

  • obrazy szczelinowe: Kompozycja stwarza wrażenie patrzenia, podglądania przez wąską szczelinę, jak przez przysłowiową dziurkę od klucza.

  • tarcze

  • veduty bimorficzne

  • czaszki i twarzołapy

recenzje

*Ewa Han - Słowo Polskie, 12.12.1996

TEATR WYOBRAŹNI. Prace przyciągają wzrok czystą, precyzyjną kreską, sugerującą, iż mamy do czynienia z ascetyczną, zimną formą wypowiedzi artystycznej. To jednak zaledwie pierwsze wrażenie. Każdy, kto wczyta się uważnie w szkice Marka Jakubka, odkryje w nich nie tylko głębie przestrzeni, lecz również bogatą fabułę. Jedni, zgodnie z sugestią tytułu wystawy, odnajdą w rysunkach wątki związane z ptakiem Simurgiem i przygodami jego skrzydlatych braci. Drudzy, szybując swobodnie szlakami wyobraźni, doszukają się w nich dowcipów i głębokich myśli, symboli i skojarzeń bliskich tylko im samym. Bo prace Jakubka niczego nie narzucają, niczego niedookreślają. Są one jedynie zaproszeniem do wspólnej gry, którą podejmuje widz wślizgując się uchylonymi przez autora szkiców drzwiami do krainy baśni i życia, mitu i rzeczywistości.

*Agata Saraczyńska - Gazeta Wyborcza, 13.12.1996

PTAKI KRÓLA SIMURGA. Niezwykle sprawnie kreślone linie zamykają w konturach nierzeczywiste kształty. Impresje na temat form organicznych, choć abstrakcyjne i niekonkretne, mają w sobie coś bardzo prawdziwego — jakieś wspomnienie mikrocząsteczkowej struktury, fascynacje kosmiczną przestrzenią, jakąś cielistą krwistość i pomarszczenie materii. Te nie dopowiedziane, lecz same w sobie konkretne figury rozpływają się w rytmach łagodnych powtórzeń, by zaraz załamać się w gwałtownej linii upadku. Brak tu nachalności anegdoty mimo nagłego krzyku splątania i sąsiadującego
z nim stonowanego zasłuchania.

*prof. Konrad Jarodzki - Wrocław, 19.06.1989

W twórczości związanej z architekturą daje się zauważyć zafascynowanie secesją. Malarstwo plafonów i projekty witraży nawiązują do tego kierunku. Jest to jednak własna interpretacja stylu, który traktowany jest jako punkt wyjściowy do nowych poszukiwań. Jeszcze bardziej niezależne są jego poszukiwania w malarstwie sztalugowym. Przy pozornie pogodnej i jasnej harmonii barw, przebija ostra i nieubłagana konsekwencja konstrukcji formalnych. Pozorna sprzeczność tkwi również w łączeniu intelektualnego i analitycznego stosunku do kompozycji z podświadomą i ukrytą, a jednak wyczuwalną gwałtownością uczuć. Sprzeczności tkwiące w obrazach Marka Jakubka czynią je trudnymi do jednoznacznej oceny i odbioru. Są wielowarstwowe i niepokojące. Można z nimi obcować i wielokrotnie na nowo odczytywać. Nieco inny jest świat rysunku tego autora. Stosowanie unifikacji motywów czyni z tych rysunków rodzaj stron książki z pokrytymi alfabetem magicznymi stronami. Można je czytać, interpretować przekazywane treści. Rodzajem czcionki jest elementarne wyobrażenie życia, jak serce, mózg człowieka. Anatomiczna ikonografia konturowa tych znaków stanowi rodzaj muzycznego pulsu istnienia.


*prof. Janusz Kaczmarski - Warszawa, 18.06.1989

Malarstwo Marka Jakubka w sposób płynny i naturalny chłonie podniety swego czasu. Jego twórczość malarska bardzo wyraźnie i właściwie bezkolizyjnie odbiera impulsy starej secesji, osadzając je na solidnym gruncie abstrakcji w jej wrocławskiej specyfice lakonizmu, sterylnej niemal, bliskiej chłodu, czystości technicznej. Tego rodzaju synteza byłaby zaskakująca, gdyby nie to, że opozycyjne światy sztuki bywają takimi tylko dla teoretyków. Dla malarza są one zawsze częścią aktualnej rzeczywistości, z której korzysta, lub którą odtrąca. Rodzi się pytanie, czy zracjonalizowane, starannie przemyślane, nieomal wyspekulowane malarstwo Marka Jakubka opuszcza jasne obszary „laboratorium form”,  przesuwając się na tereny niezdefiniowanych znaczeń, nieokreślonych pojęć, losu śmierci, tajemnicy — na obszary irracjonalizmu? Możliwe, że tak. Zdaje się to potwierdzać pogłębiona przestrzeń jego kompozycji (która zazwyczaj sygnalizuje wzrost zainteresowań treściowych), niepokój ruchu form w obrazach, dramatyzm znaku — hieroglifu, często powtarzającego się w jego twórczości. Świadczyłyby o tym również jego rysunki (występujące jako samodzielny gatunek twórczości), a przede wszystkim rysunki z cyklu Ecce Homo.

*prof. Leszek Mickoś - Wrocław, 23.02.1999

Obrazy Marka Jakubka są zbudowane z elementów wykradzionych światom: widzialnemu i wyśnionemu. Motywy zaczerpnięte z otoczenia, zobaczone na jawie to wizerunki rzeczy albo ich powidoki wzięte z reklam, filmów przyrodniczych, z barwnej, skąpanej w świetle neonów, ulicy... Włączone do kolekcji malarza zostają tam uwolnione od aktualnego biegu zdarzeń, od naporu powszedniego dziania się. Wycięte z kontekstów i pozbawione dawnych znaczeń, staną się wkrótce wdzięcznym tworzywem malarskich metafor. Formy splatają się, przenikają, przeobrażają jedna w drugą i napęczniałe szybują ku jasnym odległym płaszczyznom. Płaszczyzny tła bywają też ciemne i zrytmizowane. Najczęściej widzi się kształty organiczne; zoomorficzne lub„fitogeniczne”, ale spotyka się także bryły i figury geometryczne. Obrazy Jakubka przypominają barwne diapozytywy albo witraże urzekające pogodnym jedwabnym kolorytem. Barwa, najistotniejszy czynnik każdej realizacji malarskiej, ma tu decydujący wpływ na nastrój. Uaktywnia formy i wiąże je w większe związki. Czasem Jakubek zestraja barwy w gamy i akordy, albo przeciwstawia je sobie na podobieństwo kontrapunktu wmuzyce. Korzysta też niekiedy z rozwiązań monochromatycznych. Kompozycja obrazów, raczej otwarta, pozwala na snucie domysłów z jakiej większej całości zostały wyjęte i czy mogło by się jeszcze obok nich coś znaleźć. Jeśli widz da się wciągnąć do takiej gry, to jego wyobraźnia potraktuje każdy obraz jak klatkę filmową, kadr rozerwanej sekwencji, którą warto zrekonstruować. W rysunkach Jakubek sam komponuje takie sekwencje. Ażurowe, misterne jak najdelikatniejsze koronki, zdumiewają ekspresją najprostszego, ale wyzyskanego do końca tworzywa — ołówkowej kreski. Ołówek prowadzony pewną ręką artysty, wyczarowuje kształty egzotycznych stworów, dziwnych roślin, kreuje fantastyczne światy z pogranicza świadomości i nieświadomości. Jeśli przyjrzymy się rysunkom to zobaczymy, że autor wypełniając płaszczyznę znakami, kształtuje ją według powiązanych rytmów, stosuje odbicia lustrzane, multiplikacje, metamorfozy form. Podobne lub identyczne formy składają się na mniej lub więcej zagęszczone układy, jak w kalejdoskopie, albo budują rytm ornamentalny, który według H. Hofstattera oznacza niedekorację, lecz przeniknięcie wszelkiego dziania się porządkiem duchowym.

prof. Andrzej Niekrasz Kalisz, marzec, 1999

Mistrzowskie operowanie światłem, wyjątkowa umiejętność konstruowania i dostosowania każdego detalu do swego najbliższego sąsiedztwa oraz do ogólnej wizji całości, dodają tej sztuce dużej siły wyrazu. W zapamiętanym i przetworzonym kształcie natury, temat malarski obrazu zaczyna odkrywać przed odbiorcą nowe obszary doznań artystycznych. Otwiera możliwości do wewnętrznego przyzywania obrazów widzianych najczęściej przez „wewnętrzne oczy wyobraźni”

*Adam Szymczak (historyk i krytyk sztuki) - katalog XXXIV Wystawy „Bielska Jesień” wBielsku Białej, 1999

„(...) ostrzeżenie przed mnożeniem bytów ponad potrzebę pojawia się (...) w „Partyturach” Marka Jakubka, gdzie formy przypominające pieczone kurczęta zaludniają powierzchnię dużego płótna w sposób sugerujący ironiczne wykorzystanie tropu „serialnego” w sztuce najnowszej oraz równie nieczyste odniesienie do notacji sztuki współczesnej.”

*prof. Janusz Jaroszewski „Szkic do autoportretu” Wrocław, 2013

Każde spotkanie z twórczością Marka Jakubka to spotkanie z elegancją formy, 109 kompozycji i koloru. Jego wystylizowane i upozowane obrazy są jednak dla mnie czymś więcej niż tylko wyrafinowaną, komiksową estetyką, dekoracyjnym sztafażem, są przecież też wehikułem czasu dla wyobraźni, przenoszącym nas precyzyjnie o te przeszło sto lat wstecz do zapomnianej epoki Fin de sieclu, z jej nieodłącznymi kabaretami, rewiami i operetką. Świata zasiedlonego przez przeróżnych bon vivantów, dekadentów i rozkapryszone „elegantki” z mieszczańskim rodowodem. 


Stile floreale, Jugendstil, Art Nouveau, czyli Secesja, panoszyły się niepodzielnie w całej Europie w okolicy 1900 roku i światowej wystawy w Paryżu. Jej wyrafinowane ornamenty, wystylizowane motywy: kobiety, kwiaty, motyle, owady, jaszczurki... wdzierały się na wszystkie przedmioty codziennego użytku: tkaniny, meble, obrazy i porcelanę... osaczały nas ułudą harmonii i zbytku, która miała zakryć groźne widmo wielkich katastrof, jakie wisiało nad światem. Jak to zwykle bywa, paradoksalnie, im bardziej to złowrogie widmo chaosu próbowały ukryć, tym bardziej je wieszczyły. 


Któż z nas, w jakimś okresie swojego życia, nie był zauroczony obrazami Gustawa Klimta, plakatami Alfonsa Muchy czy budynkami Antonio Gaudiego?


Marek Jakubek, w przeciwieństwie do większości z nas, z jakichś powodów, pozostał wierny tej fascynacji na całe życie. Tym samym jego twórczość jest rodzajem pajęczej nici łączącej te dwie odległe w czasie epoki. To przebranie, ta maska, za którą Marek się ukrył, nie oznacza jednak jakiejś formy eklektyzmu. Pozory mylą. Bo w końcu, czy te epoki: modernizmu i post-modernizmu są tak znowu odległe? Czy i dziś nie żyjemy w królestwie mody i urody; świecie zasiedlonym przez rozmaitych: bon vivantów, dekadentów i rozkapryszone elegantki? Czy i dziś nad światem nie zbierają się jakieś groźne chmury?


Patrzę na Marka pastelowy, wspaniale zakomponowany obraz „Statek męże zdobi”, na którym zwielokrotniona figura autora podtrzymuje na swoich barkach żaglowiec — świat. 


I choćby się Marek dwoił i troił, to nikt z nas — odbiorców, łącznie z autorem, nie ma pewności, że uda się go udźwignąć; a nawet jeśli się uda, to istnieje przecież uzasadniona obawa, że mimo najlepszych intencji autora — nasz sfatygowany świat — żaglowiec po prostu, najzwyczajniej sam się w powietrzu rozpadnie.



*prof. Stanisław Baj - Warszawa, 25.01.2014

Istota tego malarstwa zasadza się na wyjątkowej, własnej poetyce autora. W tym momencie najogólniej należy powiedzieć, że całą twórczość Marka Jakubka budują z grubsza trzy sfery tj.rysunek jako punkt wyjścia dla wielu rozwiązań, kolor i kształty przypominające obłą naturę i w późniejszej fazie twórczości konkrety, które są prerekwizytami opowieści i znaczeń. Te trzy sfery są spojone własną wizją, własnym wyrazem, w którym tracą znaczenie mniej lub bardziej widoczne powinowactwa znanych nam światów czy stylistyk. Malarz tu nie ukrywa, że jego świat, że my, jesteśmy w gruncie rzeczy zbudowani w znacznej części z innych światów, z innych stylistyk i wyobrażeń, i nic w tym niewłaściwego. Ważne jest jak my z tego świata korzystamy, na ile twórczo potrafimy go przetransponować, przetrawić, spożytkować do własnej kreacji twórczej. Na ogół przeszłość jest niezbędna by się porozumieć, by własna twórczość mogła zauczestniczyć w świecie uniwersum.


Malarstwo Marka Jakubka ma swoje różne fazy i w dość konkretnych przedziałach czasowych są ich różne nazwy. Po ukończeniu studiów od 1979 do 1996 roku to pierwszy, niezwykle istotny okres jego twórczości, w którym dosyć szybko ukształtował się specyficzny wyraz jego malarstwa, polegający na swoistej równowadze obłych, miejscami niciowatych, biologicznych form natury z dyskretną obecnością zatrzymania czy przeciwwagi delikatnych płaszczyzn konstrukcji ze zniewalająco odrealnionym, nazwałbym go „śniącymkolorem” tyleż subtelnym co niepokojącym i tajemniczym. Kolor w obrazach Marka Jakubka pełni ważną rolę, jest wysublimowany, delikatny, odrealniony, z ciekawą grą temperaturową. Kolor zwłaszcza w większych obłych formach, „przeciera się” i rozjaśnia nie na zasadzie rozbielania, ale dojrzewa do swojej świetlistej emanacji esencjonalnej, najbardziej malarskiej. Obrazy są malowane z wielką kulturą malarskiego warsztatu. Formy modelowane delikatnym światłocieniem, swoistym, bez naturalistycznych dosłowności. Zestawienia, układ plam i sposób położenia koloru jest tu znakiem wyróżniającym malarza, ustanawiającym jego tożsamość. Wszystkie te obłe czy wiciowate formy przypominające niedostępny świat z głębin oceanicznych ogrodów jest Marka Jakubka tajemniczym, wydobytym z jego wyobraźni światem, jego poetycką tajemnicą. Są w nim jakieś niedopowiedzenia, ale istniejące przestrzenie zjawiskowych światów ze światłem i nastrojem, nie po to by zasmucać, ale wciągnąć się w moc nadziei odkrycia czegoś niezwykłego. Poetyckość tego malarstwa skłania do marzeń, do wyciszenia. Jest w tym ważny sens malarstwa, oczyszczający, nie uwikłany w społeczne czy polityczne uwarunkowania, jest w nim poczucie wolności. Brak konkretnej dosłowności w odbiorze jego prac, uruchamia naszą wyobraźnię w sposób wolny. 


Należy powiedzieć, że w całej twórczości Marka Jakubka bardzo ważny jest rysunek, który autor uważa za myślowy komponent malarstwa. Jego rysunek z wczesnego okresu jest precyzyjny z oszczędnymi światłocieniami, w którym pojedyncza kreska dominuje, z czasem zmienia się na jeszcze bardziej lapidarną, by stać się pojedynczą linią. To kreska na białej, nieokreślonej kartce papieru przeistacza jej rzeczywistość w nową obecność i nie mającą odpowiednika w rzeczywistości doświadczanej. Rysunek, kreska jest najbardziej niezwykłą możliwością, która materializuje rzeczywistość osadzoną na idei, na abstrakcji, przeobraża to co zewnętrzne w rzeczywistość stwarzaną wewnętrznie. Fenomen tego działania Marek Jakubek wykorzystuje w całej swojej twórczości. W jego malarstwie linia niczym ołów w witrażu ustanawia świat przedmiotu i treści obrazu, a kolor staje się świadomym wypełnieniem tych pól nie tracąc swego znaczenia, jedynie przenosząc je w płaskie, najbardziej skrajne, istotne jego działanie. Zmienia się funkcja przestrzenna i znaczeniowa koloru. W cyklach „obrazy metaforyczne” (2006-2012), „partytury” (1998-2005), „autoportrety” (2010-2012), „obrazy szczelinowe” (2011-2012) - kolor jest w jakimś stopniu służebny. W układach treściowo-kompozycyjnych obrazów, kolor dużych płaszczyzn w zestawieniu z gęstą, delikatną, niczym dekoracyjna girlanda opowieścią, zmierza do uzyskania harmonii pomiędzy narracją a abstrakcją, szczególnie widocznej w ostatnich pracach. Każda próba zmiany dotychczasowego sposobu malowania, zmiany wyrazu plastycznego niesie zawsze pewne ryzyko, ale jest ono niezbędne w rozwoju artystycznym, Marek Jakubek je podejmuje i jest to cenne. 


W duchu kontynuacji, ale jednocześnie w jakimś sensie „przełomowym” w całej jego twórczości jest poetycki cykl rysunków „30 ptaków Simurga” z 1996 roku, rysowany subtelną, pojedynczą linią i cykl „lusterka pana Lao” z 1997 z wykorzystaniem multiplikacji. Te dwa cykle rysowane są z wielką swobodą i pełną ekspresją możliwości delikatnej, ołówkowej kreski. W ogóle pojedyncza, samotna linia kreski w wykonaniu Marka Jakubka jest jego dużym osiągnięciem. On się nią bawi. Przykładem jest rysowany autoportret nago całej figury autora, zwielokrotniony w różnych układach znaczeniowych, z pojedynczymi atrybutami, który jako że własny, nie ma zagrożeń, że się poobija o niezrozumienie lub jakieś tabu, dlatego taki swobodny. Ostatnie „szczelinowe” obrazy artysty, jak wspomniałem, są próbą poszukania harmonii pomiędzy tym co istotne, czyste dla koloru – jednego z najważniejszych atrybutów malarstwa, a gęstą szczeliną „pajęczyn” ornamentacji linearnej, czyli świata najbardziej charakterystycznego dla Marka Jakubka. On się tą linią zachwyca, linia jest zachwytem świata, ale jednocześnie sztucznością stwarzanego świata sztuki. To jest jego ważne malarskie przesłanie. Można by jeszcze podejmować próbę analizy wpływów sztuki japońskiej, secesji, ale nie zmienia to jednak znaczenia, charakteru i osobności malarstwa Marka Jakubka, który jeśli z czegoś korzysta przekłada to na swój indywidualny język wyrazu plastycznego. 


Twórczość Marka Jakubka, jego osobna poetyka jest ważna w szeroko pojętej kulturze polskiej, zwłaszcza w środowisku wrocławskim. To malarstwo ustanawia istnienie artysty, dlatego na koniec chcę zwrócić uwagę na credo artystyczne malarza zawarte na początku przedstawionych publikacji. Credo artysty nie jest tu bowiem zapowiedzią na wyrost, ani pustą deklaracją, ale wynika z jego sztuki. Nie chcąc kalać streszczeniem owego credo, jestem pełen uznania dla przedstawionych w nim założeń, w których jest wiele pasji, mądrych stwierdzeń, pokory i jednocześnie marzycielskich wizji autora stojącego po stronie najważniejszych humanistycznych wartości. Marek Jakubek ma poczucie własnej wartości, ale i odpowiedni dystans do siebie i świata– to można wyczytać z jego sztuki. Jest znakomitym pedagogiem czującym i rozumiejącym istotę akademickiego kształcenia, pomysłowym, otwartym, ale konsekwentnym wobec studenta.



*prof. Adam Wsiołkowski - Kraków, 14.11.2013

W postmodernistycznej czasoprzestrzeni sztuki niełatwo jest wytyczać własne, unikatowe szlaki. Twórczość Marka Jakubka pokazuje jednak, że jest to zawsze możliwe. W kreowanym przez niego świecie dopatrzeć się można niewątpliwie fascynacji secesją, a więc, pośrednio, pobrzmiewają w niej i echa sztuki Wschodu. Jednakże dzięki – z jednej strony, wyobraźni, a z drugiej – świadomości artysty udało mu się stworzyć indywidualny, rozpoznawalny język plastycznej wypowiedzi, którym dzieli się z nami swą refleksją na temat współczesnego świata. Minione stulecie to czas, w którym w sztuce wydarzyło się wiele, zarówno w sferze idei, jak i formy oraz technologii. W odniesieniu do twórczości Jakubka nie sposób pominąć znaczenia, jakie mają dla niej wszelkie powstałe wówczas odmiany nurtu abstrakcyjnego, jak również komiks, animacja oraz cyfrowy zapis obrazu. Niewątpliwy wpływ tych zjawisk sprawia, że malarskie wizje tego artysty noszą wyraźne piętno współczesności.


*prof. Janusz Marciniak - Poznań 2013

Już w pierwszym zdaniu autokomentarza Marek Jakubek kieruje uwagę na procesualność pracy artystycznej. Cytuję: „Sztuka, ta najbardziej ambitna, od wieków porusza zawsze te same uniwersalne tematy dotyczące, przede wszystkim kondycji człowieka, jego egzystencji. Robi to jednak za każdym razem inaczej, bo nie tylko my sami ulegamy nieustannej metamorfozie, ale i świat wokół nas ustawicznie się zmienia”. Ta konstatacja nie wywarłaby na mnie takiego wrażenia, gdyby nie była poparta reprodukcjami wczesnych prac malarskich Jakubka, które – choć namalowane w 1978 roku – działają jakby powstały przed chwilą. Są jak kadry niekończącego się filmu animowanego. Od strony formalnej akcja tego „filmu” polega nie na ukazaniu płynności materii malarskiej, lecz – przeciwnie – na jej unieruchomieniu i dopuszczeniu do głosu płynności kształtów, form i figur. Konsekwencją tego zabiegu jest zatarcie granicy między abstrakcją a figuracją oraz ich harmonijna koegzystencja. W obrazach Jakubka uderza wieloznaczność form o biologicznej proweniencji. Źródłem siły jego obrazów i ich sugestywnej plastyczności jest precyzyjny rysunek.


Oglądając rysunki Marka Jakubka, przypomniał mi się rysunek Jacques-Louis Davida wykonany z natury w dniu 16 października 1793 roku. Przedstawia Marię Antoninę w drodze na szafot. Pomijając w tym miejscu kontekst historyczny wydarzenia, zatrzymajmy się nad fenomenem tożsamości prawdy artystycznej i prawdy życia (prawdy chwili). Splot życia i sztuki, za sprawą minimalistycznego, linearnego rysunku, rzutu kilku kresek, przeistacza się w pełny wyrazu portret królowej. To jednocześnie szczyt poczucia formy i umiejętności obserwacji oraz humanistycznej filozofii sztuki, która – mówiąc najprościej –opiera się na empatii. Wspominam o tym, ponieważ empatyczność można dostrzec w rozważaniach Jakubka o rysunku, które znalazły się w opisie pracy dydaktycznej. W pełni podzielam jego zdanie o znaczeniu rysunku w praktyce i kształceniu artystycznym (za chwilę powrócę do tego).


W części autokomentarza zatytułowanej Credo Jakubek pisze: „Moje malarstwo nie jest ideowo zaangażowane, nie pełni jakichkolwiek funkcji utylitarnych, nie służy wprost jakimś pozaartystycznym celom”. Dalej formułuje swój „dekalog malarza”, nie narzucając niczego innym, wyznaczając tylko granice własnej świadomości artystycznej i realizując osobiste zobowiązania twórcze. Jakubek, jak każdy autentyczny artysta, jest zakładnikiem swojej twórczości.


Trudno nie zgodzić się z nim, że – cytuję: „W sztuce współczesnej granice pomiędzy poszczególnymi dyscyplinami są bardzo płynne”. Jakubek docenia rozwój nowych technologii obrazowania. Ale zarazem upomina się o formę i wyraz, o związek sztuki z rzeczywistością. Upomina się również o dyscyplinę twórczą. Cytuję: „W sztuce, podobnie jak w ekonomii myślenia, warto stosować brzytwę Ockhama, która jest pochwałą prostoty i syntezy w poszukiwaniach formalnych i ideowych. To, że nie należy mnożyć bytów ponad potrzebę nie oznacza, że nie należy eksperymentować metodą prób i błędów, bo jest to podstawą wszelkiej twórczości. Oznacza to, że warto unikać bełkotu i bezrefleksyjnego seryjnego powielania własnych obrazów”.


Moim zdaniem, „dekalog malarza” jest odbiciem świadomości artystycznej Jakubka –artysty i może jeszcze bardziej Jakubka – dydaktyka. To praca dydaktyczna rozwija w nas tę cechę, którą można nazwać żartobliwie „kaznodziejstwem”. Ten rodzaj kaznodziejstwa i dydaktyzmu nie odrzuca dyskusji. Jest raczej przejawem zaangażowania. Prowokuje i służy wyostrzaniu stanowisk oraz ujawnianiu różnic, a więc pełni pozytywną rolę. Kończąc wątek „dekalogu malarza”, chciałbym dodać, że podoba mi się dziesiąte przykazanie, cytuję: „Dobre współczesne malarstwo ciągle na nowo rekonstruuje, wyłącznie za pomocą przekazu formalnego, obraz naszej egzystencji daleko wykraczający poza fotograficzny obraz współczesnego świata. Służy temu przede wszystkim rysunek, odpowiedzialny za ideową wymowę dzieła artystycznego. Rysunek jest znakiem firmowym współczesnego artysty. Ale dopiero rysunek, trafnie, choć najczęściej intuicyjnie, powiązany z kolorem, ukazuje dobitnie czy artysta ma coś interesującego do powiedzenia w malarstwie”.


Wróciliśmy do rysunku. Marek Jakubek daje świadectwo znaczenia rysunku dla sztuki i kultury plastycznej w ogóle. Dla Jakubka rysunek ma konfesyjny charakter. Cytuję: „Zawsze chciałem postrzegać swoją pracę artystyczną jako swoistą odmianę prywatnego, pisanego bardzo osobistym charakterem, pamiętnika. (…) Dlatego też, moje poszukiwania rysunkowe i malarskie, moje eksperymenty formalne zawsze miały charakter ewolucyjny, bez gwałtownych wolt i zaprzeczeń wcześniejszym dokonaniom. (…) Już na studiach zdawałem sobie też sprawę, że najdoskonalszym narzędziem konstruowania własnego i niepowtarzalnego charakteru wypowiedzi w malarstwie jest rysunek. Jeśli więc nie chcę, aby moje malarstwo było jednowymiarowe, odwoływało się wyłącznie do emocji, do wrażeń estetycznych, ale także prowokowało do myślenia, muszę systematycznie rysować”.


Wśród uwag Jakubka na temat specyfiki własnej drogi ujmuje wskazanie na Alberta Camusa. Jakubek przyznaje, że jego droga artystyczna „jest wypadkową życiowych (artystycznych i pozaartystycznych) doświadczeń, przeczytanych książek, egzystencjalnego światopoglądu (…) i nieco ‘introspektywnej’ osobowości”. Jest też, dodajmy, związana z pedagogami i artystami, których czuje się dłużnikiem (chodzi m.in. o prof. Alfonsa Mazurkiewicza, prof. Konrada Jarodzkiego, prof. Józefa Hałasa i prof. Janusza Kaczmarskiego).


Doświadczeniem, które miało znaczący wpływ na pracę artystyczną i dydaktyczną Jakubka, okazała się jego przygoda z teatrem. Jeszcze w trakcie studiów był związany z Ośrodkiem Teatru Otwartego „Kalambur”. Nie tylko projektował foldery do spektakli teatralnych, lecz również uczestniczył w działaniach parateatralnych. Realizował także własne pomysły teatralne w pracowni malarstwa w architekturze i urbanistyce prof.Mieczysława Zdanowicza. Za ważne, bo – jak sam pisze – wpływające na osobowość i kształtujące jego stosunek do świata i ludzi, było uczestniczenie w warsztatach parateatralnych Jerzego Grotowskiego i Andre Gregory w ramach Uniwersytetu Poszukiwań Teatru Narodów we Wrocławiu w 1975 roku. Związek z teatrem polegał również na zaprojektowaniu witrażu, a potem plafonu dla Teatru „Kalambur” w latach 1981(witraż) i 1983-86 (plafon). Te realizacje, zdaniem artysty, miały wpływ na jego malarstwo.


Równie inspirująca była praca na Wydziale Architektury Wnętrz i Wzornictwa, która przełożyła się, musiała się przełożyć na sposób myślenia o malarstwie. Cytuję: „Cechą wspólną abstrakcyjnych obrazów z pierwszego okresu po studiach, od strony formalnej były: wzajemnie przenikające się, bądź też mniej lub bardziej dynamicznie zestawione ze sobą ‘miękkie’ struktury o charakterze biologicznym z geometrycznymi konstrukcjami architektonicznymi porządkującymi układy kompozycyjne”. Jakubek pozostaje przede wszystkim malarzem. Eksponuje w swoich obrazach nastrój. W autoreferacie wyznał: „Zależało mi wówczas, aby modelowane światłocieniowo ezoteryczne obrazy budziły u odbiorcy przede wszystkim surrealistyczny nastrój tajemniczości i metafizycznego niepokoju”. Subtelna kolorystyka harmonizuje ze wspomnianą wcześniej płynnością form.

 

Jakubek nie zawsze tytułuje swoje obrazy. Jeśli jednak to czyni, to włącza słowa do gry znaczeń, odwołuje się do reminiscencji i skojarzeń. Przykładem poszerzenia pola artystycznej wypowiedzi o element literacki jest cykl 30 ptaków Simurga, który powstał w 1996 roku. Obejmuje on ponad 20 rysunków zainspirowanych Zoologią fantastyczną J. L.Borgesa. Jakubek utrwala pozycję i znaczenie linii w rysunku. Rysunki nabierają teatralnego charakteru. Stają się spektaklami, w których główną aktorką jest właśnie linia, linia grająca różne kształty i dzieląca płaszczyznę (synonim światła w rysunku) na tajemnicze strefy. 

 

W 1997 roku powstał cykl kilkunastu rysunków zatytułowany Lusterka Pana Lao. W tych rysunkach artysta wraca do koloru. Inspiracją do powstania cyklu była postać Lao wymyślona przez Olivera Goldsmitha. Zwierciadła Lao odbijają myśli i uczucia. „Formalnym założeniem cyklu – pisze Jakubek – było studium, a raczej wariacje na temat multiplikacji. Multiplikacje były od dawna ważnym i świadomie stosowanym przeze mnie elementem warsztatu rysunkowego”. Jakubkowi chodzi o rytm i wrażenie ruchu w obrazie, o sugestywność rysunku.

 

W dorobku Jakubka jest też cykl 4 rysunków do sonetów Adama Mickiewicza (1998).
W 1998 roku artysta rozpoczyna pracę nad cyklem kilkunastu obrazów – Partytury. Wspólnym elementem tych obrazów są pionowe pasy, które przywodzą na myśl pręty klatki i z którymi zdają się zmagać inne formy i kształty. Ruch walczy z bezruchem. Plany nachodzą na siebie. Tytuł cyklu odsyła do muzyki i muzykologii. Klasyczna definicja partytury mówi, że jest to „zapis nutowy partii wszystkich instrumentów oraz głosów solowych i chóralnych utworu muzycznego, notowanych jedna pod drugą”. Partytury Jakubka są plastyczną metaforą zapisu dźwiękowego i, być może, próbą odpatetycznienia obrazu. Przypominają się, skoro jesteśmy przy muzyce, awangardowe partytury, które od czasu m.in. Erika Satie i Johna Cage’a wskazują muzyce nowe kierunki. Może ciekawe byłoby muzyczne wykonanie Partytur Jakubka (?).


Obraz Wahadło z 2004 roku, przedstawiający mrowie form na tle dwóch okręgów, ma rys kosmologiczny. Niektóre fragmenty tego obrazu kojarzą się i może nawet są dialogiem z grafikami Eschera.


Około 2006 roku w praktyce artystycznej Jakubka dochodzi do, jak sam to określił, pełnej integracji malarstwa i rysunku. Jego rysunki, które do tej pory były bytami niezależnymi, stają się projektami do obrazów. Artysta zmienia format obrazów na większy. Eksponuje w nich wartości rysunkowe oraz mikro i makrokosmos obrazu. Przykłady: Patrzący w dół (nawiązanie do Zoologii fantastycznej Borghesa), Bazyliowe pole (o skutkach wąchania bazylii wg pewnego wierzenia ludowego), Hekate (o starożytnej bogini ciemności). Metafora literacko-plastyczna i myślenie symboliczne osiągają w nich apogeum. Pisząc o tym cyklu, artysta przyznaje się do tego źródła inspiracji, którym jest „proza, poezja, ludowe mądrości i przesądy”. Jego związki z literaturą zacieśniają się. Powstają obrazy: 622 upadki Bunga, Spleen – dedykacja dla Charlesa Baudelaire’a, Don Kichot, Wroniawy i Butterfly Collection. Ten ostatni można rozpatrywać w kontekście fenomenu kolekcji artystycznych i kolekcjonerstwa praktykowanego dawniej i dziś przez artystów.


Do najnowszych prac należą powstałe w latach 2010-12 Autoportrety. Jest w nich nuta autoironii i dystansu do siebie. „Grają” też tytuły, np.: Zespół krasnoludków towarzyszących, Statek męże zdobi, Tarcza. Natomiast obrazy autoportretowe: Salut I i Salut II są, jak to ujmuje sam autor, „bardzo osobistą ilustracją filozofii egzystencjalisty Alberta Camusa.”


Szczególnie interesujący, moim zdaniem, jest namalowany w 2012 roku cykl Obrazów szczelinowych. Są one skonstruowane na zasadzie kontrastu między dużą płaszczyzną koloru a przecinającym ją wąskim, panoramicznym, wielobarwnym fryzem rysunkowo-malarskim. O napięciu decyduje kontrast między tym, co zakryte, a tym, co odkryte. Dialektyka pojęć „odkryte” i „zakryte” prowadzi do przemieszczenia znaczeń. Zakrycie odkrywa. Odkrycie zakrywa… Inspiracją do Obrazów szczelinowych było wspomnienie z dzieciństwa związane z łamaniem zakazu oglądania filmów dla dorosłych. „Chciałem, pisze Jakubek, aby otwarta kompozycja obrazów stwarzała wrażenie patrzenia przez szczelinę jak przez przysłowiową dziurkę od klucza, wywoływała wrażenie sekretnego podglądania z ukrycia, które niczym zakazany owoc rozbudza pragnienie posiadania, a tym samym wzmacnia doznania wzrokowe i rozbudza wyobraźnię”.




*prof. Wojciech Kaniowski - Wrocław, 02.05.2013

Twórczość Marka Jakubka skupiona głównie w siedmiu obszernych cyklach malarskich i rysunkowych to swoista artystyczna inżynieria bimorficzna oparta o własny alfabet znaków metaforycznych i symbolicznych, łącząca w sobie pierwiastki rzeczywiste i tajemną fantastykę pobrzmiewającą często artystycznym klimatem sztuki dalekiego wschodu. Cechuje ją żelazna konsekwencja zamysłu twórczego, perfekcja techniczna i niebywała elegancja plastyczna. Na szczególną uwagę zasługuje ścisłe i niezwykle trafne sprzężenie rysunku i warstwy malarskiej w preferowanej przez autora konwencji artystycznej.

teksty własne

________________________________________________________________________________________________________


12 maja 2019 Wrocław



Obłęd u jednostki jest czymś rzadkim 

– atoli u grup, stronnictw, ludów i epok regułą. 

Friedrich Nietzsche



MODUS OPERANDI KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO


Obejrzałem film Tomasza Sekielskiego „Tylko nie mów nikomu”. Ascetyczny chropawy i brudny jak „Krótki film o zabijaniu” Kieślowskiego. Film o szamotających się w rozpaczy ofiarach i wyzutych z uczuć bezkarnych zwyrodnialcach. To też film o zabijaniu. Tylko skala nieprawości przemysłowa a „wyrafinowane” uśmiercanie rozwleczone na całe życie. Film znakomity, bez cienia fałszu i owijania w bawełnę. Wiemy o tym procederze od dawna, ale z czasem zło powszednieje. Kiedy jednak widzimy cierpiące ludzkie twarze budzi się empatia i nie tak łatwo już przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego. Nie stać mnie na dystans wobec tego co zobaczyłem. Jestem wściekły.


Modus operandi mrocznej korporacji, która stoi za tym bestialstwem, jest powszechnie znany, choć w Polsce, kraju rozdwojonej jaźni i powszechnej amnezji, nadal nie przyjmowany do wiadomości przez większą część społeczeństwa. Chociaż KK jest najbardziej zdemoralizowaną i demoralizującą instytucją w kraju, wszędzie czuć odór lęku. Jak to obrazowo ujęła Manuela Gretkowska „30 000 funkcjonariuszy kleru trzyma za gardło 40 milionów obywateli”, którzy na dodatek masochistycznie płacą im za tą przyjemność prawie 20 miliardów rocznie.


Od wieków na całym świecie było tak samo. W podręcznikach historii nie brakuje przykładów terroru, represji, gwałtów, pogromów i rzezi, a wszystko w gęstym sosie totalnej indoktrynacji. Na każdym kroku mamy podobne przykłady bezkarnej nieprawości. Wszędzie niezwykle sprawnie, poza jakąkolwiek kontrolą, funkcjonowała i nadal funkcjonuje sterowana z centrum maszyneria tuszowania barbarzyńskich aktów przemocy i mydlenia ludziom oczu, w imię jakiegoś wydumanego wyższego dobra, obietnicy przepustki do niebiańskiej nieśmiertelności.


Jednak w erze internetu, w krajach gdzie funkcjonują: wolna oświata i wolne media - coś tam w ludziach pękło. Miarka się przebrała. Ludzie obudzili się z letargu i przerażające fakty ujrzały światło dzienne. Stało się tak najpierw w Bostonie, który wywołał lawinę afer w USA, m.in. w Pensylwanii i innych kilkunastu amerykańskich diecezjach, które zmuszone do wypłaty ofiarom odszkodowań zaczęły bankrutować. Potem Australia. W Kanadzie ponad 300. byłych podopiecznych sierocińca Kongregacji Braci w Chrystusie oskarżyło księży o molestowanie. W Meksyku afera Marciala Maciela Degollado, w Dominikanie nuncjusza Józefa Wesołowskiego, potem Malta, Niemcy, Holandia i innych kilkadziesiąt państw, lawina nabrała tempa…


W demokratycznym świecie coraz częściej ludzie przestają się nabierać na brednie o przepojonej szlachetną miłością etyce katolickiej, która, widać to gołym okiem, w rzeczywistości służy wyłącznie poszerzaniu wpływów i utrwalaniu niekontrolowanej władzy nad nami. W praktyce KK dążąc do bezwarunkowego podporządkowania sobie i kontrolowania każdego kogo się da, ustawicznie straszy i dyscyplinuje nas od dziecka. W Polsce bezkarnie łamie prawa człowieka, szczuje, występuje przeciwko mniejszościom LGBTQ, prawu kobiet do decyzji o własnym ciele, przeciw in vitro. Nowoczesność wywołuje w nim ksenofobiczną nienawiść.


Jest takie cyniczne porzekadło: jedna ofiara to tragedia, milion ofiar to tylko statystyka. Dla mnie liczba ofiar KK jest przerażająca i wnioski oczywiste. Przyjrzyjmy się Kościołowi w USA. Liczy jakieś 70 mln katolików. Udokumentował w swoich archiwach ponad 10 000 przestępstw popełnianych na dzieciach przez 5 tysięcy księży. Niektórzy spośród nich mają na swoim sumieniu ponad 200, 300 ofiar. Rekordzista miał na swoim koncie tych ofiar 800. Ponad 80% z nich to chłopcy. Szacuje się, że kościół katolicki wypłacił dotąd w USA ponad 4 miliardy zadośćuczynienia ofiarom molestowania przez księży.


Szczegółowe opisy tego co się działo w Irlandii przekraczają ludzką wyobraźnię. „Biczowanie, kopanie, podpalanie, dźganie, zmuszanie do pozostawania w pozycji klęczącej przez wiele godzin, zmuszanie do kąpieli w wodzie o temperaturze bliskiej wrzenia, bicie w podeszwy stóp, zawieszanie na haku i bicie, szczucie psami – to metody wychowawcze, które przez cały XX wiek wobec tysięcy dzieci stosowali księża, siostry zakonne i bracia w instytucjach kościelnych w tym kraju. Wychowankowie byli też na masową skalę gwałceni i molestowani. ”(Gazeta Wyborcza, Katolickie piekło na ziemi. Pedofilia w Pensylwanii, Irlandii, połowie świata... A Polska?, Maciej Jarkowiec, 25 sierpnia 2018)


Wczoraj, po obejrzeniu filmu Sekielskiego, przeczytałem w Onecie pierwszą jego recenzję. Autor Bartosz Węglarczyk pełen jest szlachetnej wiary, graniczącej z bezdenną naiwnością, w samoistną naprawę Kościoła w Polsce: „Piszę ten tekst przed wystąpieniem Prymasa Polski, który ma podobno zabrać głos w sprawie filmu. Mam jednak nadzieję, że bez względu na to, co Prymas powie, Kościół w Polsce znajdzie w sobie dość empatii, by zmierzyć się z problemem pedofilii wśród duchownych. Wszyscy, wierzący i niewierzący, bardzo potrzebujemy, by Kościół pokazał moralną i po ludzku dobrą drogę czynienia sprawiedliwości.”


Otóż nie, nie wszyscy. Jeszcze nigdzie na świecie KK nie oczyścił się sam, nigdzie z własnej woli nie otworzył przepastnych archiwów w celu ujawnienia pedofilów w swoich szeregach, o czym tak wytrawny dziennikarz zapewne wie doskonale. KK nigdzie nie zrobił tego dobrowolnie i nie zrobi tego też w Polsce, zwłaszcza rękami tych, którzy są odpowiedzialni za krycie pedofilów i inne nadużycia w Kościele. Nie jest to instytucja zdolna do jakiejkolwiek reformy, ale z pewnością padnie z jej strony wiele zapewnień, że stara się robić wszystko aby problem rozwiązać, czytaj - przeczekać, wyciszyć niepokoje, wygasić emocje za wszelką cenę. Może nawet co poniektórzy, idąc za przykładem Franciszka, zaczną przed kamerami wirtualnie całować ofiary po rękach. To nic nie kosztuje.


Co gorsza, jak dotychczas żadna świecka władza w Polsce nie była zainteresowana zainicjowaniem niezależnego śledztwa dotyczącego przestępstw Kościoła Katolickiego, zaangażowanego, jak to nazywa amerykański dziennikarz Walter Robinson, w „międzynarodowy spisek kryminalny”. Nadal większość polskich katolików przekonanych jest o wyjątkowości polskiego kościoła, emanacji dobra i szlachetności. Nie tylko biskupi wmawiają nam, że KK jest moralnym drogowskazem dla narodu. Kaczyński twierdzi, że mamy do czynienia jedynie z jednostkowymi wypaczeniami, które nie upoważniają do krytyki Kościoła. Arcybiskup Jędraszewski idzie dalej - sądzi, że ofiary też są winne bo prowokują biednych księży, którzy w swej bezbrzeżnej dobroci ulegają podszeptom diabła, a potem muszą znosić upokorzenia i cierpienie, więc to im należy się miłosierdzie.


Jeszcze nie nadchodzi dla kościoła, jak, chce tego prof. Jan Hartman, czas kary będącej rezultatem słusznego gniewu i wyzwolenia narodu. Na razie, to tylko burza w szklance wody. Nie będzie żadnych konkretnych decyzji dotyczących zbrodniarzy i ich protektorów. Nie mówiąc już o systemowych reformach strukturalnych, jakichkolwiek zmianach, np. zniesieniu celibatu, wyprowadzeniu religii ze szkół czy choćby zakazu spowiedzi nieletnich. Tym, którzy naiwnie pokładają nadzieję w papieżu Franciszku, którego prof. Tadeusz Bartoś bardzo trafnie uważa za wyjątkowo sprawnego marketingowca, przypominam, że nie tak dawno przywrócił on do kapłaństwa kilkunastu księży molestujących dzieci, których jego poprzednik Benedykt XVI usunął z kościoła. Ostatnio, w przypływie szczerości wyznał też, że jest już zmęczony tymi ludźmi, którzy dokonują niesprawiedliwych oskarżeń.


A co do Watykanu. Frédéric Martel, autor książki „Sodoma” uważa, podając skrupulatnie udokumentowane przykłady, że homoseksualna wspólnota w Watykanie należy do największych na świecie. „Kultura tajemnicy niezbędna by zachować milczenie na temat obecności homoseksualizmu w kościele pozwala na ukrywanie nadużyć seksualnych i korzystania z jego systemu ochrony. Szantaże i molestowanie nabrały tutaj systemowego charakteru. Trzeba być wyjątkowo naiwnym, żeby mieć jakiekolwiek złudzenia, że ta instytucja jest zdolna do jakiejkolwiek reformy zmierzającej do ścigania nadużyć seksualnych w jej szeregach”.


Statystyki są jednak nieubłagane. Według wiarygodnych źródeł, pedofilów wśród księży we wszystkich krajach szacuje się podobnie, na jakieś 7 do 10% (KK, ustami papieża Franciszka, twierdził w 2014 roku, że tylko 2%). Wliczając w to również tych dewiantów, którzy molestując dzieci, traktują je jako obiekt zastępczy. I nie ma najmniejszego powodu żeby w Polsce było inaczej. Jest to jednak jedyna instytucja, która mimo licznych skandali, nadal skutecznie tuszuje przestępstwa i ukrywa zbrodniarzy. Dlaczego? Kościół, wbrew znanym faktom dotyczącym negatywnej roli jaką odegrał w polskiej historii, zwłaszcza w czasie zaborów i II wojny światowej, utożsamiany jest przez polską prawicę z obroną i krzewieniem polskości. W państwie policyjnym, jakim Polska staje się dzisiaj, jest jednym z ważnych filarów władzy, wpływową, świadomą swojej potęgi instytucją kanalizującą niezadowolenie i nieposłuszeństwo poddanych i wpływającą na ich polityczne wybory.


Państwo nie opuści naszego, tak zasłużonego Kościoła Katolickiego w potrzebie. Teraz pewnie pokaże się kilka filmów w telewizji rządowej i Polsacie o fantastycznych altruistycznych księżach i radosnych zakonnicach. Może jakiś „dokument” o Matce Teresie, bo kto w Polsce poza nielicznymi, którym i tak nikt nie wierzy, zdaje sobie sprawę z jej bezdusznego traktowania chorych, okrucieństwa wobec bezbronnych kobiet czy handlu żywym towarem. Tak czy owak zegar tyka. Polski KK to bomba z opóźnionym zapłonem, która wcześniej czy później wybuchnie. Ale zanim to się stanie, pochłonie jeszcze wiele ofiar.


A PÓKI CO, TO PAMIĘTAJCIE! KTO PODNOSI RĘKĘ NA KOŚCIÓŁ…



________________________________________________________________________________________________________


28 kwietnia Pszczyna




FORTUNA HOCHBERGÓW


Śląsk to miejsce, które od wieków było na przemian domem Polaków, Czechów i Niemców. Wszyscy uważali je za swoją wyłączną własność i nie wahali się eksterminować obcych, bądź też brutalnie ich sobie podporządkowywać. Odpowiedzią na te egoistyczne narodowe nacjonalizmy, których konsekwencją były nieustające krwawe wojny, miała być Unia Europejska, rozumiana jako coś więcej niż wspólnota interesów gospodarczych. 


Unia Europejska to system uniwersalnych humanistycznych wartości, których podstawą jest poszanowanie praw podstawowych wszystkich jej obywateli, nie wyłączając  nikogo kto należy do mniejszości. Właśnie dlatego, że nie akceptuję infantylnych nacjonalizmów, źródła irracjonalnej nienawiści, jestem kosmopolitą. 


Nacjonalizm zawsze stygmatyzuje, dzieli nas na swoich i obcych. Znajomość własnej niewyretuszowanej historii jest szansą na wyzwolenie z obsesyjnych resentymentów, szansą na pozbycie się tej nieznośnej obcości, która nieuchronnie prowadzi do przemocy. Skomplikowana historia Śląska może i powinna uczyć nas wszystkich tolerancji. Karol Modzelewski wypowiedział kiedyś myśl, która wydaje mi się bardzo mądra. „Historia to rodzaj zawierania bliskiej znajomości z ludźmi, zbiorowościami, których już dawno nie ma, a w których ja szukam czegoś, co pozwala mi się z nimi porozumieć”.


Historia rodziny Hochbergów to jednocześnie fascynująca historia Dolnego i Górnego Śląska. Są one praktycznie nierozerwalne od XIII do prawie połowy dwudziestego wieku, kiedy to znacjonalizowano majątki w Książu i w Pszczynie (najpierw przez III Rzeszę potem przez władzę ludową). W czasach największej świetności była to trzecia fortuna w Prusach, a w Europie co najmniej siódma. Bajecznie bogata Daisy, która w prezencie ślubnym otrzymała prawie siedmiometrowy naszyjnik z pereł wart grubo ponad trzy miliony marek, spokrewniona była ze wszystkimi możnymi rodami tamtych czasów panującymi w Europie. Jej krewnym był także Winston Churchill.


Fortuna Hochbergów to liczne majątki ziemskie, uzdrowisko Szczawno Zdrój, Palmiarnia w Lubiechowie, liczne kopalnie i fabryki, cementownie, tartaki, elektrownie i kamieniołomy na Dolnym i Górnym Śląsku. Oczkiem w głowie Henryka XI był ponoć Browar Książęcy w Tychach, którego „Tyskie” pito w całej Europie. Do Hochbergów należał nie tylko imponujący wielkością zamek w Książu i luksusowy pałac w Pszczynie, ale też liczne rezydencje w Europie, nie licząc drobnicy, w postaci śląskich domków myśliwskich czy Bażantarni.


Życie w luksusie nie było takie proste i łatwe jak się nam wydaje. Nawet jeśli służba zamkowa liczyła ponad 500 osób. Nikt się w uciechach nie oszczędzał. To nie tylko codziennie świeże kwiaty na książęcych stołach, to także obfite obiady, bankiety i wystawne bale, polowania na żubry i bażanty, wyścigi konne, turnieje tenisowe, podróże dookoła świata, szaleństwa w kasynach na Riwierze no i romanse, którym nierzadko towarzyszyły skandale (zwłaszcza jeśli pełna hiszpańskiego temperamentu macocha bywa młodsza od pasierba).


Daisy, jak większość panien z wyższych sfer, nie odebrała zbyt gruntownego wykształcenia. Gramatyka i ortografia nigdy nie były jej mocną stroną. Jednak była postacią nietuzinkową i obrotną. Pisane przez nią pamiętniki jeszcze za jej życia rozsławiły ją na całym świecie. Podobno miała piękny głos i kilkakrotnie udało jej się, mimo sprzeciwu męża, który uważał, że to wysoce niestosowne, wystąpić na koncertach charytatywnych. Uchodziła w tamtych czasach za wyjątkową piękność. Miała figurę dzisiejszej modelki. Niebieskooka blondynka, ponad 180 cm wzrostu i 55 centymetrów w talii (pewnie w gorsecie).


Życie zawdzięczają jej tysiące mieszkańców Dolnego Śląska. To dzięki niej powstał nowoczesny system wodociągowo-kanalizacyjny Wałbrzycha. Dzięki jej zabiegom oczyszczono też trującą rzekę Pełcznicę, dziesiątkującą mieszkańców zapadających na cholerę, tyfus i inne świństwa. Podczas wojny pracowała jako siostra Czerwonego Krzyża, za co otrzymała order od austriackiego arcyksięcia. Było to zajęcie bardzo modne wśród arystokratek. Żartowano sobie, że chwilami tych „pielęgniarek błękitnej krwi” było więcej niż pacjentów.


Mężowi Daisy, Henrykowi XV, marzyło się królowanie Polsce lub choćby władanie przez rodzinę Hochbergów królestwem utworzonym z Górnego i Dolnego Śląska. Jego dwaj synowie, Henryk XVII i Aieksander, w czasie drugiej wojny światowej walczyli po stronie aliantów. Aleksander zwany Lexelem walczył m. in. w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie, współpracował też z generałem Sikorskim. 


Trzeci syn Daisy książę Bolko zmarł jeszcze w 1936 roku, aresztowany przez Gestapo, po kilkumiesięcznym pobycie w więzieniu. Dwa lata przed wojną zmarł w Paryżu Henryk XV. Daisy, cierpiąca na stwardnienie rozsiane, zmarła w Wałbrzychu w 1943 roku, dzień po swoich osiemdziesiątych urodzinach.

Związek rodziny Hochbergów z Polską to dzisiaj już raczej rozdział zamknięty.



________________________________________________________________________________________________________


18 lutego 2019 

Pałac Wiechlice, Szprotawa, 

województwo lubuskie 




TRZYNASTKA Z NIESPODZIANKAMI  (14.02-16.02.2019)


Z okazji trzynastej rocznicy ślubu wybraliśmy się we dwoje w walentynkowy weekend do Pałacu w Wiechlicach. Pogoda wymarzona. Czyste niebo, słońce, temperatura dwucyfrowa. Wygodny i stosunkowo szybki dojazd z Wrocławia. Byliśmy tu po raz pierwszy. Bezsprzecznie, najmocniejszym atutem tego hotelu jest smaczne i zróżnicowane jedzonko. Nie oszczędzaliśmy się. Mizianie w SPA jest też tutaj całkiem całkiem.


Pałac malutki ale z zewnątrz wygląda urokliwie. Poza tym urzeka wystrój basenu. Kręgielnia też da się lubić. Jeszcze nie wszystkie zabudowania wokół Pałacu są zrekonstruowane, gdzieniegdzie straszą ruiny i remontowy bałagan, ale poza tym zielone otoczenie pałacu, w tym winnica i pole golfowe to bardzo przyjazne miejsce nie tylko na długie spacery. Latem można tu opalać się na piaszczystej plaży nad niewielkim stawem z wysepką, który o tej porze roku był skuty lodem. Otoczenie pałacowe to duży plus.


Nie wiem jak wygląda wystrój apartamentów w Pałacu, zakwaterowano nas w oficynie, ale pałacowy hol, restauracja i oficyna, delikatnie mówiąc, nie wyglądają gustownie. Istny Horror Vacui. Wszędzie podłogi usłane, jeden przy drugim, staroświeckimi dywanami. Ściany w pałacowym holu i czterech pomieszczeniach restauracyjnych od sufitu ciasno upstrzone, głównie postimpresionistycznymi obrazkami, zielnikami czy zdjęciami celebrytów, którzy odwiedzili hotel. Przydałby się tutaj dobry architekt wnętrz. Oj przydałby się.


Szkoda, że nie wzięliśmy pokoju w Pałacu. Podobno jest tam nieco wyższy standard. Wnętrza w oficynie zagracone są od sasa do lasa starymi meblami. Robią wrażenie raczej przaśne. Łazienki są zimne i zgrzebne, z ciasnymi kabinami prysznicowymi na dodatek. Ale wystrój wnętrz to jak wiemy - rzecz gustu. Na usprawiedliwienie mogę jedynie dodać, że brak dostatecznej ilości wieszaków na ręczniki i szlafroki to w polskich hotelach raczej norma.


Wszędzie obsługa bardzo miła, chociaż z kompetencją bywało różnie. Jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. To, że w restauracji podano mi inną whisky niż tą, którą zamówiłem to błahostka. Whisky jak whisky, kto by się tam przejmował. To, że na dzień dobry nie działał pilot telewizora, a pokój był sprzątany po łebkach to może też detal, ale tych drobiazgów było niestety trochę za dużo jak na walentynkowy pakiet w czterogwiazdkowym hotelu.


W basenie zepsute hydromasaże. Po urządzeniu do dezynfekcji stóp zostało tylko wspomnienie w postaci tabliczki. W zimnym pomieszczeniu z trzema saunami, działała tylko jedna. Słabiutkie Wi-Fi. A na deser awaria podgrzewania wody. Poranny prysznic w lodowatej wodzie - zapewniam, że nie był zbyt romantyczny. 


Jeśli więc ktoś z Państwa wybiera się w tamte strony to proponuję zamieszkać w pałacowym apartamencie, a oficynę omijać szerokim łukiem i mieć nadzieję, że będzie mniej niespodzianek.


PS Gdybym był przesądny powiedziałbym, że to wszystko przez tą trzynastkę.



________________________________________________________________________________________________________


10 listopada 2018 Wrocław



ROZMOWA O TAKICH CO KRADNĄ DEMOKRACJĘ


Jeśli wierzyć sondażom, jest nas podobno ponad siedemdziesiąt procent. Tych, którym leży na sercu przyszłość liberalnej demokracji w Polsce. Tych, których niepokoją alarmujące głosy intelektualistów i uznanych autorytetów naukowych płynące z kraju i ze świata. Mówi się o białym nacjonalizmie spuszczonym ze smyczy, o łamaniu konstytucji, staczaniu się w otchłań autokratyzmu. Ostatnio Polska zaliczyła potężny spadek w międzynarodowej ocenie jakości demokracji aż o 20%. Ciekawe, że według sondaży prawie połowa Polaków ma też świadomość, że nasz kraj zmierza konsekwentnie do rządów autorytarnych.


Jednocześnie sondaże poparcia partii i polityków, wbrew kasandrycznym przepowiedniom, zdają się nie potwierdzać tych niepokojów. Partie akceptujące obecne zmiany ustrojowe (PIS, Kukiz’15) cieszą się dość stabilnym wysokim poparciem większości badanych. Prawdopodobnie za cenę krótkoterminowej poprawy osobistej sytuacji materialnej godzimy się na ograniczanie obywatelskich praw i wolności. Zdrowy rozsądek podpowiada, że jest to cena zbyt wysoka. Niestety, nie jest to jedyna przyczyna radykalizmu i zawrotnego tempa odwrotu od demokracji. Nie bez znaczenia jest tutaj ponura rola polskiego kościoła katolickiego zblatowanego nie tylko z obecną władzą.


Warto więc posłuchać (poczytać) co o tym wszystkim myślą, jak ich nazywa dziennikarz Jacek Żakowski, certyfikowane umysły (np. prof. Marcin Matczak). Ekspertem w tej dziedzinie jest z pewnością prawnik konstytucjonalista i politolog Bartłomiej Nowotarski, profesor Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu. Autor książek: „Erozja młodych demokracji Odpowiedzialność władzy” oraz "Jak budować a jak burzyć demokracje. Studia nad konsolidacją nowych demokracji w XX i XXI wieku". Wnikliwych refleksji nad demokracją nigdy dość. Zwłaszcza w społeczeństwie tak bardzo obciążonym autokratycznym dziedzictwem. Dzisiaj podzielonym na dwa sorty.


Zgadzam się z profesorem Nowotarskim, że jedyną rzeczywistą alternatywą dla demokracji liberalnej jest tyrania władzy, czyli autorytaryzm. Dzisiaj wprowadzany w białych rękawiczkach w wielu młodych niedojrzałych demokracjach (do których zaliczało się także Polskę). Instalowany przez demokratycznie wybraną władzę metodą powolnego gotowania żaby, czyli stwarzania pozorów „pogłębiania” demokracji. Tą niebezpieczną iluzję demokratycznych reform wywołuje m.in. fakt, że przejmując pełną kontrolę „z batem w ręce” nad władzą ustawodawczą i sądowniczą i manipulując informacją, a raczej dezinformując społeczeństwo - władza wykonawcza nadal jeszcze zachowuje uczciwe wybory.


Karol Modzelewski nazywa takie państwo dobitnie - państwem policyjnym. Doskonale wie o czym mówi, bo metody autorytarnego sprawowania władzy ma wygarbowane na własnej skórze. Wyszukane słowo autorytaryzm brzmi bardziej niewinne, wręcz akademicko. Może sugerować, że w przeciwieństwie do demokracji parlamentarnej jest to całkiem racjonalny wariant efektywnej struktury państwowej. Rzekomo państwo jest bardziej sprawnie i sprawiedliwie zarządzane. To koronny argument zwolenników silnej ręki, którzy lubią się powoływać na autorytarne systemy sprawnego zarządzania w przedsiębiorstwach i korporacjach. Nawiasem mówiąc, ostatnio bezkrytycznie implementowane do polskiego szkolnictwa wyższego.


Rzeczywistość jednak tego nie potwierdza. W państwie autorytarnym, które lekceważy prawa człowieka nikt nie może czuć się bezpiecznie, bo jego los zależy od kaprysów władzy. Nieograniczona i niekontrolowana władza deprawuje siebie i demoralizuje społeczeństwo. W polskiej rzeczywistości, w której daleko nam jeszcze do twardej autokracji obserwujemy powszechne lekceważenie prawa i organizacyjny chaos, którego konsekwencje w przyszłości mogą być nieobliczalne. Znów zaczynamy odczuwać „nieznośną lekkość bytu”. Nie bez powodu w PRL-u Polska uchodziła za najbardziej wesoły barak w socjalistycznym obozie.


Współcześni dyktatorzy wyciągnęli wnioski z historii. Nauczyli się nie stosować brutalnych metod wobec swoich oponentów, takich jak zabijanie czy aresztowanie, Dzisiaj to zbyt wiele kosztuje, zwłaszcza w opinii międzynarodowej i współpracy gospodarczej. Stosuje się więc wobec nich punktowo miękkie represje, uporczywe nękanie i inne szykany powodujące efekt mrożący. W ten sposób wymusza się posłuszeństwo i utrwala paraliżujące poczucie braku wpływu na los swojego kraju i społeczeństwa, co w konsekwencji musi prowadzić do wewnętrznej emigracji i ostatecznie - rozpadu społeczeństwa obywatelskiego.


Ukryty wirus autorytaryzmu, jak zaleczona opryszczka, drzemie w każdym organizmie, każdym państwie, każdym społeczeństwie. Wyzwala go pazerność na majątek, ale częściej nieposkromiona pokusa władzy, przy braku demokratycznych mechanizmów kontroli i równowagi ograniczających ją (tzw. checks and balances). Ten wirus atakuje nas wszystkich tym łatwiej im mniej jest rzetelnej edukacji, pozwalającej na samodzielne myślenie i wyciąganie prawidłowych wniosków z własnej historii, im mniej jest obywatelskiej świadomości budzącej poczucie wspólnoty i potrzebę aktywnego kształtowania przyjaznego otoczenia.


Ostatnio pan Andrzej Duda w kampanii wyborczej do samorządu raczył życzyć Polsce aby rozwijała się „ambitnie i pięknie jak II RP”. Pewnie, co mnie nie dziwi, nie zdaje sobie sprawy, z tego że nasz kraj należał wówczas do najbiedniejszych w Europie, o czym przypomina OKO.press. Jednak powinien wiedzieć, że (zwłaszcza po śmierci marszałka) II RP otwarcie flirtowała z faszyzmem. Nie jest to żadną tajemnicą. Aktywnie działały wówczas, nierzadko za pomocą kastetów i pałek nabitych żyletkami, między innymi: Związek Faszystów, Rycerze Orła Białego, Stronnictwo Faszystów, OWP, ONR, po rozłamie ONR-ABC, Ruch Narodowo-Radykalny Falanga i Narodowa Organizacja Radykalna.


Noblista Paul Krugman na łamach „New York Timesa” napisał: "Tuż po upadku Muru Berlińskiego mój przyjaciel – ekspert od stosunków międzynarodowych – zażartował: 

'Teraz, skoro Europa Wschodnia wreszcie jest wolna od obcej jej ideologii komunizmu, może powrócić na swoją prawdziwie historyczną ścieżkę – faszyzmu'. 

Nawet w tym czasie był to gruby żart, a dziś, w 2018 r., w ogóle przestaje być dowcipem”


Obawiam się, że już wkrótce, czyli jedenastego listopada będziemy znów gorączkowo zadawać sobie retoryczne pytanie - dokąd nasz kraj zmierza? Czy konsekwentnie (świadomie lub nie) kroczy w kierunku, jak trafnie ostrzega prof. Bartłomiej Nowotarski - uzurpatorskiego państwa bezprawia, gdzie mówiąc eufemistycznie: „DLA PRZYJACIÓŁ WSZYSTKO, DLA PRZECIWNIKÓW PRAWO” (prezydent Ekwadoru)? Bo jeśli tak to wcześniej czy później POLEXIT jest nieunikniony. 


I znów obudzimy się wszyscy, jak to już drzewiej bywało, z ręką w nocniku.



________________________________________________________________________________________________________


20 sierpnia 2018  Kluczbork 



ZAPROSZENIE NA FINISAŻ


W niedzielę 26 sierpnia o godzinie 12:00 w galerii Muzeum Dzierżona w Kluczborku odbędzie się finisaż wystawy malarstwa zatytułowanej "Malachitowe Muchy", na który wszystkich Państwa serdecznie zapraszam. Wystawa trwa już od początku lipca i zakończy się w najbliższą niedzielę. Prezentuję na niej ponad trzydzieści, w większości wielkoformatowych obrazów, które powstały w ostatnich latach. Uczestnicy spotkania będą mogli wylosować jeden z moich obrazów, który nie jest prezentowany na wystawie.


Od piętnastego roku życia mieszkam we Wrocławiu, szmat czasu, ale urodziłem się w małym miasteczku, dwudziestopięciotysięcznym Kluczborku, który przez większość Polaków znany jest z zabawnej sceny w filmie "Rejs". W Kluczborku spędziłem pierwsze siedem lat życia. Dlatego to miejsce jest dla mnie szczególne. Nie tylko budzi we mnie nostalgię, ale ma jakąś niewytłumaczalną magiczną moc Króliczej Nory, która coraz częściej wabi mnie, jak Alicję w krainie czarów, by wskoczyć w nią głową w dół. Dlatego też prezentacja mojego malarstwa w Kluczborku jest dla mnie tak wyjątkowa.


Nie wiem dlaczego zaraziłem się malarstwem i nie pamiętam kiedy połknąłem tego bakcyla. Wiem tylko jedno, że jak głęboko sięgam pamięcią zawsze towarzyszyły mi w dzieciństwie, jak u większości dzieciaków, kredki i akwarele. Pewnie w jakimś stopniu zawdzięczam to rodzicom, którzy nigdy nie kryli dumy z tej mojej dziecięcej pasji. Tylko mama od czasu do czasu żartowała sobie, że powinienem zacząć odkładać skórki od chleba, bo z malarstwa nie da się żyć. I w końcu muchy mnie zjedzą.


Pewnie o mojej zawodowej przyszłości zdecydował przypadek. Może właśnie to - wspomnienie pięciolatka, które należy do najbardziej sugestywnych wspomnień z Kluczborka. Wiąże się ono z muchami żerującymi na śmietniku, których mieniące się w słońcu barwy zahipnotyzowały mnie do tego stopnia, że nie czułem nawet smrodu rozkładających się w upale odpadków, wylewających się z kubłów na śmieci. Te sprzeczne uczucia: zachwyt nad opalizującymi barwami, zmieszany z odpychającym uczuciem wstrętu i nieznośnie nieosiągalnym pragnieniem posiadania, wyrył się głęboko w mojej pamięci.


Malarstwo pozwala na utrwalenie tej nieuchwytnej zmysłowej ulotności, którą można zatrzymać jedynie na chwilę pod powiekami. Dopiero po latach uświadomiłem sobie, że tamto doświadczenie pięciolatka mogło być tym momentem, który wyzwolił we mnie to moje nienasycenie kolorem. W takim razie, bliższe i dalsze konsekwencje (liceum plastyczne i studia w ASP oraz ścieżka zawodowa),  jak reakcja łańcuchowa, byłyby całkiem oczywiste. Czasem bywa i tak, że niektóre nasze dziecięce marzenia szczęśliwie się spełniają.




________________________________________________________________________________________________________


12 sierpnia 2018 Wałbrzych



PALMIARNIA KSIĘŻNEJ DAISY  (27.07.2018)



Architektura urokliwej palmiarni księżnej Daisy, unikatowego obiektu zbudowanego na początku dwudziestego wieku za astronomiczną kasę siedmiu milionów marek w złocie, którego ściany wyłożono zastygłą lawą z sycylijskiego wulkanu Etna, to powinien być najmocniejszy atut tego wyjątkowego miejsca.


Jednak dzisiaj palmiarnia przypomina niszczejące i pękające w szwach więzienie dla egzotycznych roślin. Na każdym kroku widać, że zarządzają tym miejscem wykwalifikowani ogrodnicy pozbawieni choćby cienia zmysłu estetycznego. Jakością ekspozycji, jej wyrafinowaną estetyką i oczekiwaniami odwiedzających palmiarnię, nikt tutaj nie zawraca sobie głowy.


Nie tylko nie cieszą nas monstrualne kaktusy i ponadstuletnie drzewa, które robią niepokojące wrażenie jakby rozsadzały ściany i zalane rdzą szklane dachy, ale i smucą wypielęgnowane drzewka bonsai stłoczone w ciasnej przestrzeni przypominającej obskurny magazyn sklepowy pod tandetnym plastikowym namiotem. Wszystko tutaj, łącznie z kawiarnią i klatką z pawiami, przypomina zgrzebny PRL.


To miejsce nie powinno być wyłącznie jednym z wielu dzisiaj hodowlanych laboratoriów bezmyślnie stłoczonej roślinności. Kiedyś ta aranżacja przestrzeni została stworzona po to aby cieszyć oczy swoim niepowtarzalnym baśniowym urokiem, dawać chwile wytchnienia i kontemplacji, zaspokajać nasze intymne duchowe potrzeby.


To nie musi być skansen. W miarę potrzeby palmiarnię można rozbudowywać, unowocześniać nie zapominając o jej pierwotnej funkcji, o szacunku dla naszych bardziej wysublimowanych estetycznych potrzeb. Obawiam się, że gdyby Daisy mogła tutaj zajrzeć, pewnie złapałaby się za głowę i nie miałaby ochoty więcej do tego miejsca wracać.



________________________________________________________________________________________________________


25 czerwca 2018  Wrocław



GORZKI SMAK MAGDALENKI 


Wspomnienia nieustających reform w polskiej edukacji towarzyszą mi od wczesnego dzieciństwa. Moi rodzice byli nauczycielami i ja poszedłem w ich ślady. Wiem, wiem, zmiany są konieczne, bo rzeczywistość wokół nas się zmienia i wymagania rosną. Reformy mają głęboki sens cywilizacyjny, ale to takie proste: żeby były skuteczne muszą być starannie przemyślane i w tej dziedzinie powinny mieć charakter ewolucyjny. To co najgorsze w tym ustawicznym dążeniu do zmian edukacyjnych, to wzmożenie rewolucyjne. Zawsze jest bezdusznie instrumentalne i dlatego destrukcyjne. Zawsze też przynosi niepotrzebne ofiary.


Niestety, moje osobiste doświadczenie, po 1989 roku, kiedy to nastąpiło gwałtowne przyspieszenie zmian edukacyjnych w Polsce, podpowiada mi, że te reformy wywołują częściej złe (czasem na długie lata nieodwracalne) niż dobre skutki. Kolejni ambitni „reformatorzy” przypominają uczniów czarnoksiężnika eksperymentujących na żywym organizmie. Za każdym razem próbują wywalić wszystko do góry nogami.


 Nie jestem pewien czy zdają sobie sprawę - po co i dla kogo to robią. Myślę, że w poczuciu własnej nieomylności, nie zaprzątają sobie tym głowy. Nie liczą się z rozsądkiem i tradycją. Nie mają szacunku dla doświadczeń ludzi, którzy edukacji poświęcili całe swoje życie, i przede wszystkich dla tych najsłabszych (uczniów i studentów), którzy ponoszą konsekwencje ich ideologicznych zapędów.


Może dlatego wszelkie zmiany w szkolnictwie są dla mnie synonimem czegoś nietrwałego, niestabilnego i przemijającego. Kiedy słyszę o reformach marzy mi się doświadczenie Prousta z magdalenką zanurzoną w herbacie. Ten zapamiętany smak z dzieciństwa był tak sugestywny, że wywołał u dojrzałego pisarza żywe wspomnienia odległej przeszłości. To kruche francuskie ciastko w kształcie muszelki jest dla mnie symbolem czegoś trwałego i nieprzemijającego, dającego poczucie sensu naszemu istnieniu.


Myślę o tym czytając najnowszy, obszerny jak dzieło Marcela Prousta, na 471 artykułów, elaborat, dumnie, żeby nie powiedzieć buńczucznie, nazwany Konstytucją Dla Nauki, a potocznie zwany ustawą Gowina. To dzieło miało być tak doskonałe, zdaniem autorów, że inne narody powinny uczyć się od nas jak wszelakie reformy przygotowywać i wdrażać w życie. Ze względu na wzorcowy proces konsultacyjny, długi namysł z udziałem całego środowiska no i właściwą ścieżkę legislacyjną. Poprzedzono je licznymi konferencjami, no i ankietą badawczą.


To nie żart. Takie entuzjastyczne opinie można przeczytać na stronie twórców ustawy i usłyszeć w ich publicznych wystąpieniach. Obawiam się, że autorzy nie są w stanie pojąć, jak to możliwe, że ich praca po publikacji projektu wywołała tak gwałtowny sprzeciw środowiska akademickiego w Białymstoku, Gdańsku, Krakowie, Warszawie, Szczecinie, Wrocławiu, Poznaniu, Rzeszowie i Łodzi i wyzwoliła lawinę poprawek (jakieś 150) w trakcie uchwalania tej głęboko przemyślanej i rzetelnie wynegocjowanej ze środowiskiem akademickim ustawy.


Nawiasem mówiąc, ze względu na walory poznawcze tej ankiety badawczej i jej profesjonalizm, profesor nauk humanistycznych Uniwersytetu Łódzkiego Bogusław Śliwerski nazwał ją „kiczem diagnostyczno-prognostycznym”. Warto przeczytać jego opinię. Jest dostępna w internecie. A te konsultacje ze środowiskiem to mistyfikacja. Tak, owszem, były. Tylko, że brali w nich udział bezpośrednio zainteresowani, czyli rektorzy i prorektorzy, którzy na nowej ustawie zyskali. Tych, którzy mieli odmienne poglądy i propozycje po prostu zlekceważono.


Ustawę przygotował, wyłoniony drogą konkursu, prywatny instytut im. ALLERHANDA z Krakowa z dr hab. Arkadiuszem Radwanem na czele. Z tego co mi wiadomo ten zespół prawników nie miał żadnych wcześniejszych doświadczeń związanych z publiczną edukacją w akademickim wymiarze, a z biznesem i owszem. Takie pojęcia jak samorządność czy demokracja są mu raczej obce. Liczy się centralizacja, hierarchizacja, konkurencja, sprawozdawczość i kategoryzacja.


O mankamentach obecnie obowiązującej ustawy mówi się od dawna. Reforma Kudryckiej zmuszająca uczelnie do bezrozumnego zwiększania naboru studentów drastycznie obniżyła poziom nauczania. Jednocześnie przepełnione wydziały zamieniły się w udzielne księstwa, przysłowiowe „wieże z kości słoniowej”. Spowodowało to np. w Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu (mojej macierzystej uczelni) duplikowanie przedmiotów i pracowni zamiast wcześniejszej wzajemnej wymiany usług pomiędzy wydziałami.


Przepełnienie pracowni uczelnianych można było, co też się stało, naprawić zwykłym ministerialnym rozporządzeniem, ograniczającym ilość studentów, za którymi szły do uczelni pieniądze (obecnie do trzynastu na jednego nauczyciela akademickiego pracującego na wydziale). Nowa ustawa odbierając wydziałom jakiekolwiek kompetencje wymusza  na nich w celach kategoryzacyjnych konsolidację w ramach dziedzin naukowych i artystycznych. Jeśli pozostaną, mogą być jedynie ciałami doradczymi dziekana, który jest od nich dzisiaj całkowicie niezależny, bo powołuje go wyłącznie rektor.


Zgodnie z nową klasyfikacją dziedzin oraz dyscyplin naukowych i artystycznych, nasza uczelnia będzie miała jedną dziedzinę (sztuka) i tylko jedną dyscyplinę: sztuki plastyczne, więc oddzielne wydziały tracą rację bytu i mogą ulec likwidacji. Wyłącznie w imię centralizacji władzy, bo od samego mieszania łyżeczką herbata nie będzie słodsza. Zniesienie wydziałów oznacza rozbicie wspólnoty akademickiej. Z ciał kolegialnych z rzeczywistymi uprawnieniami pozostanie zapewne tylko senat. Z kolei zredukowanie uprawnień senatu do roli maszynki przeprowadzającej przewody naukowe - jakości tych przewodów z pewnością nie podniesie.


Twórcy obecnej reformy obiecywali też podniesienie poziomu studiów zaocznych poprzez ich wydłużenie. Wycofali się z tego pomysłu. Są tylko dwa miejsca na świecie gdzie prowadzone są takie studia zaoczne, Polska i Tanzania w Afryce Północnej. Reforma szkół doktoranckich zasługuje na pochwałę (stypendia, urlopy). Co z tego jeśli proponuje się tak zwaną szybką ścieżkę awansu. Wybitny student po trzecim roku może uzyskać stopień doktora, a wybitny doktor tytuł profesora (Artykuły 186.2. i 190.2.). A gdzie dorobek, doświadczenie i dojrzałość?


Co z tego że ustawa 2.0 ma kilka interesujących pomysłów, jeśli stoi w jaskrawej sprzeczności z duchem i podstawowymi zasadami funkcjonowania uniwersytetów, zapisanymi w najważniejszym dokumencie międzynarodowego środowiska naukowego Magna Charta Universitatum z 1988 r.:


  • po pierwsze - „Uniwersytet jest instytucją autonomiczną, wokół której koncentruje się życie społeczne, niezależnie od tego, w jaki sposób - ze względu na położenie geograficzne i tradycję historyczną - społeczeństwo jest zorganizowane; uniwersytet - realizując badania naukowe i kształcenie - tworzy, wspiera i upowszechnia kulturę. Aby sprostać potrzebom otaczającego świata, realizowane na uniwersytecie badania naukowe i kształcenie muszą być - pod względem motywów ich realizacji oraz przekazywanych treści - wolne od wszelkich wpływów politycznych i uwarunkowań ekonomicznych”.


  • po drugie - „Kształcenie i badania naukowe na uniwersytetach muszą stanowić nierozłączną całość, ponieważ tylko w ten sposób nauczanie może nadążać za zmieniającymi się potrzebami i wymaganiami społeczeństwa oraz postępem nauki.”


Nie mam najmniejszej wątpliwości, że ustawa Gowina jest niezgodna z Konstytucją Rzeczpospolitej Polskiej, która w Art. 70/5 mówi wyraźnie, że „Zapewnia się autonomię szkół wyższych (…)”. Oznacza to, że autonomii uczelni nie wolno z zewnątrz reglamentować a zwłaszcza likwidować na polityczne zamówienie, rozgłaszając wszem i wobec, że się tą autonomię wzmacnia.


Zastanawia mnie jak łatwo i bezkrytycznie wszystkie te konferencje rektorów organizowane przez ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego łyknęły propagandę o zwiększaniu autonomii. 


Obawiam się, że zrobiły to za obietnicę wzmocnienia władzy rektorów w uczelniach. No cóż, władza odurza jak narkotyk. Jednak ich kadencja trwa cztery, góra osiem lat, po których prawdopodobnie nadal będą pracowali w uczelni, ale przestaną już mieć jakikolwiek wpływ na jej funkcjonowanie. No chyba, że nie będą z nią związani i będzie im wszystko jedno co się z nią stanie, albo też liczą, że po zakończeniu kadencji rektora zostaną członkami sławetnej rady uczelnianej, ale przecież gwarancji nie mają żadnej. Jedno jest pewne, do rzeczywistej autonomii uczelni nie przywiązują większej wagi.


Autonomia uczelni zawarta w Magna Charta Universitatum oznacza przecież bezwarunkową niezależność od państwa, oznacza samorządność - suwerenność i niezawisłość w zarządzaniu uczelnią w oparciu o przejrzyste, demokratyczne procedury zawarte w statutach uczelni, które muszą być zgodne z polskim i unijnym prawem. Istotą samorządności, nie tylko w polskiej tradycji, zawsze były są i mam nadzieję będą w przyszłości nadal ciała kolegialne równoważące władzę jednoosobowych organów władzy - dziekanów i rektora.


Jednym z poważniejszych i rzeczywistych problemów z jakimi boryka się nasza polska rzeczywistość, jest feudalna mentalność zhierarchizowanej i zbiurokratyzowanej władzy wywodząca się jeszcze z czasów pańszczyźnianych. Andrzej Leder, autor „Prześnionej rewolucji” te niezdrowe stosunki pomiędzy pracodawcą i pracobiorcą nazywa relacją folwarczną. Ta powszechna przypadłość Polaków będzie w większym niż dotychczas stopniu dotyczyć zcentralizowanych uczelni z nieograniczoną władzą rektora i dziekanów w stosunku do podwładnych. 


Ten nieszczęsny „syndrom rowerzysty”: przed górą płaszczyć się, w dół deptać, po wprowadzeniu ustawy Gowina, w naszej przaśnej rzeczywistości znów ulegnie gwałtownemu wzmocnieniu. Think-tank prawników piszących ustawę zakochany jest w korporacyjnym systemie: up or out (pnij się lub odpadaj), który wilcze obyczaje w stylu biznesowym chce bezkrytycznie zaszczepić uczelniom akademickim (publish or perush).


Zaczęliśmy się dopiero uczyć od bardziej zaawansowanych cywilizacyjnie i kulturowo państw Europy Zachodniej nowoczesnej samorządności, opartej na partnerstwie i wzajemnym poszanowaniu, opartej na dialogu i współpracy wszystkich podmiotów społeczności akademickiej. Bo autonomia dotyczy nie tylko profesorów ale calej społeczności ze studentami włącznie. I właśnie ten zaledwie rozpoczęty proces rodzenia się wspólnoty akademickiej - najnowszy projekt ustawy rujnuje z kretesem. 


Ten proces mozolnego budowania, zaangażowanego we wspólnym dziele, samorządnego środowiska akademickiego nie tylko zostanie zahamowany. To środowisko przekształci się w zatomizowanych własnymi interesami korposzczurów. Czują to intuicyjnie protestujący studenci, bo to ich przede wszystkim dotkną skutki niemądrej reformy. Studenci, w tej feudalnej strukturze zarządzania uczelnią znajdą się na samym dnie.


Wprowadzenie zewnętrznej Rady Uczelni jako jednostki sprawującej rzeczywistą władzę, której decyzje w sposób dyktatorski będzie realizował rektor jest całkowitym zaprzeczeniem wewnętrznej autonomii środowiska akademickiego. Co prawda minister Gowin wycofuje się już rakiem z pomysłów dotyczących składu rady, w której większość mieli stanowić ludzie niezwiązani ze środowiskiem uczelni, mamiąc opinię publiczną o zmianie jej statusu na ciało doradcze rektora (niby poszerzające jego optykę z zewnątrz, w celu skutecznego i mądrego zarządzania), ale nie zmienia to faktu, że to ciało, któremu ustawowo przypisane są bardzo szczegółowe kompetencje kontrolne i sprawcze, de facto nadal pozostaje najważniejszym organem uczelni, który z tylnego siedzenia będzie sterował życiem szkoły; w każdej płaszczyźnie: instytucjonalnej, dydaktyczno-naukowej, a zwłaszcza finansowej.


Jak wiadomo, kto ma pieniądze ten ma władzę. To od rady uczelnianej będzie zależała nie tylko wysokość pensji rektora ale też to na jakie cele rektor przeznaczy pieniądze. Wbrew temu co się opowiada, rektor wcale nie będzie taki autonomiczny. Decyzje dotyczące strategii i finansowania przekładają się na wszystkie pozostałe decyzje, a te należą do kompetencji „super rady nadzorczej” czyli rady uczelnianej. Oczywiście nowa rada uczelniana nie będzie pracowała za darmo. Według prognoz ministerstwa pensje członków rady pochłoną jakieś 600 000 zł rocznie z budżetu uczelni.


Podobno uczelnie będą otrzymywały nie mniejszą niż do tej pory sumę pieniędzy, ale nie będą to już dotacje celowe tylko subwencje. Uczelnie będą teraz samodzielnie dzielić pieniądze na pensje i pozostałe wydatki. Ostatnio minister Gowin wycofał się z szumnie zapowiadanych podwyżek dla nauczycieli akademickich i nauki. Ministerstwo finansów powiedziało nie, a miało to zapobiec emigracji polskich naukowców i zmotywować ich do lepszej pracy, widocznej w międzynarodowych rankingach. Zmiany w przepisach o podatku dochodowym prawdopodobnie spowodują, że profesorowie naukowi i dydaktyczni będą zarabiać miesięcznie nie wiele więcej.


Należy pamiętać, że taka systemowa reforma pochłonie dodatkowe i to niemałe koszty. Żadna nawet najdoskonalsza reforma nie uda się bez znaczącego zwiększenia finansowania. Skoro MNiSW, wbrew wcześniejszym enuncjacjom, nie zamierza dosypać uczelniom pieniędzy, koszty tych szkodliwych zmian prawdopodobnie będzie musiała pokryć uczelnia. A co nam mówią statystyki? Poziom finansowania nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce jest na przedostatnim miejscu w Europie: 0,44 % PKB. Średnia w OECD (grupie 35. wysoko rozwiniętych i demokratycznych państw, do których od 1996 roku należy Polska) wynosi 2%.


Tak czy owak, w dzień czy w nocy, ustawa zostanie przegłosowana. Trzeba mieć dużo wyobraźni żeby uwierzyć w to, że ta reforma podniesie jakość dydaktyki i nauki. Ale z pewnością wyrządzi w środowisku akademickim wiele złego.



________________________________________________________________________________________________________


5 grudnia 2017 Wrocław



WRATISLAVIA PRO BRATISLAVA/BRATISLAVA PRO WRATISLAVIA

Artykuł opublikowany w czasopiśmie artystycznym ARTLUK.


W maju 2017 r. Vysoka Skola Vytvarnych Umeni w Bratysławie pokazała swoje malarstwo w kilku galeriach wrocławskich. Następnie, w październiku tego samego roku, Akademia Sztuk Pięknych we Wrocławiu prezentowała swoje malarstwo w czterech bratysławskich galeriach.


Celem wspólnego przedsięwzięcia była artystyczna i edukacyjna wymiana doświadczeń wyższych uczelni artystycznych Wrocławia i Bratysławy. Przygotowane wystawy były też  próbą prezentacji szerszej publiczności, w możliwie najpełniejszy sposób, aktualnej kondycji malarstwa dwóch środowisk malarzy, ale też uchwycenia ich specyfiki i odrębności na tle sztuki współczesnej. Kuratorami wystaw w Bratysławie byli: Piotr Kielan, Wojtek Pukocz, Marta Borgosz i Marek Jakubek.


W galerii KUNSTHALLE wystawili swoje prace, z nielicznymi wyjątkami, wszyscy artyści malarze zatrudnieni we wrocławskiej ASP. Ekspozycja prezentowała ogół tendencji i zjawisk typowych dla malarstwa współczesnego. Wydaje się też, że była dość obiektywną ilustracją aktualnej kondycji wrocławskich malarzy. Pięknym aneksem do wystawy w KUNSTHALLE była wystawa w galerii Medium VSVU. Zostały tutaj rozwinięte malarskie wątki (np. studyjne), które śladowo wystąpiły na tamtej wystawie. Pojawiły się też nowe media - film video.


Wystawa malarstwa w Palffiho Palace  nawiązywała do odwiecznego, prowokującego do namysłu, egzystencjalnego nurtu w sztuce - zwanego vanitas i była zaproszeniem do wspólnego dialogu z widzem nad zawiłościami ludzkiej natury.

 Skromna wystawa w galerii Instytutu Polskiego w Bratysławie była propozycją wyjątkową. ASP we Wrocławiu zaprosiła kilku artystów malarzy niezwiązanych bezpośrednio z uczelnią do wspólnej prezentacji środowiska wrocławskiego. W wystawie wzięli udział: Urszula Wilk, Eugeniusz Minciel i Lech Twardowski. 


Nie ma wątpliwości, że współczesna praktyka malarska daleko wykracza poza klasyczną definicję tego gatunku. W świadomości malarzy i odbiorców ich twórczości malarstwo nadal pozostaje jedną z podstawowych dyscyplin sztuki współczesnej. Jednak anektując w XX wieku atrybuty innych, również pozaartystycznych dziedzin aktywności człowieka, określanych mianem antysztuki, widać coraz wyraźniej, że utraciło swoją dotychczasową autonomię, a może i odrębną tożsamość.


Proces zmian w sztuce współczesnej zaczął się dość niewinnie - od rewolucji dadaistycznej. Rewolucja konceptualna była jej naturalną konsekwencją. Wreszcie, rozwój technologii  cyfrowych, przypieczętował dzieło spustoszenia w dotychczasowych wyobrażeniach o granicach malarstwa. Dlatego też dzisiaj malarstwo poszukuje wyjątkowo rozpaczliwie definicji własnej tożsamości, odróżniającej je od innych dyscyplin sztuki. I nie ma pewności czy ten cel jeszcze kiedykolwiek osiągnie.


Dzisiejsi „nowocześni” teoretycy sztuki, reprezentujący antykulturowy nurt w sztuce współczesnej, chętnie poddają w wątpliwość sens jakichkolwiek prób definiowania malarstwa współczesnego, jako odrębnej dyscypliny. Dla wielu z nich sztuka współczesna powinna być płynna, wieloznaczna i niedefiniowalna. Z entuzjazmem wychwalają więc nadal postawangardowe eksperymenty formalne daleko wykraczające poza tradycyjne granice malarstwa. Na malarskich konkursach ochoczo nagradzają produkcje video, instalacje i inne społeczno-politycznie zaangażowane „akcje i interwencje”. 


Malarze pozbawieni profesjonalnej i obiektywnej refleksji teoretycznej muszą radzić sobie sami. Dominują malarze, kultywujący utarte konwencje lub dobre rzemiosło w ramach wypracowanych w przeszłości stylów malarskich. Niektórzy spośród nich, korzystając z postmodernistycznej swobody, odeszli w stronę innych tradycyjnych gatunków sztuki. Nieliczni, których nazwałbym malarzami transgresywnymi, nadal eksperymentują w obrębie samego malarstwa. Poszukują nowych rozwiązań formalnych, które aktualizują jego język tak aby przystawał do aktualnej rzeczywistości.


Uważam, że zbyt bierną rolę w tym procesie przewartościowań w dziedzinie malarstwa, odgrywają współczesne akademie, które powinny skupiać wokół siebie najwybitniejszych artystów. Tak było do XIX wieku, kiedy to rozpoczęła się permanentna rewolucja, która w rezultacie doprowadziła do upadku sztuki akademickiej i dyktatury nowoczesności w sztuce. 


W pierwszej połowie XX wieku w wyniku braku kontaktu z rzeczywistością, Akademia nie tylko utraciła swój dotychczasowy status niekwestionowanej wyroczni, ale stała się, w powszechnym mniemaniu, synonimem jałowości i powierzchowności. Musiała więc odreagować, kompulsywnie nadając wszelakim przejawom kultury masowej status sztuki wysokiej. Odtąd już na stałe akademiom towarzyszyć będzie lęk przed etykietą “nowego akademizmu”. 


W konsekwencji przyniosło to skutek odwrotny od zamierzonego. Wahadło odbiło zbyt głęboko w drugą stronę. W XXI wieku, bezkrytycznie akceptując i śmiertelnie poważnie nobilitując każdą nowinkę z pogranicza sztuki, Akademia wtopiła się w kulturę masową i całkowicie utraciła wpływ nie tylko na jej kształtowanie, ile też na eliminowanie z niej zjawisk powierzchownych i bezwartościowych, ze sztuką nie mających nic wspólnego. Jest to, jak się wydaje, o wiele ważniejsze w czasach gdy sztuką może zajmować się każdy, niezależnie od tego czy ma do tego wystarczające predyspozycje lub kwalifikacje, a profesjonalna krytyka sztuki nie funkcjonuje jak należy.


Należałoby więc zadać sobie pytanie: czy istnieją dzisiaj jakieś wyznaczniki, 

charakterystyczne atrybuty, które wskazują na rzeczywistą wyjątkowość i odmienność tej dyscypliny sztuki, pozwalające nadal nazywać ją – malarstwem. Czy też, jak chce Baudrillard, malarstwo jako autonomiczna dyscyplina sztuki już nie istnieje i tylko niektórzy z nas jeszcze o tym nie wiedzą lub nie chcą przyjąć tego do wiadomości. Powtarzają więc zużyte rytuały i powielają stare konwencje. 


Jestem głęboko przekonany, że malarstwo nie tylko nadal żyje ale ma się całkiem dobrze. 

Jest wiecznie niezaspokojoną potrzebą odkrywania tajemnic. Dla wielu - potwierdzeniem sensu twórczej egzystencji. Dla niektórych - poszukiwaniem mitycznego, kuszącego nieśmiertelnością, graala. Uosabia go zawsze ten następny, jeszcze nienamalowany, obraz. Współczesny malarz, bardziej niż kiedykolwiek, przypomina samotnego linoskoczka balansującego na cienkiej linie pomiędzy szacunkiem dla tradycji a jej całkowitym odrzuceniem. Pomiędzy imitacją a bełkotem. 


Dlatego warto rozmawiać nie tylko o kondycji współczesnego malarstwa i statusu artysty-malarza, ale też poważnie  zastanowić się nad bardziej przystającą do wizerunku otaczającego nas świata sztuki definicją malarstwa. Uniwersalną i autonomiczną wobec innych dyscyplin. Definicją która nie wyklucza artystycznych eksperymentów z antysztuką i technologicznego postępu, będącego rezultatem dynamicznego rozwoju nauki i technik cyfrowych. Być może, pozwoliłoby to w sposób bardziej klarowny odsiać ziarno od plew. 


Środowisko wrocławskich malarzy charakteryzuje pełne spektrum wszystkich specyficznych postaw artystycznych obecnych w sztuce współczesnej. Wobec tego interesująca byłaby odpowiedź na pytanie: czy nadal istnieje coś na kształt wrocławskiej szkoły malarstwa? Jeśli tak, to jakie specyficzne cechy posiada na tle innych środowisk? Jakie tendencje w nim obecnie dominują?


Szczególnie trudno jest dostrzec jakieś znaczne i znaczące różnice pomiędzy środowiskami skupionymi wokół artystycznych uczelni. Są to dzisiaj środowiska najbardziej dynamiczne i wyjątkowo kreatywne. Warto więc dokonywać pomiędzy nimi takich analiz porównawczych. Sprzyjają one bowiem świadomości własnej specyficznej tożsamości. Kolejną znakomitą okazją do takich porównań była więc prezentacja na Słowacji malarzy związanych z wrocławską ASP, poprzedzona wizytą we Wrocławiu malarzy związanych ze słowacką VSVU, którym towarzyszyło wspólne wydawnictwo.



________________________________________________________________________________________________________


26 listopada 2017  Wrocław 



BRUNATNY, BIAŁY I CZERWONY


motto:

Blask słońca w czas letni ogrzewa ruń łąk

Jelonek przez cichy las mknie

Lecz stańmy w szeregu, bo huczy grzmot

Jutro należy do mnie

Zieloną gałązkę lipową gnie wiatr

Toń morską ozłaca nasz Ren

Lecz chwały prawdziwej nadejdzie czas

Jutro należy do mnie

Ojczyzno, Ojczyzno daj nam wreszcie znak

Chcą ujrzeć ten znak dzieci Twe

Poranek nadejdzie! Świat będzie nasz!

Jutro należy do mnie

Dzieciątko w kołysce niewinny sen śni

Kwiat pszczółkę w ramiona wziął swe

Lecz wkrótce głos duszy powiedział mi 

Jutro należy do mnie


Wieczorem 11 listopada ujrzałem na ekranie telewizora obrazki z ostatniego marszu, eufemistycznie zwanego „marszem wolności”. Na całej powierzchni ekranu rozlewała się soczysta poziomkowa czerwień. Kamera zbliżyła obraz i zobaczyłem czarne sylwetki sztywno maszerujących postaci z tonącymi w słodkim różu transparentami. Z niedowierzaniem przeczytałem rasistowskie slogany i nagle poczułem się jak ten starszy pan z filmu Kabaret, świadek świergotu chłopaczka w mundurku Hitlerjugend, któremu wtórują wyprężeni na baczność fanatyczni entuzjaści zbrodniczej ideologii. Pompatyczny kicz zmieszany z budzącą wstręt grozą.


Tej nocy nie mogłem zasnąć. Prześladowały mnie rodzinne wspomnienia - koszmarne wyobrażenia: biskupa Kozala uśmierconego zastrzykiem z fenolu; cioci, młodej dziewczyny poddawanej eksperymentom chirurgicznym w innym obozie koncentracyjnym i te zapamiętane w dzieciństwie: babci i mamy uporczywie czekających na powrót wujka Janka, chociaż wiadomo już było kiedy i w którym (jeszcze innym) obozie koncentracyjnym go zamordowano. W Polsce chyba nie ma rodziny, która by nie była okaleczona przez faszystowską ideologię. Od tych mrocznych lat okupacji minęły zaledwie siedemdziesiąt dwa lata. Historia znów niczego nas nie nauczyła.


Chociaż jesteśmy zbiorowością zamieszkałą od wieków w środku Europy, egzystujemy bez wspólnej tożsamości, autentycznej podmiotowości zbiorowej, której źródłem jest świadomość wspólnej historii. Historia każdego narodu ma zawsze jasne i ciemne strony. Przecież nam też tych ciemnych stron, które powinny uczyć pokory, nie brakuje. Od czasów Mickiewicza a zwłaszcza Sienkiewicza nasza historia notorycznie przeradzała się w histeryczne mitologie rozdrapujące rany i sławiące polski geniusz. W czasach utraty państwowości te fałszujące historię zabiegi ku pokrzepieniu serc wydawały się jeszcze, po ludzku, jakoś tam zrozumiałe.


Przepraszam za beserwiserstwo, ale uważam, że w wolnej Polsce, ta permanentnie niedojrzała skłonność naszych rodaków do mitologizowania historii, przybrała formę patologiczną. Nie liczymy się z rzetelnymi badaniami naukowymi. Świadomie lub bezrefleksyjnie lekceważymy albo też zakłamujemy niewygodne fakty historyczne. Historia jest instrumentem konstruowania bieżącej polityki historycznej, która z łatwością zamienia się w brutalną propagandę w partyjnej walce na wyniszczenie. Służy nie tylko politykom do ciosania pałek, którymi się wzajemnie okładają, służy indoktrynacji szkolnej i pozaszkolnej za pomocą środków „masowego rażenia”.


Historia powinna uczyć myślenia. Jeśli więc w końcu uczciwie jej nie przepracujemy, zwłaszcza tych najtrudniejszych, niechlubnych jej fragmentów (np. polskiego antysemityzmu, żołnierzy wyklętych wśród których nie brakowało zbrodniarzy, pazerności i pedofilii w polskim kościele) i bez kompleksów nie nabierzemy do niej dystansu, to nie będziemy mieć żadnych szans na stworzenie autentycznego dobra wspólnego - zdrowego, rozumiejącego świat, społeczeństwa obywatelskiego, nie mówiąc już o niepowtarzalnej szansie zbudowania nowoczesnej wspólnoty narodowej w ramach szerszej wspólnoty europejskiej.


Konsekwencje niewiedzy są przerażające. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że w Polsce obecnie budowana jest nowa odmiana „odwiecznego antymodernistycznego” faszyzmu. Polacy jeszcze w to nie wierzą i wszystkie charakterystyczne symptomy i widoczne gołym okiem zagrożenia, po prostu bagatelizują. Z dwóch powodów. Pierwszy to syndrom gotowanej żaby. A drugi? Mylą pojęcie faszyzmu, które narodziło się we Włoszech z niemieckim nazizmem, który był bardziej radykalną, jedyną w swoim rodzaju odmianą faszyzmu, ciągle jeszcze (na szczęście) przez przytłaczającą większość społeczeństwa nieakceptowalną.


Formalnie propagowanie faszyzmu jest w naszym kraju zabronione. Praktycznie ma się całkiem dobrze i rośnie w siłę. Najwyższy więc już czas zawiesić prawo Mike’a Godwina i nie tylko nazywać rzeczy po imieniu, ale protestować, odważnie i bezkompromisowo demaskować zło wskazując je palcem. Faszyzm nigdy nie był jednolitą, koherentną i skodyfikowaną doktryną dyktatury. Racje ma włoski pisarz Umberto Eco, twierdząc, że faszyzm był i jest totalitaryzmem rozmytym, niespójnym, niejednorodnym pełnym sprzeczności kolażem, w specyficznych narodowych odmianach, w różnych krajach asymilującym od prawa do lewa rodzime mity i tradycje.


Dlatego tak łatwo jest jego istnieniu zaprzeczać. Nie dostrzegać bądź udawać że się go nie dostrzega. Oszukiwać siebie i innych. Tak jest wygodniej, tak wydaje się bezpieczniej. Kiedy robi się gorąco ważniejsze są nasze własne cztery litery. Nasza kariera, nasze pieniądze, nasze osobiste szczęście. A rzeczywistość wokół nas sukcesywnie brunatnieje. Lepiej więc uśpić sumienie i oportunistycznie ulegać propagandowej manipulacji. Bezrefleksyjnie podziwiać tzw. marsze wolności. A nawet być dumnym ze swojego „patriotycznego fantazmatu”. Można też tak niewinnie, dla zabawy stroić się przed lustrem w esesmańskie szatki i z dumą publikować fotki na facebook’u.


Gdy rozum śpi budzą się upiory. Bagatelizowanie systematycznego łamania zasad demokracji (na co rzekomo pozwala konstytucja) zachęca do eskalacji bezprawia. Obojętność rozzuchwala i motywuje do coraz to bardziej dotkliwych represji wobec niepokornych. Przykładów takich represji będzie coraz więcej. Potulna autorytarnej władzy machina państwowa z sądownictwem i policją na czele, pracują po nocach nad pozorami praworządności. Stopniowo ogranicza się prawa jednostki i dostęp do rzetelnej informacji. Na naszych oczach rodzi się i krzepnie policyjna dyktatura.


Jarosław Kaczyński, mówiąc o ostatnim marszu wolności, który wstrząsnął światową opinią publiczną, twierdzi, że „rasistowskie hasła to było wystąpienie bardzo niewielkiej, wręcz liczącej mniej niż promil grupy, które rzeczywiście miało niemożliwy do przyjęcia, oburzający charakter”. Mniej niż promil z 60 000 to mniej niż 60 neofaszystów. Czyli jakieś pięćdziesięciu paru szaleńców zdominowało cały pochód wolności i sparaliżowało policję? Kaczyński przyznaje, że widział tegoroczny pochód - więc, jak myślicie, kłamie czy bagatelizuje to co się wydarzyło? Ciekawe też po co spotkał się po 11. listopada z naczelnym rabinem Polski?


Pani Staniszkis, która przez lata była naiwną, bezkrytyczną fanką Jarosława (nadal podziwia jego intelekt) nie ma już najmniejszych złudzeń, że realizuje on totalitarną wizję państwa. Przy czym „totalitaryzm PiS nie oznacza więzień, represji, sankcji itd., ale zmianę społeczeństwa przez państwo” – dodaje. Na razie. To jeszcze nie jest ten level - państwa policyjnego. Na etapie zmiany społeczeństwa przez państwo i kościół jesteśmy już od dawna. Dotyczy to zwłaszcza młodzieży szkolnej, która jest ofiarą systematycznego prania mózgów od 1989 roku. Rezultaty widać gołym okiem.


Zaniedbaliśmy rolę jaką w kształtowaniu pozytywnych postaw powinna odgrywać nowoczesna szkoła. Brakuje przestrzeni do dyskusji uczących racjonalnych postaw wobec historii i tolerancji wobec różnorodności. Lekcje wychowawcze zastąpiła antyintelektualna katecheza. Młodzieżą rządzi irracjonalny lęk, który bierze się z niewiedzy i katolickiej indoktrynacji. W konsekwencji duszami młodych ludzi zawładnęły organizacje skrajnie prawicowe i homofobiczny kościół katolicki, który uczy nienawiści. Ten proces radykalizacji poglądów, budzenia prawicowych postaw ekstremistycznych wśród młodych ludzi uległ ostatnio gwałtownemu przyspieszeniu.


Wszędzie (w Hiszpanii i Portugalii, Francji, Austrii, Estonii i Finlandii, a także Chorwacji, Rumunii, w Polsce, na Węgrzech i Słowacji), w całej Europie i poza nią u podłoża faszyzmu leżał zawsze nacjonalizm, który nieuchronnie przepoczwarzał się w szowinizm. Nacjonalizm i szowinizm nie znoszą demokracji i liberalizmu, pogardzają niezależnie myślącym inteligentem, któremu przeciwstawiają kult mitycznego narodu, państwa i jego wodza, którym jednostka musi się bezapelacyjnie i bezkrytycznie podporządkować.


Ekscesy polskich szowinistów już dawno przestały być incydentalne. Faszyzujące bojówki są obecne w polskich kościołach i na państwowych uroczystościach. Ten polski ksenofobiczny nacjonalizm o silnym zabarwieniu homofobicznym, nie jest już wstydliwie tolerowany, ale cieszy się jawnym uznaniem obecnej władzy. Narodowo-katolicka ideologia jest jej doktryną przewodnią. Obawiam się, że nasz rodzimy agresywny nacjonalizm (ONR, Młodzież Wszechpolska) w połączeniu z nienawistnym resentymentem to mieszanka wybuchowa z opóźnionym zapłonem.


Niechęć wobec elit posądzanych o grupowy egoizm, pogarda dla utalentowanych ludzi sukcesu i wreszcie nieodparte pragnienie zemsty ofiar III RP i pospolitych miernot (po trupach lub choćby w urnach wyborczych) to charakterystyczny lejtmotyw (myśl przewodnia) nie tylko polskiego zjawiska resentymentu. W naszym kraju ten resentyment jest intensywnie podsycany przez zapyziały polski kościół katolicki. Wyalienowany z rzeczywistości i sfrustrowany nowoczesnością, rozgoryczony utratą feudalnej władzy nad owieczkami, na codzień karmi słuchaczy niechęcią, pogardą, nienawiścią i spiskami.


Polskiemu kościołowi nieobce są też pełne szczerego politowania dobrotliwe postawy wyższościowe, będące, jak twierdzi filozof Max Scheler, najwyższą formą resentymentu dojrzałego. Negatywne emocje kleru przeradzają się w litość i współczucie dla „ błądzących odmieńców”. Naturalną konsekwencją tego „szlachetnego współczucia” jest formatowanie nowego chrześcijanina zdolnego do uzdrowienia zgniłego zachodu i mobilizowanie fanatycznych katolików do naiwnej misji naprawiania świata. I właśnie ta odmiana resentymentu jest, moim zdaniem, dla Polaków najbardziej zabójcza.


I jeszcze jedno. Namnożyło się ostatnio sporo prawicowych symetrystów, którzy owszem widzą zagrożenie w brunatnych ruchach ekstremistycznych, ale uważają, że trzeba w Polsce w równym stopniu potępiać ekstremizm lewicowy (chętnie zwany lewackim). Widzą go w ruchach antyfaszystowskich (takich jak Antifa), które odważnie i czynnie przeciwstawiają się propagowaniu poglądów faszystowskich. Dla jakieś wydumanej równowagi. Po to, aby nie pogłębiać podziału, który wzmacnia ekstremistów. Poważni analitycy renesansu faszyzmu na świecie uważają też, że nie powinno się tych ruchów delegalizować, bo ukryte w podziemiu staną się jeszcze groźniejsze.


Może powinniśmy poważnie zastanowić się, gdzie jest ta granica tolerancji dla głoszenia i praktykowania ideologii nawołujących do przemocy. Czy ślepa tolerancja nie oznacza przyzwolenia na zło? Czy nie zachęca do eskalacji realnej agresji? Brak poczucia bezpieczeństwa pod wpływem zagrożeń rzeczywistych lub cynicznie wymyślonych (jak te mikroby Kaczyńskiego, którymi uchodźcy nas rzekomo zarażą, gdy wpuścimy ich do naszego kraju), musi wywoływać w uczącym się demokracji społeczeństwie stany lękowe, których konsekwencją jest zgoda na utratę wolności pod rządami silnej „opiekuńczej” ręki. I tak błędne koło się zamyka.


Taka pobłażliwość, zastępująca uczciwą ocenę i adekwatną reakcję, jest wodą na młyn neofaszystów. A ta ocena i reakcja będą coraz trudniejsze. Jeśli rzetelna edukacja szkolna nie uczy empatii, umiejętności odróżniania dobra od zła, zniszczenie demokracji i przejęcie nieskrępowanej władzy przez autorytarnego dyktatora, który obieca nam sielankę kosztem ubezwłasnowolnienia, jest prędzej czy później nieuniknione. Odzyskanie równowagi pomiędzy poczuciem bezpieczeństwa a wolnością, byłoby szansą na uratowanie w naszym kraju demokracji parlamentarnej.


Obawiam się, że opozycja demokratyczna dzisiaj jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy w dostateczny stopniu, więc szansa na zatrzymanie triumfalnego pochodu barbarzyńców jest jeszcze odległa. Jednak w dalszej perspektywie, trudnej do przewidzenia, demokratyczne przemiany w Polsce są moim zdaniem nieuchronne. Wierzę, że w końcu nauczy nas tego nowoczesna liberalna Europa. Mam tylko taką (pewnie naiwną) nadzieję, że przez to cuchnące bagienko przejdziemy suchą stopą i kiedyś tam dojrzejemy i wreszcie zaczniemy wyciągać racjonalne wnioski z własnej niełatwej historii.



PS

Nie tylko te cechy, które wymieniłem wcześniej, charakteryzują polski faszyzm 2017 roku. Uniwersalny faszyzm doskonale sportretował Umberto Eco w swoim słynnym eseju zatytułowanym Ur-fascismo. Ku przestrodze opisał w nim w czternastu punktach charakterystyczne cechy, które są obecne we wszystkich jego narodowych odmianach. Bez trudu odnajdziemy je również w polskiej przestrzeni.



1.    Kult tradycji. (obskurantyzm, synkretyzm, okultyzm, niechęć do nauki i kultury)

2.   Odrzucenie nowoczesności (irracjonalizm)

3.   Kult działania deprecjonujący refleksję

4.   Uznawanie niezgody i krytyki za zdradę

5.   Lęk przed różnorodnością (rasizm, ksenofobia)

6.   Odwołanie się do frustracji społecznej (schlebianie sfrustrowanej klasie średniej)

7.   Obsesja spiskowa (syndrom oblężonej twierdzy)

8.  Wróg jest zarówno silny, jak i słaby (wróg jest zbyt silny i zbyt słaby jednocześnie,

     górujemy nad nim moralnie)

9.   Pacyfizm to spiskowanie z wrogiem

10. Populistyczny elitaryzm (prawdziwi Polacy są narodem wybranym, pogarda dla

     słabszych)

11.  Kult bohatera, którym może i powinien być każdy

12.  Machismo i militaryzacja (mizoginizm, homofobia)

13. Selektywny populizm (mityczny suweren, któremu należypodporządkować prawa

      jednostki)

14. Nowomowa (ubogie słownictwo, propagandowe manipulowanieznaczeniem słów w celu

      zamaskowania rzeczywistych intencji, jednowartościowoś przekazu)



________________________________________________________________________________________________________


17 sierpnia 2017 

Muzeum im. Jana Dzierżona

Kluczbork




13.08.2017. TAM GDZIE ROSNĄ KASZTANY 

Podróż sentymentalna do Kluczborka


Jestem znów w Kluczborku. Ostatni raz byłem tu zimą, jedenaście lat temu, w styczniu 2006 roku. Nie często tu zaglądam, ale od czasu do czasu coś każe mi tu wracać i pastwić się nad wspomnieniami. "Nowy Strych" to dla mnie zupełnie nowe miejsce. To urocza knajpka w starej kamienicy na kluczborskim rynku, urządzona w stylu lat pięćdziesiątych. Miło tu się odpoczywa. Powoli popijam sobie mojego ulubionego drinka, martini ze sprite’m i świeżym ogórkiem, zanim rozpocznę wędrówkę po starych śmieciach, szukając miejsc zapamiętanych w dzieciństwie. 


To dla mnie miejsce wyjątkowe. Tutaj spędziłem kilka pierwszych lat mojego życia. Podobno zwłaszcza te trzy pierwsze lata mają ogromny, może decydujący wpływ na nasze dorosłe życie. Oczywiście chodzi tu nie tyle o miejsce, ile o jakość naszego dzieciństwa. Od tego czy było szczęśliwe zależy ilość tych bezcennych synaps w naszym mózgu, a od nich z kolei zależą nasze potencjalne zdolności i emocje. Właśnie w tym pełnym tajemnic czasie kształtuje się też lepiej lub gorzej nasza twórcza wyobraźnia.


Pierwsze lata spędzone w Kluczborku postrzegam jak wspomnienie niedokończonej baśni czytanej w dzieciństwie kawałek po kawałku przez moją mamę, rodzeństwo i przeze mnie. Tej lekturze towarzyszy kalejdoskop pocztówkowych fotografii i smutne przeczucie nagle przerwanej przygody. Pewnie wydawało się chłopięciu, że dane mu będzie przeżywać ją razem z najbliższymi w tym samym miejscu i bez końca. Było dużo śmiechu i dużo płaczu ale jakże intensywnie i bez dystansu.


Opuściłem Kluczbork po siedmiu szczęśliwych latach. Pozostali tu moi dziadkowie. I chociaż wracałem do Kluczborka bardzo często podczas świąt i wakacji, nigdy nie pozbyłem się tego przygnębiającego uczucia bezpowrotnej utraty dziecięcej beztroski. Odchorowałem to. Może dlatego bardzo długo uciekałem od dziecięcych wspomnień. Jednak na stare lata ten smuteczek znów mnie dogania i coraz częściej prowokuje do podejrzanie kiczowatego ich idealizowania. Po dłuższej przerwie nadszedł znów czas realnych powrotów. To najlepsze lekarstwo na nostalgię.


Jestem więc w Kluczborku. Odwiedzam stare miejsca. Przyglądam się im nieufnie, z dystansem. To było do przewidzenia, że czas znów okradnie mnie z materialnych śladów tamtej intymnej obecności, stopniowo też zacierając je w mojej pamięci. Próbuję jeszcze rekonstruować utrwalone pod powiekami obrazy ze strzępów, które ocalały. Ale powoli lecz nieubłaganie wszystko się zmienia, wygląda inaczej i staje się obce. To boli. Dziwne jest to uczucie znikania. Nikt i nic mnie już tutaj nie pamięta?


Nie tylko znajome twarze poznikały. Przepiękny, tonący w kwiatach park miejski z majestatyczną glorietą utraciły tamten dawny baśniowy urok. Zbrzydło też do niepoznaki otoczenie stacji kolejowej dziadka. Był tu zawiadowcą. Nie istnieje już rampa kolejowa - miejsce naszych dziecięcych zabaw. Na szczęście nadal istnieje aleja kasztanowa. Tutaj ojciec uczył mnie jeździć na rowerku. Jesienią zawsze pokryta szeleszczącym pod stopami dywanem z suchych liści. Wielkie kasztanowce są jeszcze bardziej dostojne, ale ich okaleczone liście zbrązowiały. Na potęgę pożera je szrotówek kasztanowcowiaczek. Dobrze, że o tym nie wie jeszcze minister Szyszko.


Jednak są tutaj takie miejsca, które się nie zmieniły, a jeśli tak to zyskały swoją drugą młodość. Nic nie straciły z dawnego uroku: szpital, w którym się urodziłem, szkoła podstawowa, do której chodziłem dwa miesiące, kino Bajka w którym oglądałem westerny, dom przy Puławskiego, w którym mieszkałem, otoczony ogródkiem domek, w którym mieszkali dziadkowie, kościół, do którego równie niestrudzenie co nieskutecznie zapędzała mnie babcia, ratusz z apostołami i muzeum Dzierżona. Dotykam dzisiaj z czułością wszystkich tych miejsc, które przypominają mi obecność tam i wtedy bliskich mi osób.



________________________________________________________________________________________________________


15 sierpnia 2017 Wrocław



NASZA PANI MACIEJEWSKA



W 1969 roku, Pani Maciejewska była dla nas ważną personą, nie tylko dla takich jak ja dzieciaków z prowincji. Niczym trójca święta, piastowała w naszym wrocławskim liceum plastycznym  trzy wysoko postawione stanowiska: portierki, szatniarki i sprzątaczki. W pracy hołdowała bardzo tradycyjnym praktykom wychowawczym w stylu Antona Makarenki. Jej filozofia wychowania zakładała surową dyscyplinę i kary cielesne. Choć trzeba uczciwie przyznać, że nieśmiałe i grzeczne dzieciaki darzyła niekłamaną sympatią. 


Jednak dla niektórych z nas była prawdziwą zmorą. Zwłaszcza w sezonie zimowym. Niczym legendarny cerber strzegła naszej szkoły przed wykolejonym elementem, którego identyfikowała na podstawie braku tarczy szkolnej, trwale umiejscowionej na lewym ramieniu. Przed jej szatnią codziennie działy się dantejskie sceny. Agrafki pierwszaków obrażały jej inteligencję, doprowadzając ją do szewskiej pasji. Niejeden paltocik przelatywał nad naszymi głowami w towarzystwie soczystej wiązanki. Pamiętam, że i mokra szmata siała postrach wśród pierwszaków. Niektórzy zapominalscy, zwłaszcza na początku tygodnia, błagali przed szkołą o igłę z nitką. Było nerwowo.


Większość z nas próbowała ją zwieść na różne sposoby, ale kapitulowaliśmy bardzo szybko. Jednak mój bursowy współlokator Sterios Dzanekas nie poddał się nigdy. W tych nierównych pojedynkach, pani Maciejewska początkowo brała górę. Ciągle, jak ten rycerz niezłomny, udoskonalał metody przechytrzenia jej. Nie miał wyboru. Był stałym bywalcem klubu greckiego, do którego wstęp mieli tylko pełnoletni, więc szkolna tarcza nie wchodziła w grę. Jak na złość, rodzice kupili mu piękną granatową ocieplaną watą kurtkę ortalionową, na której widać było każde ukłucie igłą, więc ustawiczne przyszywanie i odpruwanie tarczy raczej odpadało.


Sterios zastosował metodę jednej nitki, oczywiście w starannie dobranym kolorze, nitki z pętelką, która ledwo widoczna, stale tkwiła w rękawie jego kurtki, zwisając dyskretnie wewnątrz rękawa. Przed wejściem do szkoły starannie mocował na niej tarczę, bez konieczności ustawicznego dziurawienia ortalionu. Myślę, że zarówno Sterios jak i pani Maciejewska byli z siebie naprawdę zadowoleni. Sterios zawsze czuł wobec niej głęboki respekt, a pani Maciejewska w końcu nabrała do niego większego zaufania. Z czasem odbierając jego kurtkę do szatni złagodniała i przestała sprawdzać tarczę. 



________________________________________________________________________________________________________


14 sierpnia 2017 Kuniów



SOMMER RESIDENCE HOTEL SPA & WELLNESS W KUNIOWIE  (11.08-14.08.2017)


Hotel zaskakujących kontrastów. Z jednej strony z wielkimi aspiracjami do europejskich standardów, z drugiej - brak dbałości, umiejętności i konsekwencji w przestrzeganiu tych standardów. Nie mówiąc już o wyrafinowanej elegancji, która powinna charakteryzować taki czterogwiazdkowy hotel. Nie wystarczy kopiować dobre zachodnie wzorce, trzeba jeszcze wiedzieć dlaczego to się robi. Diabeł zawsze tkwi w szczegółach.


Imponująca strefa sześciu saun. Także kilka pokoi i trzy domki w pobliżu wyposażone w jacuzzi zasługują na najwyższe uznanie. Pewnie przydałby się jeszcze jeden basen - pod dachem. Jest tylko zewnętrzny, pod chmurką. Zimą też lubimy pływać. Dziwi brak windy w hotelu. Cieszy zapowiedź otwarcia kręgielni. Dobrym pomysłem są małe szklane lodówki z jedzeniem śniadaniowym na hotelowym szwedzkim stole.


Niestety, hotel jak na razie nie zasługuje na te cztery gwiazdki. Przyczyną licznych uchybień, które można by bez trudu wyeliminować, jest prawdopodobnie brak menadżera z prawdziwego zdarzenia i co za tym idzie: źle zarządzany niekompetentny personel, który nie ogarnia kuwety. Generalnie jest bardzo miły i sympatyczny, chociaż każe na siebie czekać, bywa zapominalski i raczej nie lubi żadnych, nawet nieśmiałych uwag krytycznych pod adresem hotelu.


Z jednej strony obowiązuje w strefie SPA chwalebna zasada poprawnego saunowania (można tu przebywać wyłącznie w szlafroku lub ręczniku), z drugiej zaś brak jakiegokolwiek mydła (również w pokoju hotelowym), co gorsze, brak też dodatkowych ręczników przeznaczonych wyłącznie do strefy SPA (no chyba że za dodatkową dopłatą) Czyli w konsekwencji zamiast podwyższonych standardów mamy jaskrawy przykład nieprzestrzegania elementarnych zasad higieny.


Te upierdliwe drobiazgi to - kiepskie WiFi, notorycznie zepsute ekspresy do kawy, bywa też nieświeże jedzonko (przecież nic nie może się zmarnować). Największym zaskoczeniem jest jednak reakcja personelu na prośbę o posprzątanie pokoju. Najwyraźniej - budzi zdumienie… Dla wrażliwych nozdrzy pewnym problemem podczas leżakowania w hotelowym ogrodzie, może też być swojski zapaszek zalatujący latem z pobliskich gospodarstw.


Mimo wszystko jeśli będzie słoneczna pogoda to w drodze do bliskiego memu sercu Kluczborka zapomnę o hotelowych gwiazdkach i gwiazdeczkach, zaopatrzę się w dodatkowe mydełko i znów się tu zatrzymam na rozkoszne saunowe rytuały i jestem pewien, że podobnie jak ostatnim razem nie będzie to czas zmarnowany. Oczywiście jeśli znów będzie słoneczna pogoda w drodze do Kluczborka.



________________________________________________________________________________________________________


4 sierpnia 2017 Wojsławice



KOTLINA KŁODZKA



28.07.-05.08. 2017 r. BARDO

Podróżując po Kotlinie Kłodzkiej, przejeżdżaliśmy przez bardzkie wrota dziesiątki razy. Nigdy jednak nie zatrzymaliśmy się tutaj choćby na chwilkę. A przecież dzięki swojemu położeniu, to doskonały „punkt wylotowy” na sporo pobliskich atrakcji we wszystkich kierunkach geograficznych. Okalają Bardo (mniej więcej 20 minut samochodem) Kamieniec Ząbkowicki, Złoty Stok, Kłodzko, Srebrna Góra i Ząbkowice Śląskie. Ale i samo Bardo nie ma się czego wstydzić. Jednym z powodów, dla których chciałbym tu jeszcze wrócić, jest fantastyczny piętnastokilometrowy spływ pontonowy Nysą Kłodzką.


29.07.2017 r. ROMANTYCZNY PAŁAC MARIANNY ORAŃSKIEJ W KAMIEŃCU ZĄBKOWICKIM. Zbudowany za kilka ton złota.

Piękna wydmuszka autorstwa Schinkla i Martiusa. Wyrafinowana kompozycja stylów: od neogotyku po neorenesans. Smacznie przyprawiona motywami sztuki mauretańskiej. Jestem oczarowany.

Podobno za trzynaście lat architektura pałacu, a także ogród ze stuletnimi bluszczami i 27 fontannami, mają odzyskać dawną świetność. Trzymam kciuki.

Może też kiedyś przywrócony będzie dawny urok wnętrzom pałacu. Dzisiaj można je podziwiać jedynie na prezentowanych tutaj starych fotografiach.


30.07.2017 r. ZĄBKOWICE ŚLĄSKIE 

Szlakiem Frankensteina. Krzywa Wieża, Izba Pamiątek Regionalnych i malownicze ruiny zamku. W wabieniu turystów wszelkie chwyty dozwolone. Jako że w czasach niemieckich Ząbkowice nosiły nazwę Frankenstein, możemy tu znaleźć sporo miejsc i gadżetów poświęconych tej groteskowej postaci z powieści Mary Shelley. W podziemiach domu rycerza Kauflunga znajduje się też mroczne laboratorium dra Frankensteina zaprojektowane w iście hollywoodzkim stylu. Dzieciaki mają frajdę.


03-05.08.2017 r. NIEMCZA + ARBORETUM W WOJSŁAWICACH

W drodze do coraz piękniejszego ogrodu botanicznego w Wojsławicach radzę omijać senne miasteczko (zwłaszcza ponurą kawiarnię) i kiepski hotel - szerokim łukiem. Jedyne co tu można polecić to wycieczkę rowerową z hotelu do Arboretum.



________________________________________________________________________________________________________


18. lipca 2017 Wrocław 



TRÓJPODZIAŁ TORTA


Przestrzegając błahych praw 

można bezkarnie łamać wielkie.

George Orwell, „Rok 1984”



Oglądając transmisję sejmową, oczy przecierałem ze zdumienia. Deja vu? Znów ktoś, tym razem pan Władysław Kosiniak-Kamysz, w otoczonym przez policję sejmie zobaczył światełko w tunelu. Więcej. W oczach pani Katarzyny Lubnauer z Nowoczesnej, prezydent Andrzej Duda odzyskał szacunek, a pan Grzegorz Schetyna już już wyrzucał niekonstytucyjną ustawę O Sądzie Najwyższym do kosza. Ale to jeszcze nic. Pan Paweł Kukiz wręcz oszalał z radości, gdy usłyszał, że prezydent wysłuchał jego „kilku uwag” dotyczących ustawy o KRS i zdaniem posła -  „zdemokratyzował” ją. Pan Kukiz z wdzięczności nawet ucałował ekran telewizora. 


Tak więc, opozycja ucieszyła się. Bezrefleksyjnie. Jej zdaniem, prezydent wykonał ruch w dobrym kierunku. Również dziennikarze niezależnych mediów nie od razu i nie wszyscy zdali sobie sprawę, że jest to gest pod publiczkę, który tylko pudruje niekonstytucyjną „reformę” sądów. Nikt rozsądny nie miał i nie ma najmniejszych złudzeń. Prezes nie cofnie się ani o krok. Tak czy owak przejmie pełną kontrolę nad sądownictwem i państwo policyjne już niedługo stanie się faktem. Pan prezydent wie o tym doskonale i nie ma nic przeciwko temu. Może chociaż czystki trochę odwloką się w czasie? Mało prawdopodobne. Zemsta jest słodka. To tylko pan prezydent poczuł się co nieco niedowartościowany, bo chciałby mieć w tym haniebnym dziele trochę większy udział.


Nie dziwię się, że pan prezydent zyskał wdzięczność Kukiz 15. Ta partia, jak to obrazowo ujął Adrian Zandberg, ściga się z PiS do prawej ściany. Jest więc wymarzonym środowiskiem politycznym dla tego pana, którego kolor brunatny nie odstręcza. Kto jeszcze się łudzi, że respektuje on, choćby w najmniejszym stopniu, racje jakiejkolwiek cywilizowanej opozycji? Nasz narcystyczny prezydent niesiony na fali plebiscytów popularności, pragnie zachwytów swojego fanklubu, który może w przyszłości, kto wie, przeistoczy się w jego własne zaplecze polityczne. Kukiz 15, który jest wiecznie „za a nawet przeciw” PiS, balansuje w sondażach popularności i, jak kania dżdżu, potrzebuje wymiernego propagandowego sukcesu przed najbliższymi wyborami. 


Panowie Kukiz i „Adrian” tej miłości nie skonsumują. Pan prezes nie pozwoli aby ci panowie, jak jakieś „zdradzieckie kanalie”, knuli za jego plecami. Jak będzie trzeba rozda kostki cukru lub ściągnie cugle. Prezes pragnie nieograniczonej władzy i nic go nie powstrzyma. Na czele obecnej partii władzy stoi, nienawidzący swoich politycznych oponentów, rewanżysta. Mający silne poparcie polskiego kościoła i jego duchowego przywódcy Rydzyka, przeciwnik „zgniłego zachodu” i europejskich standardów. Mentalnie wyprowadzili nas już poza Unią Europejską. Formalnie pozostaniemy w niej tak długo, jak długo popłyną stamtąd do Polski jeszcze jakieś dotacje.


Po zniesieniu trójpodziału władzy, nie każdy z nas od razu odczuje niekorzystne zmiany. Z czasem dopiero wszyscy, bez wyjątku, zaczniemy się bać, kiedy to zdamy sobie sprawę, że nie należymy wyłącznie do siebie samych. Staniemy się własnością autorytarnego narodowo-katolickiego państwa, reprezentowanego przez zacofanych funkcjonariuszy Kościoła i fanatycznych polityków PiS. Póki co, będą nas obserwować i jak będzie trzeba to się nami zaopiekują, bo wiedzą najlepiej co jest dla nas dobre i jak mamy żyć. W końcu i my to będziemy wiedzieć. I tak, ta anachroniczna zaściankowa kontrrewolucja, czerpiąca natchnienie z epoki feudalnej, dobiegnie końca. Przynajmniej tak im się marzy.


Ale dzisiaj jeszcze większość z nas, jeśli nie popiera dobrej zmiany, woli zajmować się opalenizną własnej skóry, zachwycać parą książęcą wizytującą nasz piękny kraj, rozmawiać o pogodzie i innych fantastycznych duperelach bo przecież polityka jest taka brudna i nie zasługuje na naszą uwagę, no i naturalnie nas osobiście nie dotyczy. A gdyby nawet. W końcu PRL Edwarda Gierka nie był taki straszny. A w ogóle, to świetnie damy sobie radę i bez tej wścibskiej lewackiej i zniewieściałej Unii Europejskiej. Przecież Unia jest taka naiwna nie zdając sobie sprawy, że zniszczy naszą cywilizację zmuszając nas do przyjęcia muzułmańskich terrorystów. To od nas powinna się uczyć jak ma wyglądać zdrowa demokracja białych, heteroseksualnych katolików.



PS  Tak, to jest absolutny koszmar niemocy. Zdaję sobie sprawę, że ten mój tekst to tylko jeszcze jeden bezprzykładny wyraz frustracji. Wiem też, że uczucie rezygnacji nie jest najwłaściwszą odpowiedzią na to co się w naszym kraju dzieje. Rozum podpowiada, że mimo wszystko trzeba coś robić, nie poddawać się, próbować rozmawiać, głośno protestować. Nie potrafię jednak od dłuższego czasu otrząsnąć się z przygnębienia wynikającego z poczucia bezsilności. Jestem przekonany, że tej katastrofy już nic nie powstrzyma. Od kiedy lekcje obywatelstwa zamieniliśmy na katechezę, to sami zgotowaliśmy sobie taki los. Niestety, dla tych, którzy mają trochę więcej optymizmu niż ja pozostała już pewnie tylko ulica. Przeraża mnie, że to dla tych nielicznych najbardziej zdeterminowanych nie może skończyć się dobrze. Władza uczy się na swoich błędach i już wszyscy policjanci wiedzą, że ich paralizatory nagrywają.




________________________________________________________________________________________________________


4 czerwca 2017  Wrocław 



WERNISAŻ WYSTAWY FOTOGRAFICZNYCH PORTRETÓW PROFESORÓW AKADEMII SZTUK PIĘKNYCH WE WROCŁAWIU - AUTORSTWA JACKA SAMOTUSA. WYSTAWA NOSZĄCA TYTUŁ „KADR” PREZENTOWANA JEST W GALERII NEON WE WROCŁAWIU. KURATOREM PROJEKTU JEST BOŻENA SAMOTUS.  (01.06.2017)


Wstęp do katalogu


Szanowni Państwo,

Dzisiejszy, kolejny już event związany z obchodami 70-lecia wrocławskiej uczelni, towarzysząca mu wystawa oraz album to jeden z najodważniejszych i tajemniczych w swojej treści i realizacji projekt. Proces powstawania trwał kilkanaście miesięcy i jestem przekonany, że każdej ze stron dostarczył równą ilość emocji. Moje spotkanie z Jackiem Samotusem odbyło się prawie dwa lata temu. Polecony przez Mirę i Jaromira wkroczył do mojego gabinetu skromny człowiek z portfolio czarno-białych fotografii, na których dominowały portrety bohaterów oskarowych gali. Przedstawiona mi propozycja współpracy polegała na krótkim, acz dosadnym stwierdzeniu, że to ja załatwiam zgodę od artystów na kontakt i sesję fotograficzną, a On z Bożeną zabiera się do roboty i jak skończy to da znać... Ma to być fajna zabawa dla portretowanych, a dla Niego sentymentalny powrót do czasów studiów we Wrocławiu. Efektem pracy będzie seria fotograficznych ujęć profesorów i rektorów wrocławskiej uczelni, która wyeksponowana w Galerii NEON zostanie w iście hollywoodzkim stylu otwarta 1 czerwca. Dzierżąc w dłoni kryształowe kielichy pełne szlachetnych trunków w asyście studentów i przy dźwiękach stosownej muzyki, odsłonimy serię wyjątkowych portretów. Wierzę, że większość z nas, uczestników tego projektu, do ostatniej chwili pozostanie w napięciu i w oczekiwaniu na…


Życzę wszystkim dobrej zabawy, satysfakcji i radości z obcowania z wystawą i albumem.

Z pozdrowieniami


Piotr Kielan


(mnie też trawi ciekawość)


––  ––  ––


Gombrowicz ma rację twierdząc, że „człowiek jest najgłębiej uzależniony od swego odbicia w duszy drugiego człowieka...”. Nie ukrywam, że z napięciem wyczekiwałem chwili prezentacji mojego portretu. Nerwowo i z trudem skrywanym lękiem, zerkałem na każdy, z hukiem odsłaniany podczas wernisażu wizerunek profesora, szukając swojej facjaty...


 no cóż....


Poznałem swój portret w ułamku sekundy, po charakterystycznym krześle w paski, na którym Jacek Samotus posadził mnie podczas fotograficznej sesji. Ten portret podpisany był też moim nazwiskiem... ale był to portret jakiegoś innego człowieka (może Doriana Graya?), na pewno człowieka którego nie znam i co gorsza nie mam ochoty poznać. Zwłaszcza ten dziwaczny uśmieszek nie budził mojej sympatii.


Nie mam tu pretensji do autora portretu. To dobra staroświecka szkoła czerpiąca, jak sądzę, swoje inspiracje z filmu noir z przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Są to wyrafinowane, mroczne i intrygujące dwuznacznością portrety, zwłaszcza w odniesieniu do płci męskiej, bo chwilami, portretowanym damom autor trochę nazbyt schlebia. Może dlatego, że czasy tajemniczych femme fatale już bezpowrotnie minęły.


Jacek Samotus pewnie tak mnie postrzega i ma do tego, jak każdy artysta, absolutne prawo. Spotkaliśmy się po raz pierwszy w dniu sesji fotograficznej. Poznałem też wówczas jego uroczą żonę Bożenę, kuratora wystawy profesorskich portretów i zapewne współautorkę imponującego hollywoodzką dramaturgią wernisażu. Czasu na bliższe poznanie nie było zbyt wiele. 


Szkoda, że ten portret nie do końca odzwierciedla to jak chciałbym być postrzegany, a na pewno nie prezentuje wizerunku kogoś, kim chciałbym być.

W pięknie wydanym albumie Jacek Samotus napisał: Jestem głęboko przekonany, że Marek w swoim drugim życiu miałby tajemniczy sklep z zabawkami.

W roli sklepikarza, pewnie miałbym, Jacku, notorycznie manko.



________________________________________________________________________________________________________


29 grudnia 2016 Wrocław 



PTASZKI W KLATCE


"Czegóż płaczesz? - staremu mówił czyżyk młody -

Masz teraz lepsze w klatce niż w polu wygody".

"Tyś w niej zrodzon - rzekł stary - przeto ci wybaczę;

Jam był wolny, dziś w klatce - i dlatego płaczę".

Ignacy Krasicki "Bajki i przypowieści"


Chylę czoło przed grupą posłów, która w proteście wobec bezprawia, w imię szacunku dla elementarnych praw człowieka, zdecydowała się nie opuszczać murów Parlamentu. Ich przynależność partyjna nie ma dla mnie tutaj większego znaczenia. Wiemy doskonale, że były, są i będą, przypisywane im skrajnie różne, także brudne, intencje. Jednak najważniejsze jest to, co to oznacza dla kiełkującego społeczeństwa obywatelskiego. 

Myślę, że dla tych z nas, dla których pojęcie wolności w osobistej drabince wartości, znajduje się na samym szczycie, blokowanie sejmowej mównicy ma wymiar symboliczny.


Wiemy z historii, że takie symbole potrafią w wyjątkowych sytuacjach, obudzić ducha solidarności - jednoczyć i porywać do bezinteresownego pokojowego działania. I tego nie wolno lekceważyć. Już prawie wszystkie instytucjonalne gwarancje wolności przestały funkcjonować. "Dla naszego dobra" obecna władza zawiesiła je na kołku. Przestrzeganie praw jednostki zależeć może teraz od kaprysu władzy. Jedynym, jeszcze skutecznym sposobem oporu wobec bezwstydnego ich łamania (takich przykładów nie brakuje), pozostał obywatelski sprzeciw.


Trudno zignorować fakt, że znacząca część polskiego społeczeństwa w pełni akceptuje funkcjonowanie w rzeczywistości zakłamanej. Całkiem świadomie i z własnej nieprzymuszonej woli, jak w Matrixie, łyknęła morfeuszowską niebieską tabletkę zapomnienia. Bez zmrużenia oka, zrezygnowała z części swoich obywatelskich praw do wolności na rzecz iluzorycznego, ale jakże błogiego poczucia bezpieczeństwa, którym podobnie jak w PRLu, kusi każda paternalistyczna władza.


Prawa osobiste i wolności polityczne nie są w tej grupie Polaków wartościami, którymi szczególnie zawracają sobie głowę. Podobnie jak potrzeba świadomego samostanowienia, pozwalającego na dokonywanie racjonalnych wyborów na własny rachunek, której towarzyszy akceptacja i szacunek dla prawa innych ludzi do odmiennych wyborów. Zwłaszcza, że prawa człowieka postrzegane są przez nasz konserwatywny kościół i obecnie rządzących jako zagrożenie dla ich nieograniczonej autorytarnej władzy.


Fala imigracji w Europie Zachodniej, która wymknęła się spod kontroli, niefortunne zaproszenie imigrantów przez Angelę Merkel i wreszcie apel do wszystkich państw Unii o solidarne przyjęcie uchodźców, a wszystko to w cieniu terrorystycznych tragedii - w Polsce obudziły silne nastroje ksenofobii i panicznego lęku przed nieobliczalnym obcym. Natychmiast podchwycili to rodzimi populiści, strasząc egzotycznymi chorobami, dolali oliwy do ognia, sięgnęli po władzę i od roku brutalnie ,"meblują" nasze życie.


Swojego przywódcę nazywają wielkim strategiem, ale bardziej przypomina on ucznia czarnoksiężnika, nie zdającego sobie sprawy jak bardzo destrukcyjne siły w narodzie obudził, jak obrzydliwe demony ludzkiej natury nieustannie wyzwala. Pospołu z katolickim klerem i związkiem zawodowym karmi te potwory strachem, nienawiścią, pogardą i zemstą. Na razie tylko mury rosną, rosną i rosną... Za tymi murami, w getcie, zamyka swoich oponentów - ludzi gorszego sortu, obrońców ubeków, malwersantów i złodziei, niebezpiecznych puczystów. Odziera z godności i szczuje wierne amstaffy i pitbulle…


Pewnie wydaje mu się, że nad tym wszystkim zapanuje, że w ten sposób tylko konsoliduje swoich zwolenników, że tak sprytnie zarządza strachem. A rewolucji dokona w białych rękawiczkach, ukryty za plecami powolnych mu funkcjonariuszy. Niestety, nie musi niczego uwalniać. Jak nasze demony dostatecznie urosną, uwolnią się same i zaczną siać spustoszenie i długo nikt nad nimi nie zapanuje. I będziemy mieć drugie Bałkany w środku Europy.


Ostatnie wybory pokazały nam, jak duża część społeczeństwa, w tęsknocie za państwem opiekuńczym, wybrała ucieczkę od wolności. Ale tego samego politycznego wyboru populistów dokonała też polska anachroniczna prawica, która ma swoją własną kuriozalną definicję wolności. Już od dawna idzie pod prąd cywilizacyjnych przemian społeczno-obyczajowych, jakie w Europie Zachodniej dzisiaj są już standardem: takich jak: tolerancja, równouprawnienie i wolność światopoglądowa.


Na przekór im, nasza prawica domaga się nieskrępowanego prawa do wyrażania nienawiści, nietolerancji i dyskryminacji, pochwały ksenofobicznego nacjonalizmu, ciasnego etnocentryzmu i akceptacji antymniejszościowych fobii. Pragnie nas uszczęśliwić zagrzebując w głębokich grajdołach podzielonej Europy. Znienawidzoną polityczną poprawność chce zastąpić mową nienawiści. A jej koronnym argumentem jest rzekoma akceptacja przez lewaków (do tego wora wrzuca się każdego kto nie podziela ich poglądów) religijnego terroryzmu, wynikająca z bezkrytycznego stosunku do agresywnego islamu.


Wygląda na to, że polska tradycjonalistyczna prawica i polscy liberałowie o lewicowym zabarwieniu, żyją na mentalnych antypodach. Są jak rewers i awers. Niby dzielą wspólną przestrzeń, ale nie mają ze sobą nic wspólnego. To co dla jednych jest białe, dla tych drugich jest zawsze czarne, a to co czarne jest zawsze białe. Co gorsza, prezes ma rację, mówiąc z trybuny sejmowej, że naszej prawicy nikt nie przekona, że białe jest białe a czarne jest czarne. Tak więc, podejmowanie jakichkolwiek prób racjonalnego dialogu, jest ex definitione, przelewaniem pustego w próżne.


W świadomości społecznej neoliberalna gospodarka rynkowa poniosła druzgocącą i nieodwracalną klęskę. Utożsamia się z nią liberałów o proweniencji konserwatywno-prawicowej. Czas, aby do głosu doszli liberałowie, którzy świadomi są konieczności zbudowania w Polsce nowoczesnego liberalnego państwa opiekuńczego w ramach demokracji rynkowej. Czas, aby powstał ambitny program naprawy Państwa, które powinno być sprawiedliwe społecznie i bezpieczne zarazem, ale też tolerancyjne i bezkompromisowe w obronie zarówno wszystkich mniejszości jak i wolności indywidualnej obywatela.



________________________________________________________________________________________________________


18.12.2016



SZCZERBY I WYRWY USTROJOWE


Kabarety będą miały używanie. Banalne powiedzonko „muzyka łagodzi obyczaje” wypowiedziane przez poczciwego posła opozycji z mównicy sejmowej, wywołało „reakcję łańcuszkową” i nabrało w konsekwencji cech orwellowskiego dwójmyślenia.


Władzy publicznej w Polsce, tej o feudalnym zabarwieniu, zawsze brakowało poczucia humoru, gorzej jeśli brakuje jej profesjonalizmu. Jak widać, jeśli marszałkiem sejmu zostaje osobnik intelektualnie niesamodzielny, bezkrytycznie karny i uległy woli przywódcy, czyli do tej zaszczytnej i odpowiedzialnej funkcji nieprzygotowany, może być niebezpiecznie.


Biorąc pod uwagę brutalne metody działania jego środowiska, na taki kryzys parlamentarny zanosiło się tutaj już od dawna. Nikt się jednak nie spodziewał, że marszałek gubiąc się bezmyślnie w procedurach sejmowych, wywoła „efekt brudnej bomby” poza budynkiem sejmu. A wydawałoby się, że od konsyliacyjnego żartu, do łamania z tępym uporem sejmowego regulaminu, droga bardzo daleka. A jednak…


Błachy z pozoru incydent, który w porę dostrzeżony, łatwo można byłoby naprawić, cofając niemądre restrykcje i puszczając go w niepamięć, przez ambicjonalny upór prezesa PiS, doprowadził do kryzysu parlamentarnego. Wywołał lawinę zdarzeń (z bezsensownym szarpaniem ludzi pokojowo demonstrujących wokół sejmu), które w przyszłości mogą i pewnie wysadzą obecną, autorytarną władzę, z siodła.


Po pierwsze: 

Ta awantura pojednała posłów opozycji w słusznym oburzeniu i zjednoczyła we wspólnym działaniu. Jest to wartość bezcenna; 


Po drugie: 

Wyzwoliła ponadpartykularny, spontaniczny bunt, długo oczekiwany, solidarny akt społecznego sprzeciwu wobec braku elementarnego dialogu, wobec autokratycznych metod sprawowania władzy i systematycznego ograniczania praw i wolności Polaków;


Po trzecie: 

Może wreszcie rozpoczął się autentyczny proces kształtowania społeczeństwa obywatelskiego. Obudzi się pokolenie dwudziesto-trzydziestolatków. Mam nadzieję, że uaktywnią się także ludzie dotychczas zatomizowani w brutalnym procesie tzw. wymiany elit i zaczną się bardziej świadomie i solidarnie konsolidować wokół elementarnych idei wolności i godności człowieka.


Prawdopodobnie tym razem jeszcze ten kryzys parlamentarny rozejdzie się po kościach. Dwa lata do kolejnych wyborów to bardzo dużo czasu i daleka droga do wolności. Jeśli opozycja nie popadnie w hurraoptymizm i nie roztrwoni niepotrzebnie energii na destrukcyjne utarczki, a skieruje ją na konsolidację, jej szansa na wygranie wyborów wzrośnie niepomiernie. Musi jednak zaproponować pozytywny program naprawy Rzeczpospolitej, który społeczeństwo usłyszy i zaakceptuje. Do przeszłości powrotu już nie ma.


Teoretycznie zażegnanie skutków tego kryzysu bez żadnych reperkusji było możliwe, zwłaszcza, że koszty zaniechania były niewspółmiernie wysokie w stosunku do zysków. Zależało to wyłącznie od tego czy władza jest zdolna do kompromisu. A wszyscy doskonale wiemy, że nie, bo władzę niepodzielnie sprawuje osoba do jakichkolwiek ustępstw niezdolna. W dłuższej perspektywie, eskalacja konfliktu dla partii rządzącej oznaczać więc będzie równię pochyłą na samo dno.


Już to kiedyś przerabialiśmy. Tam gdzie zawodzą inne środki legalnej obrony praw i godności jednostki w wyniku działań państwa opresyjnego, w poczuciu niesprawiedliwości budzi się zdrowy ruch obywatelskiego nieposłuszeństwa. W konsekwencji, władza przestaje skutecznie zarządzać strachem. To ona zaczyna się bać. Nie będzie już tak łatwo jak dotychczas manipulować, nie tylko tym nieszczęsnym sejmem, ale i całym społeczeństwem. Niestety, rozpocznie się też dialog gołej dupy z batem, bo na inny władzy autorytarnej nie stać. Zawsze rodzi to nienawiść, a stąd już tylko jeden krok do nieszczęścia.


Liberalno-demokratyczne środowisko ma więc znacznie poważniejszy problem od moralnej i kompetencyjnej kompromitacji władzy. Biorąc pod uwagę wydarzenia ostatnich dni, zobaczyliśmy na własne oczy, że wobec rewolucyjnych i szybko zachodzących zmian w naszym kraju, polska opozycja jest nadal, emocjonalnie reaktywna i intelektualnie bezradna. Pozostaje mieć nadzieję, że panujący obecnie duch wzmożonego sprzeciwu społecznego, takich liderów w sposób naturalny wyłoni. Może jest to tylko kwestią czasu.


Niestety, okazało się równie dobitnie, że opozycyjne partie parlamentarne nie mają przywódców dużego formatu, którym „drzewa nie przesłaniałyby lasu”, którzy potrafiliby uwolnić się od wąskiego myślenia w kategoriach partyjnych interesów. Żaden z nich nie przypomina lidera, który byłby w pełni świadom wagi i skali antydemokratycznego procesu tych zmian, z jakimi mamy w Polsce do czynienia, kogoś kto potrafiłby zjednoczyć wokół siebie myślących demokratycznie polityków, niezależnie od poglądów politycznych i przynależności partyjnych (nie tylko tych o oświeceniowym rodowodzie), aby ten proces „pełzającej dyktatury” próbować wspólnie i z właściwą determinacją zatrzymać.


Polscy liberałowie i polska lewica (pewnie zniechęcone chimerycznym doświadczeniem Palikota) w samobójczy sposób zlekceważyły znaczenie jakie ma dla nowoczesnej Polski laicka edukacja, zlekceważyli konieczność uczciwej lecz bezkompromisowej walki o wolność w sferze światopoglądowej z tymi, którzy się jej panicznie boją i zrobią wszystko żeby jej zabronić. 


NIKT ZA WAS TEGO NIE ZROBI


W sferze socjalnej lewica poniosła już dawno klęskę w konfrontacji z prostymi i brutalnie efektownymi wręcz pomysłami prawicowych populistów, które zachwycają nie tylko polską prowincję. Myślę tutaj wyłącznie o efekcie propagandowym tych pomysłów, bo z racjonalnego i praktycznego punktu widzenia są kosztowne i całkowicie nieskuteczne, a niektóre wręcz szkodliwe.


Na polu walki o nowoczesną liberalną demokrację w Polsce najaktywniejsze są niezależne wolne media internetowe: nieliczna zdeterminowana garstka dziennikarzy i aktywnych w mediach wybitnych intelektualistów z prof. Moniką Płatek, Magdaleną Środą oraz Jerzym Stępniem na czele. Są nie tylko zdolni do przenikliwych racjonalnych analiz systemowych w oparciu o standardy naukowe, ale mają też cywilną odwagę bez ogródek dokonywać realistycznej oceny sytuacji i trafnie prognozować przyszłość. Ważne, że są wśród nich też osoby zaangażowane społecznie. 

Inspirujące są dla mnie chłodne rzeczowe wypowiedzi Marka Borowskiego, Agnieszki Holland, Włodzimierza Cimoszewicza, czy prof. Ewy Łętowskiej.

 

––  ––  ––


Na marginesie.


Przyglądając się cynicznie uśmiechniętej twarzy naszego „władcy dobrej zmiany” opuszczającego gmach parlamentu, który tutaj stanowczo i publicznie zadeklarował zaostrzenie konfliktu z opozycją, zastanawiałem się czy nie uznał on, za przykładem Erdogana, że ten krótkotrwały chaos i spontaniczny protest społeczny jest wymarzonym wręcz momentem na łatwe ujawnienie i pełne rozpoznanie przeciwnika, aby w dającej się przewidzieć przyszłości, krok po kroku, mając wszystkie narzędzia siłowe w swoich rękach, czyli zachowując pozory procedur demokratycznych, metodą salami pozbyć się co bardziej niebezpiecznych oponentów, dokończyć wymiany elit i strachem spacyfikować społeczeństwo i już bez przeszkód budować, jak powiedział prof. Stępień „ordynarną dyktaturę”.


Jednak w naszej zbiorowej pamięci utrwali się jeszcze jeden surrealistyczny obrazek. Groteskowy wyraz twarzy zmęczonego prezesa za szybą samochodu podczas jego nocnej ucieczki z Parlamentu, poprzedzonej szarpaniem ludzi blokujących przejazd wokół niego.

Mam nadzieję, że ten obrazek w świadomości społecznej nabierze symbolicznej wymowy moralnej klęski autorytarnej władzy, która społeczeństwo traktuje jak smarkate dzieci.



________________________________________________________________________________________________________


16.grudnia 2016 Wrocław



EPITAFIUM DLA TRYBUNAŁU



motto:

Sancho się nadziejami łudzi,

Że będzie rządził wyspą całą,

Bo rządzić modnie.

Po co nam sługę ze snu budzić,

By z pragnień tworzył ideały,

A z ideałów zbrodnie.

Jacek Kaczmarski: Teza Don Kichota


Nadzieja umarła. Naiwnie marzyłem (bo w marzeniach lubię być naiwnym idealistą), że kiedyś w Polsce nastanie nowoczesna demokracja konstytucyjna. W realu nie miałem jednak żadnych złudzeń, że Polska państwem demokratycznym nigdy nie była, choć próbowała (formalnie) przez kilkanaście lat zachowywać pozory. Myślę, że nie tylko dla większości naszych krótkowzrocznych przywódców i pomniejszych, pozbawionych wyobraźni, decydentów, zawsze ważniejsze było "skubanie brukselki", czyli korzyści materialne i płynąca kasa z unii europejskiej niż szczere intencje, zbudowania nowoczesnego, wolnego od ideologicznych przymusów systemu społecznego w ramach silnej i bezpiecznej Europy.


Przejęcie władzy nad Trybunałem Konstytucyjnym przez towarzystwo o ograniczonych horyzontach, ten rozdział w historii Polski, prawdopodobnie definitywnie zamyka. Parareligijny system edukacji na długo utrwali zhierarchizowaną feudalną mentalność Polaków. Zahibernuje ją w prostackich radiowych i telewizyjnych audycjach i serialach z udziałem zatroskanych losem prostego parafianina, panów, wójtów i plebanów. "Ubogaci" w ludowym rytmie discopolo. U tak sformatowanych odbiorców, poglądy wcześniej im wdrukowane, internet raczej wzmacnia. Nawet wolny od cenzury, rzadko stymuluje edukacyjny postęp. A pozorna, bo wymagająca intelektualnego przygotowania, wolność wyboru, zawsze dostarcza świetnego alibi dla indoktrynacji i bogatego źródła radosnego krzewienia zabobonu.


Najbardziej przeraża mnie powszechny regres intelektualny, bo dotyczy i będzie dotyczył w coraz większym stopniu także uczelni wyższych (uniwersytetów i akademii), które już teraz systematycznie karleją ulegając chorym ideologicznym wpływom na naukę różnej maści abderytów. Regres ma też charakter systemowy. Uczelnie, w pogoni za modnymi ofertami i szczegółową specjalizacją, uzyskaną w jak najkrótszym czasie - zamieniają się w szkoły zawodowe. Zawsze zgadzałem się z prof. Dołowym, który uważa, że każda uczelnia, nie tylko ta dbająca o wysoki poziom, nie może rezygnować z dawania studentom ogólnego intelektualnego i kulturalnego "backgroundu", daleko wykraczającego poza zawodową specjalizację. 


Poza tym, w szkolnictwie, jak dotąd, nie wymyślono nic lepszego od renesansowego kształcenia, integrującego odmienne dyscypliny artystyczne i naukowe. Jak ważne jest to w procesie kształtowania kreatywnych nietuzinkowych osobowości, widać szczególnie wyraźnie w uczelniach artystycznych. Rugowanie malarstwa, rysunku i rzeźby (przedmiotów, które powinny właśnie taką elementarną rolę "backgroundu" pełnić) z egzaminów wstępnych i programów kształcenia, to jaskrawy przykład degradowania akademii do artystycznego i intelektualnego poziomu pomiędzy szkołą rzemiosł artystycznych a kołem gospodyń wiejskich. Jeśli nie chcemy kształcić udatnych kopistów, w uczelniach artystycznych musi być miejsce na swobodny eksperyment, prowokujący do samodzielnego myślenia, kojarzenia faktów, do artystycznej analizy i syntezy. Inna sprawa kto to powinien robić.


Właśnie, kto? Coraz częściej słyszeć będziemy bezwstydny bełkot kołtuna, aż przestaniemy się zastanawiać, jak to możliwe, że ignorujący elementarną wiedzę naukową cymbał, może mieć naukowy tytuł profesora (bo że "belwederski" to już mnie nie dziwi). Praca naukowa profesora nie ogranicza się wyłącznie do badań naukowych. Profesor ma obowiązek uczyć studentów kreatywności i dojrzałego niezależnego myślenia, nie mówiąc już o zdrowym rozsądku. A do tego niezbędne jest obiektywne przekazywanie osiągnięć wiedzy naukowej bez ideologicznych uprzedzeń. To nie jest zadanie dla intelektualnych troglodytów we frakach z zapiętymi na ostatni guzik kamizelkami, uczących się Biblii na pamięć.


Ale nie wszystko będzie dołować. Notowania naszych, zresetowanych przez nowe polityczne realia i wizje prezesa, narodowych szowinistów - rosną, i nie mam złudzeń, będą nadal rosnąć. Możemy sobie mydlić oczy historycznymi bajkami, bawić się porównaniami z egzotycznymi odmianami innych współczesnych demokracji, cytować mądrych myślicieli i ekspertów konstytucyjnych. Możemy mitologizować po amerykańsku jakieś abstrakcyjne pojęcia, wydumane imperia dobra i zła, ale dla ofiary prześladowanej, w wyniku ustrojowych i ideologicznych eksperymentów, i nierzadko, osobistych resentymentów, nie ma to praktycznie najmniejszego znaczenia.


Każdy kto jest trochę bardziej wrażliwy, prostolinijny, ale przede wszystkim zdolny do samodzielnego myślenia, rozumie co znaczą dzisiaj w cywilizowanej Europie - prawa człowieka. Są to prawa, których NIE WOLNO RELATYWIZOWAĆ (bez wyjątku: ani kulturowo, ani religijnie ani płciowo). Inna sprawa co z tą wiedzą każdy z nas robi. Żyjemy znów w ciekawych czasach, w których musimy dokonywać prostych i trudnych zarazem wyborów. Droga do realnej dyktatury zajmie nam prawdopodobnie jeszcze parę lat. To pracowity czas dla szczerych entuzjastów nowego opiekuńczo-represyjnego ustroju. Widzą oni doskonale co się wokół nas dzieje, ale naiwnie wierzą, że szczytny cel uświęca środki i nie liczą się z żadnymi fanaberiami, żadnymi kosztami, żadnymi ofiarami.


Rozumiem, że jest to jeszcze jedna, ostatnia szansa dla tych, których godność bezdusznie podeptano w początkach poprzedniej transformacji i tych którzy nie potrafili lub nie mogli odnaleźć się w brutalnym balcerowiczowskim matrixie. Najgorsze, że jest to też znakomita okazja, wymarzony raj dla, bez wyjątku, obskuranckiego kleru, który zamierza, pod swoim butem, zaprowadzić w naszej ojczyźnie powszechny spokój. Zachęta dla tych, którzy nie przebierając w środkach, zechcą uwolnić "Suwerena" od tych wszystkich "zdemoralizowanych" odmieńców, liberałów i lewaków - "leczyć ich lub masakrować”.


Tak więc, to świetny czas dla natchnionych prawicowych fanatyków, zapiekłych rewanżystów i zahukanych katolików, ale przede wszystkim dla nieprzebranej rzeszy oportunistów i ich błyskotliwych karier. To oni wokół nas będą siali największe spustoszenie. Poza nielicznymi wyjątkami, polskie elity intelektualne, podzielone odmiennymi partykularnymi interesami, ludzkimi lękami i naturalną potrzebą osobistego szczęścia, zapragną świętego spokoju. Mają już niemałe doświadczenie, wyniesione z PRLu, jak uprawiać bezczelną TAKIJĘ. Za sprawą Czesława Miłosza i jego "Zniewolonego umysłu" wiemy już wszystko o KETMANIE.



________________________________________________________________________________________________________


10 listopada 2016  Wrocław

 


CO W TRAWIE PISZCZY


Podobno nie od dziś wiadomo, że jeśli chcesz dowiedzieć się kto wygra wybory - pytaj taksówkarza.


Świtało już gdy wsiadałem do tego rozklekotanego mercedesa. Taksówkarz zapytał mnie znienacka: 


- Co pan myśli o Donaldzie Trampie?

  Odpowiedziałem, trochę niegrzecznie - pytaniem:
- Jeśli my mamy niemądrego (użyłem mocniejszego słowa) prezydenta to dlaczego inni nie 

  mieliby go mieć?
  Obruszył się:
- On nie jest idiotą. Jest mądrym, wykształconym człowiekiem.
- Czy mądry, wykształcony człowiek łamie prawo, którego powinien strzec i na dodatek nie

  zdaje sobie sprawy z konsekwencji?
- Gdyby nie prezes pewnie postępowałby inaczej.
- No tak ale jest już dużym chłopcem i powinien mieć własne zdanie i nie zmieniać go pod 

  czyimś wpływem.

  Nie przekonałem go, więc po chwili wahania, dodałem:

  Czy ktoś, poza szaleńcem, wsiadłby do pańskiej taksówki wiedząc, że nie będzie pan 

  przestrzegał przepisów drogowych?


Niechętnie przyznał mi rację. Zmienił temat i przez chwilę porozmawialiśmy o pogodzie. Kiedy kontemplowałem za oknem taksówki widok złotej jesieni, nagle wrócił do przerwanej rozmowy i poinformował mnie stanowczo o przyczynach SLYNNEGO zamachu na innego prezydenta… 


Na szczęście nie jechaliśmy zbyt daleko - tylko na Hirszfelda 12.


WŁAŚNIE DO TAKIEJ TAKSÓWKI WSIADŁO WCZORAJ PARĘ MILIONÓW AMERYKANÓW



________________________________________________________________________________________________________


11 sierpnia 2016



ŚLĄSKA PALLAS


Wszyscy znamy ją i chlubimy się Marią Skłodowską-Curie, którą zresztą Francuzi uważają za swoją rodaczkę. Podziwiamy ją nie tylko za to, że dwukrotnie otrzymała nagrodę Nobla, ale jako jedyny uczony otrzymała ją w dwóch odrębnych dziedzinach nauki: fizyce i chemii. Chapeau bas.


Jednak niewielu z nas słyszało o świdniczance Marii Kunic zwanej „Śląską Ateną”. 

Mówiono o niej też, że jest „Drugą Hypatią”, bo tylko z kobietą tak wybitną jak ta legendarna aleksandryjska uczona, żyjąca na przełomie IV i V wieku, można było wówczas porównywać naszą genialną astronomkę.


Była w XVII wieku najwybitniejszym naukowcem-astronomem na świecie. Chociaż jak na osobowość o renesansowym formacie przystało, nie była jej obca medycyna, matematyka i historia, a także muzyka (grała na lutni), śpiew i malarstwo. Była kobietą wyzwoloną, jedną z pierwszych nietuzinkowych emancypantek.


Prawdę powiedziawszy, w młodości zajmowała się też astrologią i horoskopami, co jednak w tamtych czasach nie było czymś dziwnym. Jednak kiedy za namową matematyka i astronoma Eliasza Kreczmara zajęła się poważnie pracą naukową, odmówiła układania horoskopów nawet królowi Janowi Kazimierzowi.


Przyjaźniła się ze znakomitymi uczonymi swojej epoki, jak choćby z Janem Heweliuszem, francuskim astronomem Ismailem Bouillaudem czy Johannem Albrechtem Portnerem z Ratyzbony, z którymi prowadziła wieloletnią korespondencję. Znała biegle siedem języków: łacinę, grekę, francuski, niemiecki, włoski, hebrajski i polski.


Jest autorką dzieła: Urania propitia, (Przystępna astronomia), które wydała własnym sumptem w Oleśnicy, w języku niemieckim i po łacinie. Opracowała w nim nowe tablice astronomiczne, tzw. Efemerydy, upraszczając słynne Tablice Rudolfińskie Johannesa Keplera i korygując jego błędy w obliczeniach ruchu planet. Jest to też pierwsze dzieło astronomiczne, w którym zawarto efemerydy faz Wenus.


Niestety, większość jej naukowego i artystycznego dorobku spłonęła podczas pożaru Byczyny w 1656 roku, dokąd zmuszona była przenieść się ze Świdnicy. Wygnały ją: wojna trzydziestoletnia i prześladowania religijne, które towarzyszyły jej przez całe życie. Spłonęły też medykamenty i narzędzia do ich wytwarzania, będące podstawą jej egzystencji, pozwalające na wykonywanie zawodu lekarza i aptekarza.


Nie wolno też zapominać, że dla kobiety żyjącej w tamtych czasach uprawianie nauki, a zwłaszcza astronomii, było zajęciem wysoce niebezpiecznym. Pal sześć jeśli kobiety uchodziły za dziwaczki, gorzej gdy posądzano je o bluźnierstwo. Palenie czarownic na stosach nikogo nie bulwersowało.


W dowód szacunku i uznania dla dokonań Marii Kunic, jeden z kraterów na planecie Venus nazwano Cunitia. Nie jestem pewien czy świdniczanie są świadomi jak wyjątkowy posiadają skarb.


PS 

Dzisiaj mamy noc spadających gwiazd, jakiej nie było już od dawna. Miłośnicy astronomii mogą oglądać na niebie wyjątkowo duży i piękny deszcz meteorów Perseidów. Po godzinie drugiej nad ranem może ich zapłonąć nawet 200 na godzinę.



________________________________________________________________________________________________________


10 sierpnia 2016 · Wrocław 



PRZYSTANEK ŚWIDNICA  (29.07. - 31.07. 2016)


W drodze do Świeradowa Zdroju zatrzymałem się na dwa dni w Świdnicy (w hotelu Fado), między innymi z zamiarem obejrzenia dwóch perełek wpisanych na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO: Kościołów Pokoju - w Świdnicy i Jaworze. Z Dolnego Śląska jeszcze tylko wrocławska Hala Stulecia znalazła się na tej ekskluzywnej liście.


Te dwa ewangelickie kościoły to największe w Europie budowle wykonane z drewna, piasku, gliny i słomy. Kiedyś były tutaj takie trzy obiekty, ale ten w Głogowie spłonął w 1758 r. po uderzeniu pioruna. Wszystkie zaprojektował wrocławski architekt Albrecht von Sabisch, a budowa każdego z nich trwała około jednego roku. Powstały po zakończeniu trzydziestoletniej masakry paneuropejskiej, inspirowanej przez żądnych władzy fanatyków religijnych, rzezi która pochłonęła ponad 8 milionów ludzi, w większości cywilów. Cały Dolny Śląsk był kompletnie zrujnowany i wyludniony.


Mimo przegranej wojny z protestantami, austriacki cesarz, katolicki bigot, Ferdynand III Habsburg, w myśl zasady „czyja władza tego religia”, zabronił na terenach swojej monarchii uprawiania jakichkolwiek wyznań poza rzymskokatolickim. Jednak naciskany przez Szwedów, którzy trzykrotnie spuścili mu lanie, łaskawie zgodził się na wybudowanie, poza rogatkami miast, trzech kościołów protestanckich pod warunkiem, że budowle zostaną wykonane z nietrwałych materiałów i nie będą przypominały swym kształtem tradycyjnych kościołów.


Nie pojmuję, jakim to cudem te kruche budowle dotrwały do naszych czasów. Przecież nie była to ostatnia zawierucha w historii Dolnego Śląska. Mam upartą nadzieję, że już nigdy żadna wojna nie zawita w naszych stronach, a mówiąc to, myślę o całej Europie. Ale zdaję sobie sprawę, że zależy to wyłącznie od naszych przywódców, tych których sobie wybieramy lub nie wybieramy w demokratycznych wyborach. Nie tylko powinniśmy patrzeć im na ręce, ale uważnie przysłuchiwać się ich publicznym wypowiedziom.


Eustachy Rylski w wywiadzie dla „Newsweeka” powiedział niedawno: „Niesymetryczne i ostre jak brzytwa podziały między plemionami w Europie to nic szczególnego. Pod jednym warunkiem, że władza integruje, a nie dzieli i szczuje. Bo jeżeli dzieli i szczuje, to prowadzi nas na Bałkany sprzed 20 lat…” Już Wolter zauważył kiedyś trafnie, że jeśli chcesz wiedzieć kto naprawdę tobą rządzi, dowiedz się kogo nie wolno ci krytykować, dodałbym jeszcze - komu nie wolno się sprzeciwiać. 


Nie wybieramy sobie w demokratycznych wyborach tego „uduchowionego” towarzystwa w czarnych sukienkach, które od wieków uwielbia czarować nas górnolotnymi frazesami na temat umiłowania, ubogacania i miłosierdzia. W naszej okolicy te słowa z prawdziwą miłością i tolerancją, niewiele mają wspólnego, bo niewiele wspólnego mają z cywilizowaną humanistyczną etyką, która obowiązuje w zachodnich demokracjach. Katolicki kler to mistrzowie odwróconych znaczeń słów i pojęć, od których uczą się manipulowania ludźmi kolejni dyktatorzy na peryferiach Europy.


Historia Europy niczego nas nie nauczy tak długo, jak długo będzie pisana na doraźne zamówienie  władzy, zwlaszcza tej zblatowanej z kościołem. W Polsce znów zabrakło czasu na zbudowanie i utrwalenie demokracji. Może jednak, biorąc pod uwagę silną pozycje Kościoła Katolickiego, nigdy nie było takiej szansy. Skończyło się na marzeniach. Wiarę w szybki postęp mentalnej integracji z Europą Zachodnią utraciłem już 26 lat temu, kiedy po raz pierwszy złamano konstytucję. 


Kościół katolicki nie musiał zbyt długo przypominać władzy solidarnościowej o jej zobowiązaniach wobec niego z czasów stanu wojennego, kiedy grał na dwa fronty, wspierając opozycję i mizdrząc się do peerelowskiej władzy. Wystarczyło aby pstryknął palcem na słabego politycznie premiera Mazowieckiego (nomen omen), aby ten, licząc na polityczne poparcie Kościoła, skwapliwie i bez skrupułów złamał obowiązujące prawo, wprowadzając religię do szkół tylnymi drzwiami.


Dzisiaj Kościół, pracowicie pierze młode umysły w przedszkolach i szkołach. Mozolnie gwałci prawo każdego człowieka do świadomego wyboru własnego światopoglądu. Uporczywie krzewi szkodliwe zabobony. A i gwałt cielesny nie jest mu obcy. Skrzętnie wychowuje sobie posłusznych poddanych. I każe jeszcze za to sowicie siebie wynagradzać. Nie, nie odpuści sobie bestialskiej ustawy aborcyjnej. Ma dużo czasu, więcej niż przemijający politycy, którzy też muszą się przecież wyżywić i pragną jak najdłużej utrzymać się u władzy. Niestety, dotyczy to również większości, zajmujących się polityką, „nowoczesnych” kobiet.


Zinstytucjonalizowane pranie mózgów to tylko kolejny niezbędny krok w drodze do wymarzonej „demokracji katolickiej”. Pozory demokracji to znakomite alibi dla bezprawia. Kościół konsekwentnie korzysta z demokratycznych dobrodziejstw, wzmacniając swoją supremację. Początkowo robił to po cichu metodą faktów dokonanych. Teraz już otwarcie, ręka w rękę z zaściankowymi politykami prawicy. W przyszłości, prawdopodobnie, przy powszechnym aplauzie nowo sformatowanego człowieka-krzyżowca „polokatolikusa”, którego usługi chciałby eksportować za zamknięte granice, z misją ratowania „zepsutego świata”.


Historia wszystkich religii to niekończące się pasmo przemocy, zmierzającej do zniewolenia społeczeństwa. Wbrew pozorom każda, zwłaszcza religijna, dyktatura miała zawsze solidne, często masowe oparcie nie tylko w zastraszonych, chodzących w jarzmie, oportunistach, ale też w szczerze, wręcz samobójczo oddanych szaleńcach, jednak najczęściej i w największej liczbie, w cichych anonimowych wyznawcach. „Niezależnie od religii dobrzy ludzie robią dobre rzeczy a źli złe, ale trzeba religii, żeby dobrzy ludzie robili złe rzeczy”(Steven Weinberg).


Żadna krytyczna analiza kryzysu demokracji w Polsce nie będzie możliwa bez uwzględnienia mrocznej roli jaką odgrywał i odgrywa w tej katastrofie, politycznie zaangażowany, Kościół Polski. Zdemoralizowany skandalicznymi przywilejami, bezkarnością i nieetyczną ideologią, odbiera społeczeństwu wiarę w sens bezinteresownych, obywatelskich postaw. Zaszczepia natomiast, na masowa skalę, katolicki rygoryzm i agresywną dyskryminację niewiary.


Metody a nawet słownictwo używane przez piewców dobrej nowiny, przepraszam - dobrej zmiany, są bardzo podobne. W społeczeństwie, które w ponad 90% mieni się katolikami, większości z nas brak dostatecznego dystansu aby uwierzyć w te analogie. Może dlatego niektórzy analitycy przypominają domorosłych kryptologów intensywnie wpatrujących się w ukryty obrazek, którego nie potrafią rozszyfrować, uporczywie trzymając go zbyt blisko oczu.


W 1990 r. indoktrynacja w połączeniu z dzikim kapitalizmem rozpoczęły w Polsce proces anomii prowadzący do zerwania więzi społecznych i niebezpiecznych społecznych dewiacji. Brak możliwości realizowania własnych życiowych celów przez część społeczeństwa, doprowadził do swoistego rytualizmu, będącego rezygnacją z zawodowych aspiracji i zredukowaniem swojej egzystencji do kompulsywnego wręcz kultywowania katolickiego konserwatyzmu obrzędowego.


Drastyczne rozwarstwienie społeczeństwa wyzwoliło groźne lęki egzystencjalne i irracjonalną frustrację, co doprowadziło do nieracjonalnych wyborów i przyspieszyło proces rozkładu świeżo upieczonej demokracji konstytucyjnej, z jej wątłym trójpodziałem władzy, otwierając drogę do populistycznej dyktatury partyjno-parlamentarnej, mającej nie tylko silne poparcie, ale ściśle współpracującej z Kościołem.


Rozpoczął się teraz powolny proces odwrotu od zachodnich norm etycznych, praw człowieka, odwrotu od uniwersalnych laickich wartości, takich jak: tolerancja, równouprawnienie, wolność jednostki i jej równość wobec prawa. Kościół, uzurpując sobie wyłączne prawo do dyktowania wszystkim obywatelom, niezależnie od światopoglądu, wątpliwych zasad moralnych, coraz skuteczniej manipuluje prawem państwowym zastępując je prawem wyznaniowym, do czego dzisiaj już otwarcie i bezwstydnie się przyznaje.


Dzisiaj widać już też coraz wyraźniej, że zamiast społeczeństwa obywatelskiego fundujemy sobie irracjonalny motłoch, którym tak łatwo manipulować. Zapominamy, że „zbiorowa inteligencja tłumu wynosi tyle ile inteligencja najgłupszego jego członka” (Gustaw Le Bon). To zbiorowisko bardziej przypomina pierwotne stado anonimowe niż zorganizowane i przestrzegające demokratycznych reguł społeczeństwo. W takiej zbiorowości „syndrom rowerzysty” jest powszechny: przed górą płaszczyć się, w dół deptać.


Tomasz Witkowski w jednej ze swoich znakomitych książek opisuje eksperyment z małą rybką zwaną strzeblą potokową, która żyje w stadzie anonimowym. Otóż kiedy wycięto jej płat przodomózgowia, rybka ta przestała reagować na zachowania innych ryb w stadzie, przestała podążać w tym samym kierunku co pozostałe osobniki. Stado anonimowe, widząc jej pozbawione naśladownictwa, zdecydowane ruchy, bardzo szybko uznało ją za swojego przywódcę i wszystkie rybki karnie podążyły za nią.


Ta historia może wydawać się zabawna, dopóty nie uświadomimy sobie, że i zachowania ludzi w tłumie, nie tylko tzw. kiboli, mogą przypominać zasady instynktownego zachowania stada anonimowego. A jeśli na czele tego stada pojawi się przywódca o cechach psychopatycznych, kalkulujący na zimno bezwzględny egocentryk, robi się naprawdę groźnie. Kierowane instynktem pozornego bezpieczeństwa, stado anonimowe bezrefleksyjnie i ochoczo podąża za populistycznym przywódcą, grającym na patriotycznych strunach.


Już prawie 150 lat temu Fryderyk Nitsche przenikliwie odkrył tą smutną regułę, która mówi, że obłęd u jednostki jest czymś rzadkim - w porównaniu z szaleństwem stronnictw, ludów i epok - co niestety jest uporczywie powtarzającą się regułą.



________________________________________________________________________________________________________


4 czerwca 2016 Wrocław 



TECHNIKA WENECKA


Uczestnikom warsztatów, które odbyły się w ramach dwóch FestiwalI Malowania w Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu oraz w Muzeum Powozów w Galowicach, a także wszystkim osobom zainteresowanym techniką wenecką, przekazuję najprostszy przepis na KITRĘ, która pozwala na, w pełni kontrolowane, komponowanie obrazów na jej powierzchni. Ustalenie dokładnych (aptekarskich) proporcji podstawowych składników i specyficznych dodatków nie jest możliwe. Zależy od zbyt wielu zmiennych. Musicie tego dokonać sami metodą prób i błędów. Życzę miłej zabawy.


PRZEPIS NA KITRĘ

 

Wariant 1.

Wsyp 4 łyżki stołowe metylocelulozy do czystej miski o pojemności około pięciu litrów. Na proszek wlej powoli 1 litr gorącej wody i delikatnie rozmieszaj do całkowitego rozpuszczenia. Uwaga! Nie zrób bąbelków lub piany. Dodaj 1 litr lodowatej wody (mogą to być częściowo rozbite lub całe kostki lodu). Delikatnie wymieszaj do rozpuszczenia. W ciągu 15 minut płyn szybko stanie się gęsty i przejrzysty. Wlej roztwór do czystej kuwety do głębokości około 3 - 5 cm. 

KITRA natychmiast nadaje się do użytku, a trzymana pod przykryciem wytrzyma przez czas nieokreślony.


Wariant 2. 

Użyj 4 łyżki stołowe metylocelulozy i 1 łyżkę stołową amoniaku na 4 litry gorącej wody. Dodaj amoniak do wody w misce a następnie powoli dodawaj metylocelulozę, ciągle mieszając dużą łyżką (amoniak przyspiesza rozpuszczanie metylocelulozy). 

Wskazówka: Nie używaj blendera, bo spieni miksturę I trzeba będzie odczekać całą noc. Mieszaj, aż metyloceluloza rozpuści się i stanie się przejrzysta, pozostaw na 60 min aby bąbelki urosły i wydostały się z KITRY.

Wypełnij kuwetę KITRĄ a tuż przed rozpoczęciem malowania zdejmij błonę z powierzchni KITRY przeciągając po niej gazetę.


Wariant 3. 

Wlej 4 litry wody do miski i dodaj 3 łyżki stołowe metylocelulozy. Użyj drucianej trzepaczki lub dużej łyżki do rozmieszania. 

Zauważysz, że mikstura zrobi się „chmurzasta”, ale nie zgęstnieje. Ta „chmurzatość” spowodowana jest drobinkami metylocelulozy zawieszonymi w wodzie. Jeśli przestaniesz mieszać i pozwolisz płynowi osiąść, metyloceluloza w końcu opadnie na dno pojemnika. 

Zamień miksturę na alkaliczną (zasadową) aby rozpuścić metylocelulozę. Podczas mieszania dodaj 1 łyżeczkę czystego, nie-mydlącego się amoniaku. Mieszaj aż mikstura zgęstnieje. Jeżeli nie zgęstnieje po kilku minutach, dodaj jeszcze pół łyżeczki i ponownie zamieszaj. 

Przykryj miskę (np. gazetami) i pozostaw roztwór na ok.10 min. Zamieszaj. 

Zneutralizuj zasadowość spowodowaną amoniakiem przez dodanie octu do KITRY – taką sama ilość octu co amoniaku. Zamieszaj.

Uwaga! Jeśli wymieszasz metylocelulozę z zasadową wodą to KITRA zacznie się zlepiać – może to nieco zmienić standardowy przepis.Dodaj 1-2 łyżeczki białego octu do 4 litrów wody przed dodawaniem metylocelulozy, a następnie postępuj wg instrukcji.

Wylej KITRĘ do kuwety, przykryj i pozwól uleżeć się przez 12-24 godzin. Bąbelki powietrza znikną.


Ogólne wskazówki: 

1. Gęstość KITRY powinna zależeć od rodzaju farb (wodne, tusze, olejne) i zamierzonego efektu. 

2. Zwiększaj składniki proporcjonalnie aby uzyskać większe ilości KITRY. Już podwojenie przepisu zapobiega zatapianiu większości farb oraz daje lepszy efekt rozpływania farb o cieńszej powłoce.

3. Jeżeli woda jest twarda ( zawiera dużo minerałów) trzeba dodać nieco zmiękczacza. Twarda woda zaburza proces malowania. 



Treść nagłówka

Phasellus rutrum gravida nunc, non euismod ante fringilla quis! Duis a bibendum enim, porta congue sem. Vestibulum eu lacinia justo. Nullam lectus dui, aliquet et metus quis, pulvinar mattis libero. Sed dignissim pretium odio nec consectetur. Nunc nec neque sit amet nisl euismod porta vel eget dui. Fusce in tempor massa. Nunc diam nisl, interdum sed odio et, sollicitudin tempus nibh! Curabitur laoreet nisl nec urna suscipit, et porta neque ultricies. Integer eleifend vel felis a condimentum! Donec varius a nisl vitae convallis. Fusce vitae mollis mauris. Maecenas purus tortor, imperdiet nec malesuada ac, pellentesque sed eros. Nam feugiat ipsum sit amet risus eleifend, efficitur laoreet est mattis. Praesent pretium in lorem vitae pharetra. Sed non ligula vel nisl cursus posuere ut eget tellus?

________________________________________________________________________________________________________


12 kwietnia 2016 Kraków



                                                   TRZY DNI W KRAKOWIE (08-10.04.2016)

Hotel Maltański - Centrum Kongresowe ICE - Wawel - MOCAK


Zatrzymałem się z żoną w przytulnym butikowym hoteliku Maltańskim u stóp Wawelu z widokiem na krakowskie Planty. Hotelik bez zarzutu. I tylko woda tutaj trochę twarda więc mycie w niej  raczej nie należy do przyjemności. Odprowadziłem małżonkę na Krajową Konferencję Naukowo-Szkoleniową, do Centrum Kongresowego ICE, znajdującego się po drugiej stronie Wisły, po czym, w celu jak najbardziej turystycznym, udałem się na pobliski Wawel.        


Od rana pogoda szara i ponura, niebo zaciągnięte, upierdliwy wiosenny deszczyk. Jednak, jak mówi stare porzekadło, nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Myślę, że właśnie dzięki tej nieciekawej pogodzie, miałem wyjątkowe szczęście zwiedzania apartamentów królewskich wyłącznie w znakomitym towarzystwie zamkowej przewodniczki. Ostatni raz byłem w tym miejscu kilkanaście lat temu, teraz więc spędziłem tu bite sześć godzin. Nie darowałem nawet dwunastotonowemu Królowi Zygmuntowi. 


W drodze do Katedry zaopatrzyłem się w uduchowiony „katolicki” zestaw audio z wirtualnym przewodnikiem. W podziemiach z królewskimi grobami tylko jednej krypty, ostatniej, strzegą bez przerwy czujne oczy strażnika. Za kilka godzin będzie tu składał kwiaty nasz ultra-patriotyczny prezydent. I będzie potem podniosła i wzruszająca mowa o wzajemnym wybaczaniu i pojawi się jeszcze jedno światełko w tunelu czy też raczej w oczach Ryszarda Petru.


Panie prezydencie, ja chętnie wybaczę i pojednam się. Nie ma we mnie nawet cienia animalnych skłonności, które tak fascynują Pana szefa nad szefami. Obiecuję, że zapomnę o Panu, Panie prezydencie, tak szybko jak to tylko będzie możliwe. Ale najpierw proszę chociaż spróbować wypuścić nas z tej dusznej mentalnej klatki, tak pieczołowicie i z zacietrzewieniem meblowanej przez pańskiego pryncypała, do której klucz trzyma Pan z dumą w swoich wypielęgnowanych łapkach. Odór stęchlizny narasta, zatacza kręgi i staje się nieznośny. Wiem, liczy Pan na to, że się przyzwyczaimy, receptory w naszych nosach osłabną i wreszcie w tańcu wokół ogniska, przy wtórze bębnów serdecznie się wszyscy pojednamy. 


A jak będziemy grzeczni to może dostaniemy paciorki, pan też… paciorki różańca.



_______________________________________________________________________________________________________

17 stycznia 2016 · Wrocław 



NIENAWISTNA ÓSEMKA 

bez złudzeń i bez sentymentów


Ten film nie mógł dostać Oskara. Nie tylko dlatego, że nie ma w nim nawet cienia hollywood’skiego Happy Endu. Zero superbohaterów na białym koniu odjeżdżających w siną dal, w glorii i chwale, po dobrze spełnionym obowiązku. Nie ma w nim też cienia szacunku dla czarno-białego mitu o Dzikim Zachodzie. Za to jad i krew leją się strumieniami.


Jednak, wbrew pozorom, ten film jest oczyszczający. Początkowo oglądamy go z cynicznym, tłumionym rechotem, aż do momentu gdy zdajemy sobie sprawę, że przekraczamy granicę akceptacji dla własnej hipokryzji. Zdajemy sobie sprawę, coraz wyraźniej, z tego, jak łatwo zaciera się granica pomiędzy przyzwoitością i podłością. I co gorsze, jak łatwo ją przekroczyć.


Tarantino brutalnie odziera wszelakie mitologie z sentymentalnych pozorów, które usprawiedliwiałyby nikczemność i zbrodnię. Z pozorów szlachetności, którymi tak łatwo się dowartościowujemy w pragnieniu wspólnoty i poczuciu kulturowej tożsamości. Jakże bliskie to naszej polskiej rzeczywistości, gdzie, jak grzyby po deszczu, rodzą się nowi bohaterowie i powstają pomniki. Te same pomniki, zbyt często dla jednych są pomnikami superbohaterów, dla innych to bezduszny hołd dla wyklętych potworów.


Django, poprzedni film Tarantino, obejrzałem z rozkoszą kilka razy. To był wielki powrót do świetnych westernów, które oglądałem, z wypiekami na twarzy, w moich dziecięcych latach. Ze wzruszeniem śledziłem tutaj historię Zygfryda i Brunhildy. Sprawiła mi przyjemność zemsta na ich oprawcach. To piękna bajka z morałem. Wychodząc z kina po takim filmie, czuje się radosną satysfakcję wynikającą z infantylnej wiary w nieuchronne zwycięstwo dobra nad złem, ba - zwycięstwa cywilizacji nad barbarzyństwem!


Jeśli szukasz w kinie doskonałych wyrazistych kreacji aktorskich czy też po prostu, trzymającej w napięciu rozrywki, to ”Nienawistna ósemka” jest dla ciebie. Ale wielkie kino ma to do siebie, że porusza nie tylko nasze trzewia ale prowokuje do refleksji. Tarantino jest w doskonalej formie. To kino genialne. Raczej nie dla pensjonarek, ale dla tych, którzy lubią spoglądać na siebie z dystansem, bez złudzeń i sentymentów.


Tym razem Tarantino zajrzał do wnętrza naszej „sokratejskiej duszy”, która dzięki etyce odróżnia nas od świata zwierząt. Każdy z nas ma tutaj okazję przekonać się jak silne są te jego etyczne łańcuchy, na których trzyma potwory własnej wyobraźni czy niebezpiecznych skłonności, dla których uwolnienia, tak łatwo znaleźć wygodne usprawiedliwienie, a niekiedy poklask otoczenia.



________________________________________________________________________________________________________


25.12.2015 Chlewiska



PIĘĆ DNI W CHLEWISKACH  (23 - 27.12.2015)

     
Idą święta. Jedziemy do Manor House w Chlewiskach. Uwielbiam tutejszą łaźnię rzymską. Golusieńki jak stworzyła mnie matka natura, leżę sobie w tepidarium, na gorącym kamiennym łożu. Jestem w siódmym niebie. Oglądam ruchome obrazki: motylki, żuczki, zajączki i misie w technikolorze. Temperatura podnosi się i czuję się trochę jak w przedsionku do piekła. Z resztą pewnie nie tylko dlatego. W uszach coraz wyraźniej dzwonią mi natrętnie słowa starej piosneczki posła "lepszego sortu". Właśnie zadedykował ją takim jak ja obrzydliwym miłośnikom demokracji, których, w przypływie obywatelskiego obrzydzenia, najchętniej wybiłby z kałacha.

Nie wszyscy mentalnie żyjemy w XXI wieku. Codziennie możemy usłyszeć lub przeczytać hejterskie wynurzenia rodaków, najczęściej anonimowe, wyrażane  z dumą uczucia pogardy wobec „innych”. Wystarczą nam czyjeś opinie, poglądy, z którymi się nie zgadzamy. Chcę wierzyć, że w naszym kręgu kulturowym, są jednak jakieś nieprzekraczalne granice tolerancji dla tych mało szlachetnych uczuć. Jestem pewien, że tą ostateczną granicą powinien być brak przyzwolenia na agresywną nienawiść podżegającą do przemocy. 


To zawsze zaczyna się tak samo. Najpierw odzieramy "ich" z poczucia godności. Gruntownie  odczłowieczamy. Potem tym komuchom, żydom, czarnuchom i lewakom przypisujemy odpowiedzialność zbiorową i spiskowanie przeciwko nam. Tak hodujemy sobie Niewiadomskich, Brejvików i innych szalonych fanatyków o zbrodniczych skłonnościach, kałachem naprawiających świat. Jeśli ich postępkom towarzyszy obojętność lub milczące przyzwolenie jest już za późno. Kusząca jest droga na skróty dla urzeczywistnienia „naszej dobrej zmiany”.

Czyż tutaj, w środku Europy, nie powinno być tak, że granicą wolności każdego z nas jest gwałt na cudzej wolności. Więcej, fundamentem współczesnej cywilizacji zachodniej jest szacunek dla ludzkiego życia. Nie tego ideologicznie wydumanego życia embrionu lecz każdego czującego i myślącego istnienia. Dzisiaj żadne cywilizowane państwo, które nie jest w stanie wojny (to jedyny wyjątek) nie karze nawet zbrodniarzy śmiercią. Nie dlatego, że jest takie słabe czy naiwnie wyrozumiałe, ale dlatego, że stosowanie przemocy " oko za oko, ząb za ząb” jest nieetyczne i nieskuteczne. 


Prawo talionu przerobiliśmy już w czasach Hammurabiego. Jednak skuteczne prawo jest swoistą umową społeczną obywateli i nie może być oparte na strachu i zemście. Kara śmierci to także zbrodnia, niezależnie od tego jak szlachetne byłyby intencje kata. Etyka humanistyczna świadoma jest swoich biologicznych uwarunkowań. Jej racjonalne przejawy obserwujemy już u zwierząt. Prawo europejskie ma swoje źródło w szeroko pojętej filozofii eudajmonizmu i stale, wbrew pozorom, podobnie jak my, cywilizuje się. 


Nowoczesne państwo liberalno-demokratyczne nie może istnieć bez ugruntowanego systemu norm prawnych szanujących prawa obywatelskie. Żadne wyimaginowane „dobro społeczne” nie może stać ponad nim. Kiedy więc, strażnik pirackiego kodeksu, Keith Richards w "Piratach z Karaibów", cynicznie tłumaczył kamratom, że ich pirackie prawo to tylko takie ogólne wskazówki, było to zabawne. Gdy marszałek polskiego sejmu w dwudziestym pierwszym wieku wypowiada się w podobnym duchu brzmi to naprawdę groźnie. 



________________________________________________________________________________________________________


17 listopada 2015 Warszawa



KILKA LISTOPADOWYCH DNI W WARSZAWIE  (11-15.11.2015)


Jedenastego listopada, o godzinie jedenastej, wybrałem się z żoną na kilka dni do Warszawy. Jako, że było to Narodowe Święto Niepodległości, a w Warszawie po przyjeździe godzina szesnasta, drogę do hotelu przecięły nam dwa pochody „prawdziwych Polaków”, które na szczęście, udało nam się ominąć szerokim łukiem. Przez całe pięć dni nie spadła ani jedna kropla deszczu. Było mgliście, ale pogoda zachęcała do długich jesiennych spacerów. Uwielbiam zapach jesieni i te liście szeleszczące pod stopami w parkowych alejkach.


Nie licząc konferencji naukowej małżonki, zaplanowaliśmy sobie wcześniej małe co nieco intelektualno-kulturalnej strawy duchowej. Spędziliśmy więc dwa dni w Centrum Nauki Kopernik. Rozwiązaliśmy tutaj mnóstwo testów i rebusów, obejrzeliśmy kilka seansów w Planetarium Niebo Kopernika, oraz efektowną prezentację multimedialną, będącą ilustracją do muzyki Pink Floyd z ich doskonałej płyty „Dark Side of the Moon”. Była to prawdziwa jazda „bez trzymanki”. Jeszcze na samo wspomnienie owej prezentacji, kręci mi się w głowie.


Obejrzeliśmy też trochę wystaw w warszawskich galeriach sztuki. Raczej bez entuzjazmu. Może z wyjątkiem świetnych kolaży Jana Dziaczkowskiego w Zachęcie. Rozczarowała mnie zwłaszcza wystawa malarstwa niedawno zmarłego Wojciecha Fangora prezentowana w galerii Domu Artysty Plastyka, a także VII edycja konkursu „Spojrzenia 2015” w Zachęcie, z nagrodzoną panią Adą Karczmarczyk na czele, która w popowej konwencji próbuje pokazać nam jak bardzo wszystkie religie chrześcijańskie są sexi. Mistrzowie pastelu w Muzeum Narodowym to jazda obowiązkowa.


Wieczorami oglądaliśmy spektakle w teatrach: Komedia, Polonia i Buffo. Jednak prawdopodobnie to nie spektakle czy znakomite kreacje aktorskie (np. Jerzego Stuhra w „Na czworakach”) pozostaną w mojej pamięci jako najżywsze wspomnienie, ale ta elektryzująca minuta ciszy w teatrze Buffo, poprzedzona kilkoma zdaniami, wypowiedzianymi przez Mariana Opanię, w hołdzie zamordowanym poprzedniej nocy w Paryżu.


Nie wiem dokładnie, co miał na myśli Marian Opania mówiąc, że jesteśmy w przededniu wojny kulturowej. Taką wojnę kulturową, pomiędzy konserwą i nowoczesnym liberalizmem mamy już od kilku dekad w naszym kraju. Obawiam się, że chodzi tu raczej o krwawą wojnę cywilizacyjną, której symptomy systematycznie nasilają się w Europie i nie zatrzyma jej, jak chcą nasi nowi przywódcy, zakaz przyjmowania uchodźców. Migracje są skutkiem tego terroru, a nie jego przyczyną.


Religie, a zwłaszcza islam, nie dotrzymują kroku cywilizacji. Nie pojmują praw człowieka. Ich funkcjonariusze mają pełne usta frazesów gloryfikujących go, ale tak naprawdę nie ufają mu. W najlepszym przypadku traktując go jak smarkate dziecko. Szkoła nie pomaga nam w świadomym dojrzewaniu. Nic dziwnego, że w tym skomplikowanym świecie pragniemy przerzucać odpowiedzialność za samych siebie na cudze barki. Świat zbyt często zmusza nas do chodzenia na czworakach. A czasem jest to też wyraz naszego bezsilnego buntu.


Kościół katolicki, funkcjonujący rzekomo w ramach świeckiego państwa, zniewala nas dzisiaj w sposób bardziej wyrafinowany niż kiedykolwiek. Nie uciekając się do jawnej zbrodni, szczuje swoich wyznawców przeciwko tym, którzy nie podzielają jego nieetycznych poglądów.

Funkcjonuje poza jakąkolwiek społeczną kontrolą. Systematycznie zacieśnia swoje związki z instytucjami państwowymi. Niczym oblężona twierdza histerycznie reaguje na jakąkolwiek krytykę i rzekome zagrożenia.


Nadal konsekwentnie zakazuje nam samodzielnego myślenia racjonalnie kształtującego nasz światopogląd, prowadząc od kołyski prymitywną indoktrynację. Obsesyjnie i arbitralnie kontroluje naszą seksualność i prawa kobiet. W obawie przed utratą nieograniczonej władzy i przywilejów, odbiera nam elementarne prawo do wolności. Nadal uważa, że człowiek z natury jest zły i trzeba na niego bata i wędzidła.


Wszystkie religie są z natury rzeczy autorytarne. A każdy autorytaryzm, mający władzę i pieniądze, sprawnie posługuje się narzędziem indoktrynacji prowadzącej do bezmyślnego posłuszeństwa. W Polsce ten proces prania mózgów niebawem nabierze przyspieszenia. Zbyt długo nasze Państwo (neoliberalizm bez skrupułów) wykluczało tych, którzy nie potrafili odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Teraz ksenofobia i nacjonalizm zbudują nam nowe państwo totalitarne. Obym był złym prorokiem.


PS Wielkimi krokami idzie zima. Czarnych wron widać coraz więcej. A żadnej wronie nie przeszkadza to, że inne wrony są też czarne. Wręcz przeciwnie. Nikt nie chce przecież czuć się jak ten malowany ptak Kosińskiego.



________________________________________________________________________________________________________


7 października 2015 · Wrocław 



SZEŚĆ DNI W BRATYSŁAWIE  (29.09.- 04.10. 2015)


29.09.2015. r. (wtorek)


Droga do Bratysławy przez Ołomuniec i Brno dawno utraciła swoją świetność. Liczne remonty i nienajlepsza nawierzchnia zbyt często nie pozwalają na rozwinięcie autostradowego tempa. I pomyśleć, że kiedyś zazdrościliśmy Czechosłowakom fantastycznych autostrad.


W Bratysławie zamieszkaliśmy w Art Hotel Villiam, przy ul. Laurińskiej 17, na urokliwej starówce. Hotel mieści się w nowocześnie urządzonej Galerii Handlowej „Central Passage” z luksusowymi butikami i recepcją na drugim piętrze. Nocą wchodziliśmy do pustej Galerii Handlowej za pomocą karty magnetycznej. Otrzymaliśmy wygodny pokój na trzecim piętrze, z wielkim łóżkiem typu king-size. 


Jedynym mankamentem, nie tylko tego hotelu, jest garaż za jakieś 25 euro na dobę. Na szczęście, dzięki uprzejmości przyjaciół z Instytutu Polskiego, którzy udostępnili nam swoje miejsce parkingowe, nie musieliśmy korzystać z tej wątpliwej przyjemności.


Pogodę mieliśmy jak na zamówienie. Poszliśmy więc na spacer. Po drodze do rynku przywitaliśmy się z rezydującym w ulicznym kanale Panem Czumilem. Ten, zerkający pod spódniczki,  jegomość,  jest najczęściej fotografowaną atrakcją turystyczną starówki.


Na Hlavnym Namestie wsiedliśmy do czerwonego old-timera, zwanego Preszporaczkiem, (parafraza dawnej nazwy stolicy Słowacji). Nawiasem mówiąc, czerwony to tutaj ulubiony kolor komunikacji miejskiej i turystycznej. W wygodnych fotelach, z polskim lektorem w słuchawkach, zwiedziliśmy, usianą pałacami, starówkę. Gorąco polecam. Nasi wrocławscy meleksiarze mogliby się sporo nauczyć jak to się powinno robić.


Wieczorem zasiedliśmy w ogródku U Prasiatka, z widokiem na piękny neorenesansowy gmach Slovenskeho Narodneho Divadla, gdzie zamówiliśmy „Slovenską misę pre 2 osoby” do Złotego Bażanta. W porównaniu z zakopiańskim „Jadłem dla dwok”, danie równie obfite ale raczej przeciętne. Nie daliśmy rady.



30.09.2015. r. (środa)


1. Wizyty w trzech bratysławskich galeriach: Galerii Instytutu Polskiego, Galerii Medium słowackiej Akademii Sztuk Pięknych i Galerii Umelka.


2. KOŚCIÓŁ ŚW. ELŻBIETY
Niedaleko Umelki położony jest secesyjny modry kostolek svätej Alžbety. Perfekcyjnie dopieszczony w szczegółach (na zewnątrz i w środku).
Ma się ochotę schrupać go jak lukrowane ciasteczko, nadziewane różą. Jakby tego było mało, obok, przy ulicy Grösslingovej, stoi okazały budynek Gymnázium Gamča autorstwa tego samego architekta, apostoła bajecznej budapesztańskiej secesji, Edmunda Lechnera.


3. PUB U KUBISTU. 

Przy tej samej ulicy, w kubistycznym budynku zaprojektowanym przez czeskiego architekta Jindricha Merganca (Grosslingova 26), mieści się mała, trochę hipsterska, restauracyjka, która serwuje wyszukane i smaczne dania z dużą ilością świeżych warzyw i doskonałych soków własnej roboty. Zdecydowanie polecam. Znajdziecie tutaj na parapetach sterty książek po które można sięgnąć w oczekiwaniu na jedzonko. Co prawda, w Bratysławie jest sporo restauracyjek zasypanych książkami. Taka moda. Jednak ta, ze względu na wyjątkową kuchnię, należy, moim zdaniem, do wyjątkowych.


4. NAMESTIE SLOBODY

Podczas wieczornego spaceru dotarliśmy do Pałacu Grassalkoviha (siedziba Prezydenta) z francuskim ogrodem, Letniego Pałacu Arcybiskupiego i największej w Bratysławie fontanny. 

Niestety, piękna fontanna w kształcie kwiatu lipy, będącej słowiańskim symbolem miłości i życia rodzinnego, znajduje się w zrujnowanym otoczeniu monumentalnego betonowego Placu Wolności. Robi to przygnębiające wrażenie braku szacunku dla własnej historii. Niestety takich miejsc jest tutaj więcej, np przy Nowym Moście ze słynnym spodkiem UFO, którego niszczejące otoczenie pokryto graficiarskimi wypocinami.



01.10.2015. r. (czwartek)


1. KATEDRA ŚW. MARCINA 

Tutaj koronowano 11 węgierskich królów i 8 królowych. Dla upamiętnienia tych wydarzeń, wieżę kościoła zwieńczono w XIX wieku 300-kilogramową koroną, leżącą na złotej dwumetrowej poduszce. Wewnątrz można zobaczyć rzeźbę z brązu przedstawiającą świętego Marcina na koniu niosącego pomoc atletycznemu biedakowi. Francuski biskup Marcin, żyjący w IV wieku naszej ery, kiedy Królestwo Węgierskie jeszcze nie istniało, ubrany jest w charakterystyczny strój węgierskiego huzara. Obok obecnego wejścia do Katedry, wysoko po prawej stronie można też zobaczyć, wystającą z muru, oryginalną średniowieczną toaletę. Pod nią znajdowała się kiedyś fosa z wodą.


2. DOM U DOBREGO PASTERZA 

Rokokowy domek w dawnej dzielnicy czerwonych latarni. Podobno najwęższy w Unii Europejskiej.


3. ZAMEK BRATYSŁAWSKI 

Górująca nad miastem, imponująca budowla, przez złośliwców, nie pozbawionych poczucia humoru, zwana stołem odwróconym do góry nogami. Obowiązkowy punkt wycieczek turystycznych. Oprócz zbiorów muzealnych, można tu obejrzeć również ciekawe wystawy sztuki współczesnej.


PS 

Z  żalem stwierdzam że, podczas całego naszego pobytu w Bratysławie nie udało mi się zjeść tak dobrych lodów jak we Wrocławiu. Mimo, że usilnie się starałem. Bywało i tak, że niektóre lądowały w kuble na śmieci.



02.10.2015 r. (piątek)


1. PAŁAC MIRBACHA 

Rokokowy pałac hrabiego Emila MIRBACHA z oryginalnymi wnętrzami i kolekcją malarstwa barokowego. Bardzo ciekawa wystawa czasowa, malarstwa Andrieja Dubravsky’ego.


2. BRAMA MICHALSKA 

Muzeum starej broni. Pięćdziesięciometrowa wieża z rzeźbą Michała Anioła i tarasem z widokiem na starówkę.


3. APTEKA POD CZERWONYM RAKIEM (Michalska 26). 

Warto wejść do środka. Piękne wnętrze, stylowo umeblowanej, starej apteki z mnóstwem pojemniczków na lekarstwa i innych farmaceutycznych drobiazgów.


4. Barokowy KOŚCIÓŁ TRYNITARZY z iluzjonistycznymi freskami Galii da Bibieny na sklepieniu prezbiterium i kopule.


5. Restauracja KOZIA BRANA Leży trochę na uboczu turystycznej starówki, ale warto się tu pofatygować. Wyjątkowo smaczne jedzonko w bardzo przyzwoitych cenach.



03.10.2015 r. (sobota)


Po drodze na przystań rzeczną, skąd zamierzaliśmy popłynąć stateczkiem do Danubiany, wstąpiliśmy do SŁOWACKIEJ GALERII NARODOWEJ.

Obejrzeliśmy tutaj piękną czasową wystawę Biedermeieru i stałą kolekcję Galerii.
Może zbiory malarstwa i rzeźby nie olśniewają wielkimi nazwiskami, ale obrazy i rzeźby są świetnie wyeksponowane, a całość niekonwencjonalnie zaaranżowana.

Sale wystawowe mają odmienne nazwy tematyczne, takie jak: „ciało i gesty”, „przestrzeń i iluzja”, „życie i śmierć”. Pod tym też kątem zestawione są w nich dzieła sztuki, niezależnie od epoki, w której powstały.

Na przykład, pomieszczenie zatytułowane „światło i mrok” znajduje się za wielką czarną kotarą, a wiszące na ścianach gotyckie i barokowe obrazy oświetlone są jedynie w wybranych punktach.

Paradoksalnie, światło reflektorów nie tylko, jak w teatrze, wzmacnia ekspresję obrazu, ale oddaje bardzo sugestywnie ducha „epoki przed elektrycznością”.



DANUBIANA DANUBIANA


To wyjątkowe miejsce. Dwadzieścia kilometrów na południe od Bratysławy, na maleńkiej wyspie, pośrodku rzeki Dunaj, wybudowano ultranowoczesną galerię sztuki dla współczesnego malarstwa i rzeźby.

Galeria, kształtem przypominająca rzymską galerę z wiosłami, jest otoczona parkiem plenerowych rzeźb. Można tam dotrzeć przez most łączący wyspę z lądem, ale, w słoneczny dzień, bardziej romantyczna jest godzinna podróż małym turystycznym stateczkiem. 

Przy wejściu lądowym wita zwiedzających „Krocząca Figura” Magdaleny Abakanowicz.

To wymarzone miejsce nie tylko dla malarza. Cisza na zielonej wyspie otoczonej taflą wody, sprzyja kontemplacji i refleksji. Uczta dla oczu i doskonały wypoczynek dla każdego, kto nie stroni od strawy duchowej i dobrego piwa. Gorąco polecam wizytę w słoneczny dzień, czyli niestety dopiero w przyszłym roku.



________________________________________________________________________________________________________


4 września 2015 Wrocław 


15 Rawickie Mosty Sztuki

24–26 sierpnia 2015 r. Rawicz–Kosowo 

Sympozjum “Od bieli do czerni”



BARWY NEUTRALNE


Jeśli spróbujemy podzielić i uszeregować wszystkie, dostępne naszym zmysłom barwy na chłodne i ciepłe, to biel, czerń i szarości znajdą się pośrodku. Pomiędzy barwami ciepłymi i chłodnymi zajmą pozycję neutralną. Ale czysta czerń podobnie jak czysta biel to ekstremum. Są rezultatem zmieszania idealnie dobranych barw podstawowych światła lub farby. W malarstwie, tak jak i w naturze występują niezwykle rzadko, a postrzeganie ich zmienia się nadzwyczaj często. Mienią się nieprzebraną liczbą temperaturowych odcieni.


“Maksymalna ilość odcieni szarych, jaką przeciętny obserwator potrafi odróżnić na skali od czerni do bieli, wynosi według niektórych źródeł około dwustu. Zwróćmy uwagę, że ilość tonów rozpoznawalnych w widmie czystych barw między dwiema barwami skrajnymi, fioletem i purpurową czerwienią, jest przypuszczalnie nieco mniejsza i wynosi około 160. (Rudolf Arnheim "Sztuka i percepcja wzrokowa”) W rzeczywistości jest to jeszcze bardziej skomplikowane.


Wszystkie barwy z koła barw są, jak kameleon podatne na wpływy otoczenia. Ich jasność, nasycenie i temperatura zmieniają się pod wpływem innych barw, zwłaszcza ich bezpośredniego sąsiedztwa. Ale nie tylko. Zmiany te zależą również od rodzaju i stopnia oświetlenia oraz odległości od naszego oka. Mało tego. Postrzeganie koloru zależy też od naszego samopoczucia. Obniżony nastrój powoduje postrzeganie barw bardziej zgaszonych, a podwyższony wyostrza je.


Znacznie bardziej od barw chromatycznych podatne są na te wszystkie zmienne barwy neutralne, a szczególnie szarości. Są wyjątkowo kapryśne. W otoczeniu barw ciepłych wyraźnie ochładzają się a w towarzystwie barw chłodnych ocieplają. Zjawisko to nazywamy kontrastem współczesnym. Każdy wytrawny malarz wie, że obecność barw neutralnych, nie tylko w malarstwie tonalnym, skutecznie wpływa na szlachetną harmonię kolorystyczną obrazu. Intuicyjna biegłość stosowania tych obserwacji w praktyce malarskiej odróżnia mistrza od amatora. 


Cała tajemnica malarstwa polega na umiejętnym zestawianiu kontrastów temperaturowych barw chromatycznych nierzadko podrasowanych barwami neutralnymi. Jak trudne jest to zadanie wie każdy, kto parał się nauczaniem początkowym młodych adeptów malarstwa.

Nie bez powodu zaleca się aby na pierwszym etapie studiów malarskich ograniczyć stosowanie czarnej farby. Początkujący malarz ma skłonność do używania jej w surowej postaci i nierzadko “brudzić” nią kolory zamiast je umiejętnie “gasić” i “łamać.” 


Ostrożność powinna dotyczyć również białej farby, którą rzadko można stosować w czystej postaci a zwłaszcza unikać należy przesadnego rozbielania czyli tak zwanych “mydeł” przy rozjaśnianiu innych kolorów. Nie mówiąc już o bardziej zniuansowanych skutkach stosowania bieli jak choćby to, że każde dodanie do koloru bieli powoduje nie tylko jego rozjaśnienie ale też zawsze jego ochłodzenie.


Nie tylko biele i czernie na obrazie początkującego i niedoświadczonego malarza pochodzą zazwyczaj prosto z tuby. Na dodatek często maluje to co wie a nie to co widziNiebo niebieskie, śnieg biały a ziemia czarna. Nie bez powodu malarze koloryści uzyskują dojrzałość o wiele później niż poeci, którzy bardzo często (jak Verlaine, Rimbaud, Baczyński czy Wojaczek) mistrzostwo osiągają w młodzieńczym wieku. 


Malarze, zanim opanują warsztat, muszą jeszcze odrzucić stereotypy i nauczyć się patrzeć, stale doskonaląc swoje „oko”, więc świadome i bardziej wyrafinowane operowanie malarskimi środkami przychodzi znacznie później. To dlatego mówi się, że malarz nie musi wiedzieć dlaczego używa danego koloru, ale musi wiedzieć jak. Decyduje o tym intuicja, która jest rodzajem przeświadczenia wynikającego z wcześniej zdobytej wiedzy i umiejętności.


Ortodoksyjni impresjoniści całkowicie usunęli czarną farbę ze swoich palet, 

a bieli używali z daleko posuniętą nieufnością. Udowodnili więc, że czerń i biel nie muszą być podstawowymi kolorami w palecie malarza. Ale, oczywiście, jest to indywidualny wybór każdego kto w oparciu o swoje subiektywne doświadczenia i preferencje, często metodą prób i błędów, kompletuje własną paletę barw.


Biel, czerń i szarości mają w każdej kulturze, podobnie jak i inne barwy, swoją odmienną wymowę symboliczną. Jej znaczenia w naszej kulturze śródziemnomorskiej zmieniały się na przestrzeni wieków, w wymiarze praktycznym i religijnym. W czasach kiedy sztuka bardzo silnie związana była z religią mitologia chrześcijańska wywarła znaczący wpływ na symbolikę barw obowiązującą dzisiaj w naszej, bardziej zróżnicowanej pod tym względem, kulturze obrazkowej.


Biel ma najczęściej wymowę pozytywną choć w przeszłości oznaczała także śmierć i żałobę. Symbolizuje też doskonałość, uczciwość i niewinność. Czerń natomiast miała najczęściej wymowę negatywną; smutną lub wręcz pejoratywną: śmierć, żałoba, zło, Dzisiaj częściej oznacza też mądrość i tajemniczość. Szarość była i jest symbolem ambiwalentnym: oznacza dojrzałość i inteligencję ale też przeciętność i nudę.


Ciekawe, że skłonność do malarstwa monochromatycznego może mieć swoje żródło w specyficznych cechach osobowości artysty. Czerni chętniej używają malarze introwertyczni niż ekstrawertycy. Podobno takiego wyboru dokonują też częściej osoby o obniżonym poczuciu szczęścia i własnej wartości. Doskonałą ilustracją tej tezy jest twórczość wybitnego francuskiego grafika i malarza onirystycznego Odilona Redona.


Redon bardzo długo, w niezliczonych grafikach i rysunkach a także werbalnie, sławił wyższość “swoich czerni” nad innymi kolorami, Był grafikiem szanowanym wśród artystów nie tylko swojego pokolenia. Jedynym dziełem jakie wziął ze sobą na Tahiti Paul Gauguin był właśnie rysunek Redona. Redon uważał, że Trzeba szanować czerń. Jej nic nie sprostytuuje. Czerń nie cieszy oka, nie budzi też innych zmysłów. Jest służebniczką myśli-bardziej niż piękny kolor z palety lub pryzmatu.


Nagle po trzydziestu latach pracy artystycznej Redon odkrył dla siebie uroki i bogactwo kolorów. Nie bez przyczyny. Wiązało się to z jego osobistymi doświadczeniami. Dopiero po przytłaczającej serii nieszczęść jakie spotykały go w dotychczasowym życiu, jako pięćdziesięcioletni artysta odzyskał poczucie szczęścia u boku oddanej żony i synka. Z pasją zatopił się wówczas w zmysłowej feerii kolorów malarstwa olejnego i nigdy już nie wrócił do czarno-białych technik graficznych.


Parafrazując tytuł tegorocznego sympozjum “ Od bieli do czerni”, można by powiedzieć, że Redon od bieli i czerni doszedł do malarstwa. No cóż każda droga, która do niego prowadzi, jest dobra.



________________________________________________________________________________________________________


10 maja 2015 Wrocław 



TECHNIKA WENECKA CZYLI SZTUKA MALOWANIA NA WODZIE


ZAPROSZENIE


Zapraszam Państwa do wzięcia udziału w warsztatach malarstwa na wodzie, które przygotowaliśmy w ramach programu I. Festiwalu Malowania organizowanego przez Trzy Katedry Malarskie Wydziału Malarstwa i Rzeźby ASP we Wrocławiu.


* Termin: 16 maja 2015 r. (sobota)

* Czas trwania zajęć: w godz. od 13.00 do 17.00 (4 godziny)

* Miejsce: X RACOWNIA MALARSTWA nr 204 

   (II piętro w starym skrzydle Akademii Sztuk Pięknych, pl. Polski 3/4). 

* Zapewniamy uczestnikom wszystkie niezbędne materiały plastyczne. 

   Wykonane przez Was podczas warsztatów prace malarskie pozostaną Waszą własnością.



OPIS TECHNIKI WENECKIEJ


Warsztaty adresowane są do wszystkich chętnych (dzieci i dorosłych), którzy chcieliby praktycznie poznać efektowną, szybką i stosunkowo prostą do opanowania podstawowych zasad, technikę malarstwa na wodzie, potocznie zwaną marmurkową. Inne jej nazwy to: suminagashi, beninagashi, ebru, papier turecki, Marble Art i technika wenecka. Swoistą odmianą tej techniki są: swirling i hydrografika do zdobienia powierzchni przedmiotów.


Jest to wręcz magiczna metoda przenoszenia na papier, tkaninę lub inne materiały, malarstwa wykonanego na powierzchni wody. Szczególnie wdzięcznym materiałem jest papier akwarelowy i czerpany oraz bawełna i jedwab. Znakomita technika do barwienia szkła, tworzyw sztucznych, drewna, metalu i styropianu. Bardzo modne jest też ostatnio zdobienie tą metodą paznokci.


Do malarstwa wykorzystujemy artystyczne farby olejne rozcieńczone w terpentynie lub benzynie. Można też kupić gotowe farby do marmurkowania, np. Marabu – Easy Marble. Po wyschnięciu są odporne na zmywanie i ścieranie a czas schnięcia wynosi ok. 1 godziny. Farby w kompletach oraz żółć wołowa (dzięki której farby olejne łatwo się rozpływają nie mieszając się ze sobą) są dostępne w Polsce w internetowych sklepach z materiałami artystycznymi.


W celu ograniczenia roli przypadku podczas nanoszenia farb na lustro wody i w trakcie ich odbijania na wybranym materiale a także lepszego nasycenia barw, stosuje się specjalne media zwiększające gęstość wody. W różnych częściach świata używa się innych zagęszczaczy: np w Turcji mączkę salepową uzyskaną z bulw storczyka męskiego lub tragakantę z nektaru traganka gumodajnego, a w Europie Zachodniej: karagen będący wyciągiem z mchu morskiego.


Ale można też użyć tańszych i bardziej dostępnych środków, takich jak metyloceluloza, która rozpuszczona w wodzie tworzy nietoksyczny galaretowaty i lepki roztwór o niskiej reaktywności. Znane są też przykłady zastosowania do techniki marmurkowej jeszcze bardziej dostępnych materiałów, jak choćby krochmalu, mąki kartoflanej, a nawet mleka. Takie „domowe” eksperymenty są szczególnie wdzięczne do dziecięcych zabaw. Jednak uzyskane w ten sposób abstrakcyjne wzory są nietrwałe i, w znacznie większym stopniu niż w klasycznej technice, są dziełem niekontrolowanego przypadku.


Malowidło wykonujemy pryskając pędzlem (najlepiej szczeciniakiem), nakładając farbę metalowym szpikulcem ( igłą, patyczkiem do szaszłyków), którym następnie nacinamy i prowadzimy plamy barwne formując w ten sposób oczekiwany wzór. Możemy też przeciągać i zakręcać farby specjalnym grzebieniem, nadając im w ten sposób powtarzalne wzorzyste kształty. Metoda grzebieniowa w przeszłości powszechnie wykorzystywana była w introligatorstwie. Uzyskiwano wykwintne dekoracyjne wzory o wyszukanych nazwach, takie jak hiszpańskie fale, ptasie skrzydła czy pawie oczy.


Na koniec, na gotowy obraz wykonany na powierzchni wody, kładziemy delikatnie arkusz papieru lub tkaninę, wypychając powietrze tak aby nie utworzyły się pęcherzyki. Nadmiar farby i roztworu starannie spłukujemy pod bieżącą wodą. Przy niewielkich rozmiarach podobrazia, doskonale sprawdza się tradycyjna metoda suszenia na sznurze, do którego przypinamy klamerkami papier lub tkaninę. Po wyschnięciu możemy pracę utrwalić powlekając ją cieniutką warstwą metylocelulozy.


Uzyskanie mistrzostwa i biegłości warsztatowej wymaga kreatywności i długoletniego doświadczenia. Efekt końcowy zależy też od wielu innych czynników: np. gęstości roztworu wodnego, lepkości i pływalności użytych farb a nawet temperatury i wilgotności powietrza danego dnia. Ważny jest też odpowiedni dobór pigmentów, które nie kłócą się ze sobą oraz właściwego dla danej farby rozcieńczalnika: terpentyny lub benzyny.


GENEZA


Pochodzenie tej techniki nie jest znane. Dlatego też możemy opierać się wyłącznie na domysłach. Prawdopodobnie znana była już w VI wieku n.e. w Japonii i Chinach. Jednym z najstarszych znanych przykładów jest pochodząca z IX wieku waka japońskiego poety Ōshikōchi Mitsune zapisana na tzw. jasnym suminagashi. Wykonane tą techniką malarstwo jest delikatnym tłem dla kaligraficznego pisma.


W XIII wieku technika ta dotarła do Turkmenistanu a około XV wieku do Iranu i Anatolii (azjatycka część Turcji) gdzie utrwaliła się jej nazwa - ebru. Z czasów Imperium Osmańskiego pochodzą liczne przykłady kaligrafii wykonanej na jasnym ebru. W tamtych czasach stosowano ją nie tylko do zdobienia papieru, najczęściej w powiązaniu z kaligrafią i introligatorstwem. Powstały w tej technice obraz był niemożliwy do skopiowania. Ze względu na ten unikatowy i niepowtarzalny charakter, używano ją więc bardzo często do sporządzania pism i ważnych dokumentów urzędowych.


Technikę tą udoskonalił w XVIII wieku Hatib Mehmet Efendi podwyższając gęstość wody i tym samym uzyskując bardziej wyrazisty rysunek i nasycone barwy. Odtąd abstrakcyjna i ornamentalna technika ebru przybrała postać figuratywną, a w Turcji uzyskała wręcz status malarstwa narodowego, ze szczególnie ulubionymi tam motywami kwiatowymi, efektownymi lecz nazbyt często przekraczającymi granicę kiczu.


Do Europy technika ta przywędrowała z Turcji w połowie XVI wieku, kiedy to sułtan Sulejman Wspaniały nawiązał kontakty handlowe z Francją. Pod koniec XVII wieku zaczęto ją wykorzystywać również w niemieckich i angielskich drukarniach do oprawiania książek tzw. papierem marmurkowym, a w pierwszej połowie XIX wieku, dzięki holenderskim kupcom, była już w powszechnym użyciu w całej Europie: 

w introligatorstwie, zdobnictwie i dekoracji wnętrz.


W drugiej połowie XIX wieku wykonywaną ręcznie technikę ebru zaczęła wypierać z rynku maszynowa produkcja taniego papieru pseudomarmurkowego zwanego agathe. Rozwój nowoczesnych technologii drukarskich w XX wieku spowodował jej niemalże całkowity zanik w branży introligatorskiej. Jednak w XXI wieku nastąpił ponowny rozkwit techniki ebru na całym świecie. Nie tylko tej dekoracyjnej (zwłaszcza do zdobienia przedmiotów) ale i jej bardziej ambitnej unikatowej odmiany artystycznej. 


17 maja 2015 Wrocław


PODZIĘKOWANIA


Dziękuję wszystkim, którzy odwiedzili  nas podczas pierwszych warsztatów techniki weneckiej organizowanych przez naszą pracownię. Było pięknie. Nie spodziewaliśmy się, że zainteresowanie będzie tak ogromne. Musieliśmy wprowadzić zapisy kolejkowe, które trwały do końca planowanych zajęć. Tak więc malowanie na wodzie wydłużyło się jeszcze co nieco. Ale za to nikt kto przyszedł w godzinach trwania warsztatów nie odszedł z kwitkiem.


W zajęciach wzięło udział kilkadziesiąt osób: w wieku od pięciu do lat sześćdziesięciu plus. Wykonali samodzielnie po dwie prace malarskie. Wiele z nich na bardzo dobrym poziomie. Dzieci radziły sobie nie gorzej od dorosłych. I trochę żal, że nie zadbaliśmy o pełną fotograficzną dokumentację. Jednak kilka zdjęć udało mi się zrobić. Prezentuję je Państwu na mojej stronie facebook'owej.


Szczególnie dziękuję studentom prowadzącym warsztaty: Patrycji Kryszczuk, Agnieszce Żmurko, Ani Puzoń , Martynie Wiernickiej i Marcinowi Usarkowi za opiekę nad naszymi gośćmi. To dzięki ich dyskretnym wskazówkom powstało tak dużo udanych prac. Na szczęście, chociaż wszyscy uwijali się jak w ukropie, raczej nie było poważniejszych i niemiłych dla garderoby niespodzianek z farbami.

 

Już nie mogę doczekać się następnej edycji...



________________________________________________________________________________________________________


11 kwietnia 2015 Dwór Elizy, Długopole-Zdrój



CZEKAJAC NA EKSPLOZJĘ WSZECHŚWIATA  (29.03 - 03.04.2015)


Sześć wyjątkowo aktywnych dni w Dworze Elizy w Długopolu Zdrój (w ramach pakietu Zdrowy Kręgosłup). Hotel nowoczesny, urządzony ze smakiem, tylko internet marny. Zamieszkaliśmy w hotelowym basenie, z przerwami na rozkosze Medical SPA i kulinaria. Taplając się w wodzie miło było przyglądać się jak za oknami szaleje wiatr na przemian z gradem i śnieżycą.


Restauracja Dworu Elizy serwuje najdroższą i najbardziej ekskluzywną kawę na świecie - KOPI LUWAK (po polsku: kawa cywety). Jej autentyczność ma gwarantować pięknie oprawiony w ramkę i stojący na kontuarze certyfikat, wydawany przez upoważnione do tego laboratoria.


Roczna produkcja LUWAKA wynosi mniej niż 400 kg, co stanowi ułamek procenta światowej produkcji kawy. Nic więc dziwnego, że kilogram tego rarytasu kosztuje ponad 3000 zł., a za malutką filiżankę trzeba zapłacić od 80 do 150 złotych. 


Najdroższa jest Kings Coffee, zawierająca w 100% ziarna arabiki z dużą ilością rzadko spotykanych ziaren perłowych (mają kształt kulki i większą zawartość kofeiny), a najtańsza to Golden Coffee z robusty.


Nie jestem nałogowym kawoszem ale zżerała mnie ciekawość. Zwłaszcza gdy przeczytałem w reklamowym folderku sugestywną poetycką metaforę:

„Nuty słodkiego karmelu i ciemnej czekolady, przeplatając się z sobą sprawiają, że z każdym łykiem cały wszechświat zawarty w jej smaku, wybucha tylko dla ciebie”.


Moja wyobraźnia zaczęła buzować. Dłużej nie mogłem się już opierać. Nie ukrywam, że musiałem jej spróbować nie tylko ze względu na te obiecywane wrażenia smakowe ale też na niekonwencjonalną formę jej pozyskiwania. Za ten wyjątkowy smak odpowiedzialne jest urocze zwierzątko Łaskun muzang, potocznie zwany cywetą, podobną do naszej swojskiej kuny, może z trochę bardziej wyłupiastymi oczętami.


Żyjący w południowo wschodniej Azji Łaskun jest w zasadzie wszystożerny (nie stroni od owadów, myszy i szczurów) ale szczególnie uwielbia słodkie i dobrze wybarwione czerwone wiśnie kawowca, wydalając lekko nadtrawione, i pozbawione w ten sposób nadmiaru goryczy, ziarna kawy, które ostatecznie, po oczyszczeniu i wypaleniu, uzyskują wyjątkowy aromat orzecha, czarnej czekolady, karmelu i czegoś tam jeszcze ziemistego co sobie cenią smakosze i koneserzy tej kawy.


Zdecydowałem się na kawę z mlekiem. Kawę przygotowuje się na naszych oczach. Otrzymujemy zestaw składający się z filiżanki, na której umieszczony jest pojemniczek z filtrem i mini-prasą, pomiędzy którymi znajdują się zmielone ziarenka kawy. dostajemy też czajniczek z wrzątkiem. Na dnie filiżanki umieszczamy odrobinę skondensowanego mleka, wlewamy do pojemniczka znajdującego się na filiżance wrzątek i po 10 minutach….


Nie było w moich ustach eksplozji wszechświata ani nawet małego KABUM. Po prostu dobra kawa. Popijałem nieśpiesznie. Najpierw sam napar, potem zmieszany z gęstym mlekiem. Przyznaję, że z każdym kolejnym łyczkiem smakowała mi coraz bardziej, a kiedy ujrzałem dno filiżanki, miałem ochotę na następną. Możliwe, że to tylko autosugestia, jakoby droższa kawa musiała smakować lepiej.


PS

No cóż, luwak to bardzo małe zwierzę (waży ok. 5 kg i ma 70 cm długości, nie licząc ogona). Nie bardzo też lubi jeść owoce kakaowca żyjąc w niewoli.

Pewien sprytny biznesmen z Tajlandii wpadł na pomysł zastąpienia go trochę większym zwierzęciem. Blake Dinkin ma farmę słoni, które hojnie karmi ziarnami arabika.

Aby uzyskać 1 kg ekskluzywnej kawy musi przepuścić przez wnętrzności słonia jakieś 33 kg surowych ziaren. Wydalone przez słonia, po mniej więcej 20 paru godzinach, ziarna kawy nie tylko tracą gorzki smak ale też podobno uzyskują wykwintny smak kwiatowy.

Kawa nazywa się Black Ivory Coffee i jest droższa od Coffee Luwak. Kilogram tej kawy kosztuje 1300 euro. 


Smacznego.



________________________________________________________________________________________________________


24 lutego 2015  Wrocław



SZTUKA ZWIERZĄT


W ramach wrocławskich obchodów Dni Darwina miałem okazję wysłuchać wykładu dr Jerzego Lutego, zatytułowanego „Czy istnieje sztuka zwierząt”. Prelegent skupił się niemal wyłącznie na głośnych w latach 50. XX wieku przykładach eksperymentów plastycznych z udziałem małp i słoni. Ich „artystyczne” produkty nie tylko były w tamtych latach powodem sporów krytyków sztuki (czy to jest prawdziwa sztuka?) ale i przedmiotem poważnych krytycznych analiz wartościujących wytwórców na tych lepszych i gorszych, a ich obrazki oczywiście na droższe i tańsze. 


Dzięki temu całkiem nieźle sprzedawały się w galeriach i na aukcjach sztuki, w myśl zasady obowiązującej zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, że dobry artysta to ten, który się dobrze sprzedaje. W Tajlandii i w kilku innych miejscach na Dalekim Wschodzie powstały nawet szkoły dla zwierząt zwane Akademiami Sztuki.


Moda minęła, biznes padł, choć gdzieniegdzie jeszcze zwierzęta zarabiają w ten sposób na swoje utrzymanie. Obawiam się jednak, że żaden obraz wykonany przez małpę nie jest już dzisiaj, z artystycznego punktu widzenia, wart nawet tych stu dolarów, które wydał nań dr Jerzy Luty, zwłaszcza że i on w sztukę zwierząt raczej nie wierzy. Taki obrazek może mieć jedynie wartość sentymentalną, jako pamiątka z podróży.


Jarmarczna moda na „sztukę zwierząt” nie jest przypadkiem. Przynajmniej do końca XIX wieku sztuka wysoka uchodziła wyłącznie za domenę elitarnej aktywności człowieka. Dopiero modernizm zatarł granicę pomiędzy sztuką wysoką a kulturą masową. Co gorsze, najpierw nobilitował sztukę popularną stawiając znak równości pomiędzy nią a sztuką elitarną by wreszcie uznać ją za wartościowszą.


Kto wie czy za prekursora pomysłu zaanektowania w obszar sztuki współczesnej specyficznych wytworów świata zwierząt nie należałoby uznać Aleksandra Fleminga. Tak tak, tego wybitnego naukowca, noblistę, wynalazcę penicyliny. Fleming miał niebanalne hobby. Malował barwnymi pigmentami mikrobów przy użyciu żywej palety bakterii, a swoje obrazy zaprezentował po raz pierwszy w 1936 roku. 


Marian Kozłowski w „Lamusie ciekawostek” napisał: „Fleming „malował" żółtymi i złocistymi gronkowcami, czerwonymi bacillus prodigiosus oraz niebieskimi bacillus violaceus. Zaczynał od szkicowania motywu na arkuszu laboratoryjnej bibuły, którą następnie nasączał odpowiednią pożywką. Wtedy wypełniał szkic odpowiednimi kulturami bakterii, po czym odkładał bibułę do inkubatora, gdzie wkrótce rozwijały się drobnoustroje nadające piękne barwy obrazkowi”. 


Z jego artystyczną pasją wiąże się zabawna anegdota. Fleming, jak każdy dumny ze swych płodów twórca, pragnął dzielić się swą sztuką z innymi. Prezentował swoje obrazy na wystawach i obdarowywał nimi swoich przyjaciół. Pewnego razu postanowił też zaprezentować je brytyjskiej królowej, wizytującej londyński szpital, w którym pracował. Niestety, królowa Mary na wiadomość o kolorowych bakteriach na obrazkach uczonego, przyspieszyła kroku i „w tempie wcale nie majestatycznym minęła przygotowaną na jej cześć ekspozycję.”(M. Kozłowski)


No cóż artysta najwyraźniej wyprzedził swój czas. Chociaż już wcześniej rozpoczął się długi proces poszerzania granic sztuki, który z czasem przekształcił się w szalony wyścig. Niestety, w królewskiej tak jak i w powszechnej świadomości nie utrwaliły się jeszcze skromne jak do tej pory, choć rewolucyjne już, dokonania europejskiej Awangardy. 


Wszystko zaczęło się na początku XX wieku od ready mades. Jednak w 1917 roku Marcel Duchamp nie odważył się jeszcze podpisać własnym nazwiskiem swojego słynnego obrazoburczego pisuaru, zwanego Fontanną. Pisuar w galerii, to był szok. Ale tylko w artystycznym światku. Bardzo pozytywny szok. Dzięki tej demonstracji wpuszczono świeże powietrze do salonów sztuki i uświadomiono sobie, że współczesny artysta powinien również trochę myśleć, poszukując jakiegoś sensu uprawiania sztuki. 


Bardzo szybko odwaga staniała i dalej poszło już gładko. Z biegiem czasu anektowano w obręb sztuki wytwory innych dyscyplin aktywności człowieka, które dotychczas uważano za nieartystyczne, wreszcie anektowano co popadło. Na koniec okazało się, że artefakty czy jakiekolwiek inne obiekty sztuki, w zasadzie przestały być w ogóle jej potrzebne. Tak więc któregoś dnia uświadomiliśmy sobie, że zatarła się granica pomiędzy tym co dotychczas uchodziło za sztukę i tym co nią nie było. Odtąd artystą mógł być każdy kto się za takowego uznawał. No nie za długo. 


W latach osiemdziesiątych XX wieku nastąpiło przesilenie. Francuski postmodernista Baudrillard ogłosił całkowite wyczerpanie i śmierć „prawdziwej” sztuki. Na szczęście, pogłoski o tej śmierci okazały się mocno przesadzone. Artyści nie przyjęli tego do wiadomości i nie przestali zajmować się nią. Dzisiaj na różne sposoby, lepiej lub gorzej, próbują odnaleźć się w nowej, nieco mętnej, postmodernistycznej rzeczywistości.


W 1999 roku na Biennale Sztuk w Wenecji zobaczyłem po raz pierwszy, na własne oczy, obrazy wykonane przez małpy i słonie. Obcowanie z tymi dekoracyjnymi obrazkami było dla mnie ważnym doświadczeniem. Dało mi to sporo do myślenia. Przyrzekłem sobie, że nigdy nie namaluję efektownego, lecz pozbawionego refleksji abstrakcyjnego obrazu, będącego rezultatem wyłącznie spontanicznej ekspresji czy wrażliwości dziecka. Odtąd jestem też bardziej niż kiedykolwiek przedtem pewien, że sztuka wysoka jest nadal arystokratyczną domeną aktywności człowieka, a sztuka zwierząt ma tyle wspólnego ze sztuką co na przykład wrocławska galeria dominikańska z wrocławską galerią BWA.



________________________________________________________________________________________________________


13 lutego 2015 Wrocław



W POLSCE CZYLI…

kilka szokujących przykładów z naszego podwórka


1.  W 1996 r. zarejestrowano cech bioenergoterapeutów w Krajowej Izbie Rzemieślniczej.

2. W 2009 roku Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej wpisało wróżbitów i uzdrowicieli 

    na listę zawodów.
3. W 2011 r. 64% Polaków przyznawało się, że wierzy w cuda (TNS OBOP). Ciekawe, że

    tylko 29% uważało wówczas, że cuda się nie zdarzają.
4. Dzisiaj Polacy wydają dwa miliardy rocznie na tzw. usługi ezoteryczne. Jednorazowo

    potrafią wydać nawet kilkaset złotych.
5. Wróżeniem zajmuje się około 15 tys. firm, ale wróżek i jasnowidzów działających w 

    szarej strefie mamy ponad 100 tysięcy. Branża się unowocześnia. Nie stroni od

    internetu, telewizji i SMS-ów. Na same tylko telewróżki wydaliśmy w ubiegłym roku 

    ponad 100 mln złotych. Howgh!
6. W Polsce działa ponad 100 tysięcy znachorów. Mamy niezliczone tabuny uzdrowicieli,

    bioterapeutów, zielarzy, homeopatów, kręgarzy, rebirtherów, hipnoterapeutów, 

    radiestetów, irydologów, białych magów i szamanów.
7.  Dla porównania, w pełni aktywnych lekarzy, według statystyk Naczelnej Rady

    Lekarskiej, mamy obecnie w naszym kraju - około 100 tysięcy.
8. W ubiegłym roku akademickim Śląski Uniwersytet Medyczny w Katowicach rozpoczął 

    nabór na studia podyplomowe w zakresie Homeopatii w Medycynie Niekonwencjonalnej

    i Farmacji. To prawdziwa wisienka na torcie.
9.  Paramedycy to jednak tylko drobnica w medycynie alternatywnej. Największe lody kręcą 

    bioenergoterapeuci i hipnotyzerzy o głośnych nazwiskach, tacy jak: Clive Harris, Anatolij

    Kaszpirowski, Zbigniew Nowak czy ostatnio ksiądz uzdrowiciel z Ugandy, ojciec 

    Bashobora.


W POLSCE, ANNO DOMINI 2015, ZABOBONY SĄ W MODZIE, SĄ TRENDY I ZE WSZECH MIAR SEXY. 

I nie zanosi się aby, w przewidywalnym czasie, wahadło ruszyło w drugą stronę.




_______________________________________________________________________________________________________

7 lutego 2015 Wrocław



PARAMEDYCYNA


Wszyscy pamiętamy jak w 1998 roku jeden nieodpowiedzialny artykuł na temat szczepionki MMR w szacownym piśmie naukowym The Lancet, spowodował powrót epidemii, zdawało się już całkowicie opanowanych, chorób zakaźnych. Mimo, że autorom artykułu udowodniono oszustwo i usunięto go z czasopisma, kryzys zaufania do szczepień trwa nadal, podsycany internetową publicystyką antyszczepionkową. To skutek powszechnego kryzysu zaufania do medycyny i nauki w ogóle, który dzisiaj na całym świecie zbiera bezkarnie śmiertelne żniwo.


17 stycznia 2015 roku zmarła mała Makayla Sault, chora na białaczkę 11-letnia kanadyjka z Ontario. Gdyby poddano ją chemioterapii miałaby 75% szans na przeżycie. Nie dano jej jednak żadnej szansy żeby wyzdrowiała. Dziewczynką zaopiekował się aborygeński szaman, na prośbę rodziców wierzących w cuda i tak zwaną medycynę alternatywną, której skuteczność równa jest skuteczności efektu placebo. Nikt za tą niepotrzebną śmierć nie poczuwa się do odpowiedzialności i nikt też nie poniesie kary.


Nie tak dawno, w połowie kwietnia 2014 roku w Brzeźnej koło Nowego Sącza umarła w wyniku zagłodzenia półroczna Magda, której rodzice twierdzili, że dziewczynka była pod stałą opieką znachora. Są zdziwieni jak to się mogło stać. Psycholog Jan Tomaszewski twierdzi, że szarlatani to ludzie, którzy są sprawni intelektualnie, potrafią opowiadać, ładnie posługują się językiem. Mają też wysokie zdolności interpersonalne, dzięki którym odczytują to, co chce od nich usłyszeć dany rozmówca. (Newsweek) Niektórzy z nich lubią manipulować ludźmi i łakną uwielbienia a ich ofiary to najczęściej osoby słabo wykształcone o mentalności feudalnej.


Przy zalewie informacji internetowych sławiących tak zwane tradycyjne metody leczenia, głosy rozsądku są jak kropla w morzu. W Polsce uzdrowiciele czują się bezkarni. Reklamują się w mediach ale także w uczelnianych czasopismach naukowych. W drastycznych przypadkach, które kończą się postępowaniem sądowym, rzadko pociągani są do odpowiedzialności karnej, ze względu na „znikomą szkodliwość czynu”. Nie brakuje uczelni medycznych, również w Polsce, które za stosowną kasę gotowe są wystawiać im dyplomy naukowe.


Dr Simon Singh i prof. Edzard Ernst, w książce zatytułowanej „Lekarze czy znachorzy? Medycyna alternatywna pod lupą", piszą:

„Odwołaliśmy się do wyników setek artykułów naukowych, aby zbadać cztery główne gałęzie medycyny alternatywnej: akupunkturę, homeopatię, chiropraktykę i medycynę ziołową. 


  • Istnieje możliwość, że akupunktura mogłaby być skuteczna w niektórych formach bólów i mdłości, jednak we wszystkich innych wypadkach nie przynosi żadnych korzyści medycznych, a koncepcja na której się opiera, jest bezsensowna.


  • Z całym szacunkiem dla homeopatii, dowody naukowe wskazują, że jest to oszukańczy przemysł, który sprzedaje pacjentom fantazję. (Skuteczność homeopatii odpowiada skuteczności efektu placebo czyli jakieś 30%).


  • Chiropraktycy mogą konkurować z fizjoterapeutami, jeśli chodzi o leczenie dolegliwości związanych z kręgosłupem, ale wszystkie twierdzenia dotyczące leczenia innych schorzeń są niewiarygodne i niosą ze sobą poważne zagrożenia.


  • Medycyna ziołowa bez wątpienia ma do zaoferowania cenne leki, na rynku przeważają jednak leki ziołowe, które są niezbadane, których działanie jest nieudowodnione lub wręcz niebezpieczne”.


Żyjemy znów w mrocznych czasach nowego średniowiecza. Wiara w cuda, moce nadprzyrodzone, w astrologię czy medycynę alternatywną jest dziś powszechna i co najgorsze, zinstytucjonalizowana. Ta szarlataneria to dzisiaj bardzo dochodowy biznes. Ci szalbierzy bez skrupułów, bezlitośnie, nie przebierając w środkach, zdobywają swoich  naiwnych zwolenników. Nie stronią od kłamstw, pozorów naukowości i teorii spiskowych na temat skorumpowanego środowiska naukowego czy firm farmaceutycznych. Jednocześnie stroją się w piórka szlachetnych i bezinteresownych altruistów.



________________________________________________________________________________________________________


31 stycznia 2015 Wrocław



WRÓŻBIARSTWO


O północy 2 stycznia 1967 roku odbyło się uroczyste zaprzysiężenie Ronalda Reagana na nowego gubernatora Kalifornii. Dlaczego o północy a nie, tak jak w przypadku wszystkich poprzednich gubernatorów, za dnia? Otóż przemówiły gwiazdy. A właściwie najjaśniejsza spośród nich Sibil Leak, nadworna wiedźma państwa Reaganów, która w porę odkryła, że dzień nie był idealnym momentem na zaprzysiężenie, ponieważ Księżyc był w znaku Panny w koniunkcji z Uranem i Plutonem i w opozycji z Saturnem. 


Natomiast w trakcie tej nocnej przysięgi „Jowisz był w dziesiątym domu”, co dawało jak najlepsze rokowania na przyszłość. Horoskop sprawdził się doskonale, tak więc pan prezydent Ronald Reagan w przyszłości będzie wielokrotnie konsultował z nadwornymi astrologami sprawy wagi państwowej, o czym m.in. informuje nas pani ex-prezydentowa Nancy Reagan w swoich pamiętnikach.


Astrologia jest nadal szczególnie żywym zabobonem. Codziennie przekonuje nas o tym prasa i telewizja. Wymyślona przez Sumerów ponad dwa tysiące lat temu, „od zawsze” skutecznie usprawiedliwiała nie tylko zwyczajną głupotę ale i cyniczne okrucieństwo. Była bowiem od zamierzchłych czasów bardzo użytecznym narzędziem w rękach ludzi posiadających władzę, zwłaszcza na królewskich dworach. Czyli tak naprawdę decydowała o losach całych narodów.


Dzisiaj wróżbiarstwo wydaje się nam pozornie niewinną zabawą, chociaż większość z nas, z różnych powodów, jest podatna na to „niegroźne” oszustwo. Każdego dnia i każdej nocy domorośli astrolodzy bezczelnie wmawiają nam, że nasze postępowanie zależy od układu gwiazd. Niby to los wszystkich ludzi zależy od jakiegoś znaku zodiaku, który przypada na moment ich narodzin.


Zabawne, że czytając horoskopy, nie zdajemy sobie najczęściej sprawy ze zmian jakie zaszły w układzie gwiazd na przestrzeni wieków. Położenie słońca względem konstelacji gwiezdnych, odpowiadających tym malowniczym znakom zodiaku, przesunęło się od czasu Sumerów o jakieś 30 stopni (jeden dzień to prawie jeden stopień). Jeśli więc urodziłeś się w znaku barana to tak naprawdę jesteś rybą, gdyż słońce w tym czasie „gościło” w konstelacji ryb, itd… Ale kto by tam przejmował się takimi szczegółami.


Wszechobecna postmodernistyczna mentalność nihilistycznie zrównuje naukę z zabobonem. Uważa je za dwa równoprawne, niekiedy wręcz alternatywne punkty widzenia, a na pewno w jednakowym stopniu wzbogacające naszą cywilizację i tym samym bezwstydnie usprawiedliwia zdumiewająco dynamiczny rozwój przemysłu horoskopów i wszelkich praktyk związanych z przepowiadaniem przyszłości.


Wróżbiarstwo zwalnia nas od odpowiedzialności za swój własny los i oducza racjonalnego myślenia. Raz po raz, zamienia dorosłych ludzi, od których zależy nasze życie, zdrowie i bezpieczeństwo, w infantylne indywidua przypominające nieobliczalne dzieci. 

Co gorsze, niektórzy z tych dorosłych noszą, jak niegdyś Ronald Reagan, małą gustowną  walizeczkę, zwaną nuklearną futbolówką, z przysłowiowym magicznym guzikiem.



________________________________________________________________________________________________________


13 listopada 2014 Warszawa



UROCZYSTE WRĘCZENIE NOMINACJI PROFESORSKICH


Wizyta w Pałacu Prezydenckim w Warszawie pozostanie miłym wspomnieniem. Nie tylko ze względu na jej cel, ale przede wszystkim na piękną (kolekcja obrazów Malczewskiego) oprawę i serdeczną atmosferę, która się nam wszystkim udzieliła. Było uroczyście (nie licząc piszczącej bramki na widok moich podkutych martensów przy wejściu do Pałacu). Było też bardzo kameralnie. 


Zaproszono 36. profesorów, w tym: czworo z uczelni plastycznych, także kilkoro muzyków. Były mowy, rozmowy, oklaski i toasty. W sumie uwinęliśmy się w dwie godziny. W całym tym zgiełku zapamiętałem jedno zdanie Prezydenta, który witając zaproszonych gości, rozważał przez chwilę problem relacji mistrz i uczeń. Powiedział, że jest taki moment w życiu każdego z nas, kiedy uświadamiamy sobie, że mamy więcej do przekazania innym niż zyskania dla samych siebie. 


Nie będę ukrywał, że bardzo milutko połechtał moją próżność. Ale tak czy owak, widzę coraz wyraźniej, że rzeczywiście jestem już po tej drugiej stronie liny. I trochę mnie to trapi ze względu na skutki uboczne. Na szczęście kompletnie nie mam poczucia czasu. W jednakowym stopniu  jako własny odczuwam stan gołowąsa i starszego pana.


Te buty z masywnymi podeszwami to taki nieśmiały wyraz buntu outsidera przed zbrojeniem płci męskiej w garnitury i krawaty. Stojąc tak w dwuszeregu, wszyscy panowie wyglądali jak klony zbyt późno zdjęte z taśmy produkcyjnej. 


Chociaż... zaimponował mi profesor Hejnowicz w turkusowych spodniach.


________________________________________________________________________________________________________


7 października 2014 Wrocław



PLATYNOWY AUTOBUS


"Huffington Post" doniósł w tym roku, że połowa światowego bogactwa znajduje się w posiadaniu zaledwie 85 ludzi (głównie bankierów). Według wyliczeń międzynarodowej organizacji humanitarnej Oxfam, posiadaczy połowy bogactwa całego świata można by zmieścić w jednym, angielskim autobusie piętrowym. 


Pamiętam jak w 2006 roku szokowało nas, że ponad połowa bogactwa całego świata była w rękach dwóch procent dorosłych mieszkańców planety (raport ONZ). 

Jednak jeszcze bardziej szokujący jest fakt, że połowa światowej populacji posiada dzisiaj zaledwie 1% globalnego bogactwa.


Niestety, nierówności społeczne systematycznie się pogłębiają. Dotyczy to również naszych zarobków. Grecki filozof Platon ustalił, że najwyższe i najniższe zarobki, w jakiejkolwiek organizacji, muszą pozostawać w stosunku 1 x 6. W roku 1923 bankier J.P. Morgan ogłosił, że optymalny jest stosunek 1 x 20. Dziś różnica zarobków w wielkich korporacjach wynosi 1 x 500, a nawet do tysiąca.

"Przy stosunku 1 x 500 nierówność sprawia, że bogaci i biedni stają się odmiennymi gatunkami ludzi (twierdzi prof. Herman Daly, były ekonomista Banku Światowego). Nie należą do tej samej społeczności. Przy tak dużej różnicy klasowej, ludzie tracą podobne zainteresowania. Nie mogą stworzyć wspólnoty, ani dobrych przyjacielskich relacji”.

 
Na szczęście nawet wśród ultrabogaczy zdarzają się tacy, jak choćby Warren Buffett, do których dociera świadomość, że prędzej czy później to rozwieranie nożyc pomiędzy bogactwem i biedą musi doprowadzić do zmęczenia materiału. 


Takie gwałtowne zamknięcie nożyc, co się już zdarzało w historii, może nas wszystkich (niezależnie od stanu posiadania) kiedyś w przyszłości paskudnie pokaleczyć. Ale póki co, na razie to nas nie dotyczy i jest nam wygodniej tego nie dostrzegać.


________________________________________________________________________________________________________


kronika

foto

video


Marek Jakubek Wingloter
kolekcja motyli
(prezentacja video)

kontakt

                         


                      kontakt:  wingloter@me.com  /  www.wingloter.com  /  facebook.com

                                   Akademia Sztuk Pięknych we Wrocławiu  
                50-156 Wrocław,  Plac Polski 3/4   pracownia malarstwa nr 204